Turbacz z Przełęczy Knurowskiej - 23.10.2022

 "Pod Turbaczem ma początek nasza szkół rodzina" - hymn szkół Tischnerowskich

Edytor tekstu otwarty, dysk ze zdjęciami podpięty, muzyka z gier na słuchawkach włączona — czas powrócić do pisania nieskładnych stylistycznie, czasem troszkę przynudnawych, ale własnych podsumowań wycieczek. Nie było mnie ponad rok w tym drobnym zakątku sieci, co nie oznacza, że nie ćwiczyłem swoich nóg na górskich szlakach. Wręcz przeciwnie. Zapuściłem się z pisaniem pewnego miesiąca, a później z każdym co drugim tygodniem miał pojawić się nowy tekst na blogu. Obok tego troszkę własnych innych planów odciągało mnie od amatorskiego literaturowania. Wszystkie pominięte na tym blogu wycieczki, a jest ich około 30, będą sukcesywnie opisywane w bardzo skrótowej formie (dużo się jednak zapomniało) i z oznaczeniem '[A]' w tytule (od wyrazu 'Archiwum'). 

 

Link do galerii: https://photos.app.goo.gl/7aJFe4JBZZ8id2Uc9

Nie przedłużając jednak tego wstępu zacznę. Po ostatniej genialnej wycieczce (którą mam nadzieję też opisać) w paśmie Magury Spiskiej na Słowacji, zdecydowaliśmy się powrócić do czegoś nam bliższego, a mianowicie Gorc. Pasma górskiego mającego swoją nazwę od wypalanych hal na szczytach i stokach, czyli gorców (od słowa gorzeć; np. Gorc Troszacki, który odwiedziliśmy w ostatnim roku). Na Turbaczu byliśmy parę razy, ostatnio na przykład trzy lata temu z Klikuszowej w ramach Diademu Polskich Gór. Była to długa, choć czasem wynagradzająca widokami trasa prowadząca poza GPN-em (Gorczańskim Parkiem Narodowym). Kiedy padł pomysł pójścia na ten najwyższy szczyt jedynego pasma beskidzkiego w Polsce bez nazwy 'Beskidy', to jakoś nie byłem tak bardzo chętny. Miałem jakieś uprzedzenie (ale bez dumy), że nie będzie to wycieczka dostarczająca jakieś szczególne widoki do upolowania moim Nikonem. Mogę powiedzieć, że całkowicie się myliłem, jednak do tego jeszcze wrócę. 

 

Widok na Tatry Bielskie o wchodnie słońca z Przełęczy Knurowskiej od strony Knurowa

Wstając o za dziesięć szósta (każda wycieczka wymaga poświęceń), szybko spakowałem wszelkie szpeje przygotowane dnia poprzedniego. Oczywiście wcześniej się ubrałem, bo jednak jest trochę zbyt zimno na paradowanie w piżamie na szlaku. Aparat naładowany i tak sobie jechaliśmy na Przełęcz Knurowską. Pierwszy postój był jeszcze przed parkingiem, bo jadąc od strony Knurowa można, przy dobrych warunkach pogodowych, ogląd na całe pasmo Tatr, jezioro Czorsztyńskie, oraz Pieniny. Nie było innej opcji niż zatrzymać się i uwiecznić na fotkach skąpane wschodzącym słońcem szczyty, drzewa, domy. Samą przełęczą już raz wcześniej przejeżdżaliśmy, wracając z innej wycieczki. Droga asfaltowa zawija serpentynami dość ciasną wciśniętą w las drogą, patrząc od dowolnej strony. Na siodle znajduje się niewielki parking, choć wydaje się wystarczający, oraz krzyż wspominający pierwszą wojnę światową. Z tego co wyczytałem, to jest chyba nowy krzyż z 2014 roku. Obok, na przewróconej prawie belce z dwoma ramionami, miał być powieszony mniejszy połamany. Oba elementy (belka i krucyfiks) chyba miały być pierwszo-wojenne. W ciągu dwóch lat (bo znalazłem zdjęcie z 2020 roku) ta część pamiątki całkowicie popadła w ruinę.

