Wysoka ze Szczawnicy - 26.09.2021

Gargantuiczne Wierchy

Ostatni raz na Wysokiej byliśmy jakieś dwa lata temu, a w ogóle na Durbaszce to prawię z dekadę. Dlatego jednym z postanowień na 2021 byłoby choć raz być w Pieninach. To się udało nawet z nawiązką, bo i był spływ Dunajcem, i poszliśmy na górę Żar w Pieninach Spiskich. Oba bardzo dobrze wspominam. Tym razem chcieliśmy powrócić na najwyższy szczyt Pienin nie od klasycznego dla nas Wąwozu Homole, lecz całą granią idąc od Szczawnicy. 

 

Link do zdjęć: https://photos.app.goo.gl/feKDYzUY9SVGVxCG7

Zadokowaliśmy się więc na parkingu koło kolejki liniowej na Palenicę. Byliśmy już tam raz z siostrą i jej chłopakiem w tym roku podczas wspomnianego spływu. Tym razem jednak chcieliśmy się przejść dalej niż do Szafranówki, gdzie się łączy szlak żółty z niebieskim. Tym razem jednak w przeciwieństwie do poprzedniej wycieczki to szlak pod kolejką przeszliśmy, a nie wyjechaliśmy jak ostatnio. Dość sprawnie pojawiliśmy się koło knajpy i tych wszystkich atrakcji dla dzieci w formie dużych grzybów, czy owadów. Jak to wspomniałem ostatnio. Widok jednak był taki, jak znamy – pięknie z daleka jawiły się Tatry, a bliżej można było dostrzec Trzy Korony i otaczające ją góry.

Piękny widok na Trzy Korony, z Wysokiego Wierchu — warto było zejść nieco ze szlaku

Jednak nasze zainteresowanie biegło w drugim kierunku, oddalając się od najsłynniejszego szczytu Pienin. W ogóle taka ciekawostka, że Pieniński Pas Skałkowy, to długi pas skał wapniowych i innych mało odpornych na wietrzenie, który przebiega od Wiednia do Rumunii. Większość jednak tych skał jest pod powierzchnią, ale oddzielają geograficznie Karpaty Zewnętrzne od Centralnych. Jednak oprócz lokalnych wyodrębnień to tylko w Polsce i Słowacji tworzą masyw górski, od którego ten pas 600 km na 20 km wziął nazwę.

My jednak na samym początku nie widzieliśmy nic ciekawego (oprócz wspomnianego widoku z Szafranówki), bo szliśmy głównie przez las. Tylko co jakiś czas wychodziły okna, z których można było zobaczyć niebo i czasem zamajaczył jakiś szczyt. Ja z kolei pamiętam, jak tu zamęczałem tatę na tematy informatyczne, czyli czym są API, jak się używa CLI w Linuksie, a też w innych sprzętach oraz prowadziłem krótkie przedstawienie postaci Linusa Torvaldsa, który oprócz jądra systemu operacyjnego Linux dał nam dwie dekady później kolejny produkt obowiązkowy w portfolio informatyka – system kontroli wersji Git. Naprawdę każdy programista (niezależnie od umiejętności) ma założone repozytorium przy użyciu tej technologii, a sama technologia znacznie poprawiła współpracę i cały proces pracy przy tworzeniu oprogramowania.

Stosunkowo niedawno jechaliśmy tą kolejką na Palenicę (opisane w tekście o Spływie Dunajcem) tym razem jednak postawiliśmy na piechotę

Wspominam takie rzeczy, bo trzeba pamiętać, że góry to nie są tylko tez szczyty, przełęcze, które można znaleźć na mapie. Nie są to też tylko zdjęcia i panoramy, których możemy być świadkami. Obie z tych rzeczy można obecnie przeglądać na internecie. Nie trzeba być ani razu w Pirenejach, by dowiedzieć się o każdym akrze skał tam się znajdującym. Jednak czym innym jest powiedzenie „wiem co to jest pływanie”, od tego „umiem pływać”. Dlatego przytaczam tematy rozmów, bo jednak góry to są momenty. Drobne pogaduszki, które pomagają pokonywać kilometry. Czasem godziny, w których nie mówi się nic i tylko obserwuje i osłuchuje wszystko, co jest dookoła. Czasem zmęczenie i inne emocje. Każdy ma swoje powody i rzeczy, które ceni w górach. Dla mnie integralną częścią doświadczenia są właśnie te rozmowy, emocje i momenty.

Całkowicie z lasu wyszliśmy dopiero po połowie trasy, czyli gdzieś na polanie pod Huściawą. Połączyliśmy się też z kolejnym żółtym szlakiem, tym razem do Szlachtowej. Tym razem było nieco pod górę stokiem. Nie aż tak strasznie, ale się jednak podchodziło. Na samym początku nie wiedzieliśmy gdzie pójść, bo były dwie wydeptane ścieżki, a szlaku nie było widać przy żadnym z nich. Zdecydowaliśmy się więc wybrać wariant trudniejszy, czyli ostro pod górę. Oczywiście obok byli też ludzie idący obok, więc się zapytaliśmy, ale wiele nie wiedzieli. Jednak po krótkim sprawdzeniu mapy oraz nagabywaniu kolejnych turystów dowiedzieliśmy się gdzie jesteśmy. Co prawda szlak idzie dalej prosto, ale na górze drugą ścieżką jest piękny widok z tak zwanego Wysokiego Wierchu. Co śmieszniejsze w kwadracie 4 km na 4 km mamy trzy góry, które się indeksują jako wysokie – wspomniany Wysoki Wierch, Wysoka (albo Wysokie Skałki), oraz słowacki Vysoký vrch. Co zabawniejsze samo pasmo nazywa się Małe Pieniny. Więc śmiałem się, że jakby to były „Wielkie Pieniny” to te szczyty to musiałyby mieć nazwy typu „Gargantuiczny Wierch”.

