Szczebel z Glisnego - 11.06.2020

Na Szybko

To była jedna z krótszych wycieczek jakie nam przyszło odbyć. Plan na długi weekend, jeszcze z poniedziałku, był bardziej ambitny. Rodzice nawet poszli na mszę wieczorną we Środę, by ten obowiązek uczestniczenia we mszy w jedno z ważniejszych chrześcijańskich świąt spełnić. Naszym pierwotnym celem była Babia-Góra, na której byłem ostatni raz zbyt dawno, by to przekładać na następny rok. Przy okazji Diablak znajduje się w Diademie, więc był to idealny czas i idealne miejsce. Jednak plany pokrzyżowała nam pogoda, bo to już chyba zakrawa o tradycję, że na Boże Ciało pogoda jest jak pod psem. Nie obrażając oczywiście żadnego zwierzęcia domowego.


 
 
Musieliśmy znaleźć coś na szybko co spełnia parę kryteriów. Coś poniżej pięciu godzin (łącznie z dojazdem, odpoczynkiem na szczycie i "buforem" na błąd pomiędzy czasem z mapy a rzeczywistością). Ograniczenie na czas wynikło z prognoz pogody, gdzie pomiędzy ósmą a czternastą było nawet dobrze, a później burze, deszcze i coś jeszcze. Nie powinien się cel ten znajdować zatem w "osiemdziesiątce" - chcieliśmy te góry zdobyć "godnie", a nie "z doskoku". Najlepiej byłoby jeszcze, gdybyśmy tam nie byli wcześniej, albo chociaż jakimś nowym szlakiem.


Szczebel zdobyty, jak widać nie jest wysoki, ale widoki fajne


Pierwszy strzał padł na Lubogoszcz. Wszystko się zgadzało - blisko, stosunkowo krótko. Nieźle. Jednak rano szybko zmieniliśmy plan na Szczebel z przełęczy Glisne. Tak naprawdę nie było żadnego głębszego powodu tej zmiany. Na spontana poleciał pomysł i poszliśmy. Ja w stanie zombie (spałem pięć godzin około, a to dla mnie naprawdę za mało, jedno słowo: sesja) nie dojadłem bułki i po jajecznicy na śniadanie pojechaliśmy.

Na Szczeblu byliśmy już dwa razy, z czego ostatni pod koniec kwietnia, więc mieliśmy ten komfort wiedzy, czego mamy się spodziewać. Na samej przełęczy byliśmy też stosunkowo niedawno, ale gdy szliśmy na Luboń Wielki. Jednak nie połączyliśmy tych dwóch punktów nigdy. Miejsce na zaparkowanie auta znaleźliśmy stosunkowo łatwo, choć parę osób też postanowiło się wyrwać tutaj z domu. Praktyczna uwaga. Jest tutaj (w sensie w Glisnem) parking za 10zł na cały dzień, nawet fajny. Myśmy tym razem z niego nie skorzystali, ale polecam.


Luboń Wielki w całej okazałości, ale my szliśmy w przeciwnym kierunku

Pogoda była świetna, tak jak w symulacjach, ale parno. Ewidentnie w powietrzu wisiała groźba burzy. Ja szybko na początku porobiłem lustrzanką "parę" zdjęć z przełęczy (była nawet niezła widoczność) i weszliśmy w las. Cała trasa w jedną stronę, zgodnie z oznakowaniem szlaku (kolor zielony), miała trwać godzinę. Nam zajęło około pół godziny dłużej, bo szliśmy naprawdę wolno, w sensie... naprawdę wolno. Choć minęło nam to półtorej godzinki strasznie szybko, nie wiedzieć kiedy przelecieliśmy tabliczkę Głównego Szlaku Beskidu Wyspowego z napisem "Mała Góra". Podejrzewam, że mogła to spowodować niedzielna wycieczka na Koskową Górę, gdzie po grani szliśmy około 10km w jedną stronę, czyli coś ponad dwie godziny monotonnego marszu (ale o tym kiedy indziej).

Na samym wierchu spotkaliśmy jedną osobę... Jako że dosłownie tuż za rogiem jest punkt widokowy, znacznie lepszy od widoku z samego dachu, poczłapaliśmy czarnym szlakiem w kierunku Lubnia pięć minutek. Otworzył się przed nami widok na Lubogoszcz (na który planowaliśmy dziś pójść), Śnieżnicę (na której w tym roku byliśmy), Ćwilin (na który w tym roku planujemy pójść). Bardzo dobra widoczność, choć przyznam, że chmury zaczęły się budować, a bąki gryzły strasznie - obok duszności to kolejne zwiastuny niekoniecznie miłego popołudnia.



Widok z "Platformy" na Szczeblu - Kasinka Mała, Lubogoszcz i Śnieżnica. Za Kasinką Lubomir oraz Wierzbanowska Góra (jeżeli umiem czytać mapę, bo te mniejsze góry mi się zlewają)

Uzupełniliśmy płyny, coś tam z batoników zjedliśmy (uzupełnienie cukrów...) pooglądaliśmy widoczek, a nawet posłuchaliśmy nieco orkiestry dętej, bo chyba właśnie odbywała się msza tuż pod górą, w Kasince Małej. O 10:00 zaczęliśmy schodzić, ja oczywiście porobiłem jeszcze parę zdjęć, wziąłem pamiątkowy kamyczek spod znaku informującego o nazwie tego miejsca. Zeszliśmy szybciej niż wyszliśmy (kto by się spodziewał), W nieco ponad godzinę (też się nie spieszyliśmy) już byliśmy przy aucie.

Spotkaliśmy dwie biegaczki podczas całego spaceru. Ludzie dbają o kondycję. Pierwszy raz gdy jak szliśmy do góry, to jak zobaczyła naszego pieska, to się zatrzymała. On natomiast jak zobaczył, że się zatrzymała to zaczął ją obwąchiwać. My tylko tak powiedzieli jej, żeby się nie przejmowała, bo nie będzie zainteresowany nią jak poleci dalej. Spotkaliśmy ją drugi raz w podobnym miejscu, ale tym razem ona wlatywała, a my schodziliśmy. Powiedziała tylko "o, piesio, my się już znamy" i poleciała dalej. Druga była młodsza troszkę, ale bardziej od niej samej (bo z nią nie było interakcji żadnej) zainteresowała nas jej droga. Bo zobaczyliśmy pod koniec wycieczki, dosłownie ostatnie -set metrów, że ktoś zbiega z Lubonia, ale nie po szlaku. Nieco nas zaciekawiło jak można się po tamtej drodze dostać na szczyt, ale chyba długo tego nie zbadamy. Ona później zaś wlatywała na Szczebel... w sumie ciekawa trasa na trening bieg z jednej góry na drugą i z powrotem. W sumie z Glisnego blisko i tu i tu.
 
 
Mali towarzysze podróży

To by było na tyle z dzisiaj. W sobotę ciupie jak cholera... ale w niedziele zapowiadają pogodę, więc może jeszcze jest szansa na tą Babią Górę.

Miłego
Adiabat
12.06.2020 

do góry

Komentarze