Zjedliśmy skromne śniadanie, złożone z bułki, która jak wiemy, na świeżym nieoczadzonym powietrzu terenowym jest najsmaczniejszą potrawą pod słońcem. I do tego herbata w termosie, taka wyżerka, że o ja cię. Z przełęczy można pójść długim czerwonym szlakiem na szczyt Lubania, mającego tak chętnie przez nas odwiedzaną wieżę widokową. Jednak raczej nie w tej porze roku, bo czasu by nie starczyło. Tym razem interesował nas drugi kierunek tego szlaku, przez odnogę pasma Gorca rozrogu Turbacza. W 2020 roku jeszcze można było zobaczyć wskazujący drogę znak PTTK-u, dziś jednak podobnie jak po drewnianym elemencie zabytkowym wcześnie opisywanym, nie pozostał po nim ślad. 

 

Niektóre drzewa były całe posośnięte porostami, to chyba świadczy o tym, że było nawet dobre powietrze w tym lesie

 

Na początku idzie się uroczą alejką, która prowadzi do zajazdów i pensjonatów. Nie było też ich wiele, więc dość szybko znaleźliśmy się w czarującym lesie mieszanym z dominacją iglastych. Był taki troszkę nieprzytomny poranek jeżeli chodzi o pogodę, choć i słońce było bez mgły. Nie wiem, tak jakieś wrażenie miałem takiego świeżego lasu, troszkę mokrego, przy świcie, jeszcze z taką rosą w powietrzu ledwie widoczną. Nieważne, rozmawialiśmy sobie o różnych rzeczach, ja wspominałem o tym jak pierwszymi filmami puszczanymi regularnie w kinach były walki bokserskie i słynnej historii pierwszego czarnoskórego mistrza świata wagi ciężkiej - Jacka Johnsona. Nie fascynuje mnie jakoś lanie się po mordach, ale taka perełka społeczno-techniczna była dla mnie ciekawa. Tata z kolei podzielił się ze mną jak dzień temu walka na gali MB Boxing Night 14 w Świeradowie-Zdroju zakończyła się skandalem, z powodu pomyłki w liczeniu głosów.

Tak, umilając sobie czas pogaduchami, minęliśmy grób księdza prałata Jana Wątroby. Na krzyżu była ładna płaskorzeźba Jezusa Frasobliwego. Czyli byliśmy już na polanie Fiedorówka. Tam też troszkę pomyliliśmy szlak i przeszliśmy bez oznaczenia po łagodnie wznoszącej się (w porównaniu do oryginalnego przebiegu) prawie bezdrzewną ścieżką. Na końcu czekała nas ładna panorama, chyba pierwsza z samego szlaku. Po chwili znów połączyliśmy się ze ścieżką oznaczoną biało-czerwono-białymi pasami. W końcu weszliśmy też w bukowy fragment lasu. Drzewa już trochę pozbyły się swojego letniego ubioru, więc takie liście buczyny pięknie ścieliły drogę, kolorując ją na miedziano. Nawet nie wiadomo kiedy, a weszliśmy tak na teren Gorczańskiego Parku Narodowego. Z tego co pamiętam, to chyba nawet nie było znaku informującego o tym. No cóż, jednak niedaleko później spotykał się szlak z czarnym idącym od strony Łopusznej. Wcześniej jednak na drzewie była namalowana dość myląca strzałka, gdzie kazała iść w dół, do polany Rąbaniska bez drogi, chyba do bacówki jakieś. Jednak bardziej czytelny był drogowskaz na rozejściu się szlaków.

 

Pięky las mieszany, tutaj głównie bukowy, ze ścieżkami zasypanymi liściem. Tuż po skrzyżowaniu z czarnym szlakiem prowadzącym do Łopusznej

Na tym słupie też była przypięta tablica, że od stycznia tego roku zostały wprowadzone opłaty na wejście do parku. Troszkę to novum, bo wcześniej to wszystko było darmowe do trawersowania, no może oprócz szlaków od strony Koninek. Nie kupiliśmy żadnego biletu, bo niby skąd mieliśmy wiedzieć, a weź szukaj w górach internetu. Uznaliśmy, że "nie ma infrastruktury — nie ma opłaty" i poszliśmy dalej. Niedaleko potem zaczęła się najciekawsza według mnie część trasy. Coraz częściej można było się opalić nawet w takim jesiennym słońcu, a też z tym wychodziły powoli widoki na światło dzienne. A może my wychodziliśmy na światło dzienne widoków. Jednym z pierwszych obiektów, które dostrzegliśmy to była blisko znajdująca się wieża widokowa na Magurkach. Mamy zamiar na nią iść w jakiś słabszy dzień, bo trasa to drobna pętelka. Sama rozhledna jest jedną z czterech w okolicy zbudowanych z inicjatywy gminy Ochotnica. Na każdej z nich jest pamiątkowa pieczątka i do pamiętania krajobraz.