Łaźne Skały w drodze do Durbaszki

Ze szczytu tego Wysokiego Wierch roztaczał się piękny widok na wszystkie okoliczne szczyty. Może nawet był to piękniejszy horyzont niż na najwyższym szczycie pasma. Na pewno mniej zatłoczony. Niestety jedna rzecz nas mocno zasmuciła, bo było tam miejsce na pieczątkę. Niestety ona sama została wyrwana i przepadła, więc nie mogliśmy sobie na pamiątkę podbić książeczek. Z tego co teraz widzę, pieczątka jest z jakieś odznaki „Diament Pienin”, o której wcześniej nie słyszałem. Sam szczyt wynagrodził nam jednak tę małą niedogodność wspomnianą panoramą, a dodatkowo tablicami z opisem tego, na co patrzymy. Za każdym razem szanuję, jak ktoś się zbierze i taki mały opis wsadzi w tak fotogeniczne miejsce.

Widać też było samą Wysoką jak i następny punkt na trasie, czyli Schronisko pod Durbaszką. Do samego budynku postanowiliśmy iść w drodze powrotnej, a jedyne co to przysiedliśmy i posililiśmy się na ławeczkach znajdujących się na szlaku, przed zejściem do schroniska. Później dość sprawnie przemierzaliśmy ostatnie kilometry, które jednak już nie posiadały widoków – znów weszliśmy do lasu. Tutaj już powoli rozpoznawaliśmy okolicę sprzed dwóch lat gdy szliśmy dalej do Przełęczy Rozdziela. Znaczy, to ostatnie podejście na szczyt Wysokiej jest dość charakterystyczne. Tutaj też jednak spotykało nas coraz więcej ludzi, więc było ciut mniej przyjemnie.

Szlachtowa wraz z Cerkwią Opieki Matki Bożej, obecnie kościołem katolickim

Nie ma nic dziwniejszego niż kolejki na szczycie, by przejść sobie w lewo, czy w prawo, by podbić książeczkę i zrobić zdjęcie. Natrafiliśmy też dodatkowo na jakąś wycieczkę, która sobie robiła pamiątkowe zdjęcie na stronę Trzech Koron. Cieszy mnie, że i tu znalazła się tablica z opisem panoramy w ramach „szlaku edukacyjnego ratowników górskich”. Niestety tak jak na poprzednim punkcie widokowym (Wysoki Wierch) były widocznie pięknie i czysto Tatry, tak tu zaczęły się powoli chować za mgłami i chmurami. Mimo to było ładnie. Udało nam się przepchać do pieczątek, a później jakiś miły turysta zrobił nam wspólnie zdjęcie i mogliśmy uciekać.

Odpoczęliśmy sobie ciut dopiero na przełęczy, przy rozejściu się szlaków w stronę Homoli. Przy samym schronisku też za długo nie biesiadowaliśmy z tego samego powodu co na szczycie. Tylko podbiłem papier, dokumentując wizytę, a także poczekaliśmy na to jak tata sprawdzi, czy ceny wód tutaj są ludzkie. Nie pamiętam dokładnie, ale chyba jakąś nabyliśmy. Ja z mamą z kolei czekaliśmy na zewnątrz obserwując innych ludzi. Bardzo dużo było młodych dziewczyn w ubraniu takim alla wojskowym, pewnie okoliczna żeńska mundurówka wybrała się na wycieczkę. Wracaliśmy już sprawnie, bo ja zwykłem robić mniej zdjęć w drodze powrotnej, głównie z tego powodu, że szlak powrotny prowadził po tej samej trasie. Jedyne co ciekawego z tego pamiętam to że przy ławeczkach przy Łaźnych Skałach widzieliśmy takiego ogromnego czarnego węża. Pewnie to był dość pojedzony zaskroniec, ale nie ma co losu szarpać. Zrobiłem mu parę zdjęć, ale łebek zawsze wychodził dość niewyraźny – po pierwsze się poruszał w stronę lasu, po drugie nie chciałem zrobić mu zdjęcia z bardzo bliska… w końcu to nadal jakiś wąż. Tam też przypadkowo nieco zboczyliśmy z trasy, jednak dość szybko znów znaleźliśmy szlak. Jednak troszkę stracha nam to napędziło, bo już polowi też słońce zachodziło. Tak więc trzeba uważać troszkę.

Turyści idący po Słowackiej części Pienin, widok z Wysokiego Wierchu

Spokojnie później sobie już zeszliśmy przez las do Palenicy, a później do Szawnicy. Stromsze zejścia były ciut utrudnione przez lekkie błoto i żwirek, więc trzeba było tam uważać. W mieście już się powoli zaczynało robić ciemno z powodu zachodzącego słońca. Wsiedliśmy więc do samochodu znajdującego się na parkingu przy rynku (wszystkie inne były zajęte) i pojechaliśmy do domu.

Miłego
Adiabat
20.02.2022



Komentarze