Taki też mogliśmy obserwować na naszym pierwszym dłuższym postoju na polanie Zielenica. Jest to rozległa przestrzeń tuż przed Kiczorą, od której dzieli jedno podejście, a szczyt sam jest osłonięty drzewostanem. Na polanie umieszczona była tablica z opisem widoku, choć zawsze te rysowane Gorczańskie opisy ciężko mi się czyta. Jednak z własnego doświadczenia mogliśmy rozpoznać Tatry Bielskie oraz Pieniny. Te ostatnie podobnie jak jezioro Czorsztyńskie było zalane mgłą, więc bliżej się im przypatrzyliśmy w drodze powrotnej, gdzie przejrzystość powietrza diametralnie wzrosła. Dostrzegliśmy też, nawet gołym okiem (choć trudno tak), wieżę przy ścieżce w koronach drzew Bachledka w Magurze Spiskiej. Byliśmy tam na naszej poprzedniej wycieczce. Przy maksymalnym zoomie lustrzanki mogłem uchwycić parę pikseli konstytuujących wieżę na Radziejowej, pewnie lepiej byłoby widać tę drewnianą konstrukcję z jakieś dobrej lornetki.

Lubań z wieżą widokową, wraz z Radziejową po prawej. Radziejowa też ma wieżę widokową widoczną na oryginalnym zdjęciu o lepszej rozdzielczości. Obraz z dolnej części polany Zielenica.
 

Jak wspomniałem niedaleko później znajdowała się Kiczora — trzeci najwyższy szczyt Gorc. Oczywiście też można było poczytać o miejscu z tablicy znajdującej się na skrzyżowaniu szlaków. Nie zrobiłem dobrego researchu, bo byłem zaskoczony trasą na 'Trzy Kopce' - punktem oddalonym od nas o pięć minut. Pomyśleliśmy, że szkoda byłoby nie zobaczyć, co tam się kryje pod tą nazwą. Nie żałowaliśmy tej decyzji, bo mieliśmy okazję przejść przez uroczę torfowiska z gdzieniegdzie poprzetykanymi drewnianymi mostkami. Sama enigmatyczna nazwa 'Trzy Kopce' określała tylko skrzyżowanie, bo doszliśmy tak do budowanej szerokiej żwirowanej drogi prowadzącej na Jaworzynę Kamienicką. Teraz troszkę ponarzekam, bo nie podoba mi się takie niszczenie krajobrazu wybrukowaną tak szeroką butostradą. W szczególności jak to jest park narodowy, gdzie teoretycznie nie można nawet spróchniałego drzewa zabrać, bo jako pokarm dla organizmów żywych to przyczyna wzrostu bioróżnorodności i ekosystemu. Tutaj z kolei mamy pełną parą poprowadzoną ścieżkę, która w lesie jeszcze może wyglądać zgrabnie, ale na przestrzeniach otwartych szpeciłaby przyrodę. Z kolei odnośnie samego lasu, to bolało jeszcze bardziej, gdy przeszliśmy przez naprawdę przepiękne, dobrze zachowane torfowiska. Przez te właśnie, nie tak częste i zachowywane wszędzie gdzie są tego typu siedliska, na wskroś przebiega pełnowymiarowa droga jak Droga Jubileuszowa na Śnieżce. Nawet w Tatrach, na najsłynniejszych drogach nie ma tak zbrukanego, znaczy wybrukowanego, czy wyżwirowanego podłoża. Wdech, wydech, oki skończyłem zrzędzić.

Wracając do samej trasy, było tam skrzyżowanie z jedną odnogą prowadzącą w stronę Turbacza. Po małym sprawdzeniu na mapce potwierdziliśmy, że łączy się z czerwonym, którym mieliśmy oryginalnie iść. Tak więc wróciliśmy schodząc z Kopcy też ciekawą obłożoną spróchniałymi belkami trasą. Bardzo podobał mi się w kategoriach rytmiczności zwrot z tablicy informacyjnej ostrzegający '"Zły stan drewnianych chodników". Nie wiem w sumie czemu, ale pomyślałem, że idealnie pasowałby do takich chałupniczych górskich piosenek. Przy zejściu otworzył się już całkowicie widok, gdy powoli wchodziliśmy na Halę Długą rozścieloną tuż pod schroniskiem. Jedno z obowiązkowych miejsc przy odwiedzeniu tego pasma, coś jak Polana Stumorgowa na Mogielicy. Sam budynek też już było widać w całej okazałości. Nie wiem dlaczego, ale to miejsce przypominało mi ukształtowaniem terenu Tarnicę i przełęcz Goprowską pod nią przy zejściu z masywu Krzemieńca i Kopy Bukowskiej.

Całe pasmo Tatr, wraz z fragmentem Magury Spiskiej (a w niej wieżą i ścieżką korony drzew Bachledka). Ozdjęciowane z górnej części polany Zielenica.

Jeszcze przed wejściem całkowicie na polanę widzieliśmy, że jest jakaś odnoga w las do chaty GPN-u. Nasza trójka, jako osoby ciekawe, poszła w tamtą stronę. Po przetrawersowaniu pięciominutowym lasu oczom ukazała się duża drewniana chata. Całkiem ładny okaz lokalnego budownictwa. Na Internecie postfaktum sprawdziłem, że jest to Metysówka, zamknięta w 1996 roku. Wcześniej pełniła funkcję noclegową i schroniskową. Wpis odnośnie tego obiektu, jak i parę innych ciekawych linków pozostawię pod postem. Taka coś alla bibliografia. Wszystkie te linki też archiwizuję w Wayback Machine, więc jeżeli są już zepsute, czy nieaktywne, to można sprawdzić przez wspomniane internetowe archiwum. Wracając, ludzie są dziwni, przed drzwiami do budynku można było dostrzec zużyty papier toaletowy, pomimo że wszędzie obok jest las. Nie będę tego szerzej komentował. Wróciliśmy więc na trasę, gdzie z siodła nacykałem kolejną serię fotografii. Niby na tę stronę robiłem, już nawet z Zielenicy, ale miejsce inne to i zdjęcia nowe. Doszliśmy tak do schroniska prawie bez ludzi i co ciekawe przy samym budynku z jednej strony nie było widać żadnego człowieka. Tłum jednak pokazał nam się, jak przeszliśmy na stronę z wejściem.

Zastanawialiśmy się nad tym, jakim cudem są dwa różne czerwone szlaki do Rabki przez Stare Wierchy. Jedyny, który znałem (i jedyny, który widnieje na mapie) to ten przechodzący przez szczyt. Tutaj jednak widziałem drogowskaz jakby omijający wierzchołek dachu Gorc. Nijak nie mogłem znaleźć tego na papierze kartograficznym. Jednak długo tak nie rozprawialiśmy, bo postanowiliśmy się nie zatrzymywać i iść prosto na szczyt. Tylko szybko popodziwiałem drewniane rzeźby zwierząt, które muszą być nową dekoracją miejsca. Szczyt Turbacza, znajdujący się troszkę wyżej jest porośnięty charakterystycznymi sucharami i krzakami (podobnymi jak w paśmie Policy), oraz zniszczonym lasem, troszkę pięknym, troszkę strasznym. Rozmawialiśmy, że z jednej strony chcielibyśmy, by odżył las iglasty, by był zdrowy, ale z drugiej strony 'las suchrzany/sucharowy/szkieletowy' (nazwa do wyboru) też ma swój urok i pewien unikatowy wygląd. Środowisko, które może zostać uznane za warty zachowania na nośnikach pamięci krajobraz. W kulminacyjnym punkcie odnaleźć można charakterystyczny obelisk geodezyjny informujący o nazwie miejsca, jej wysokości oraz współrzędnych położenia. Jest też tam niewielki metalowy krzyż, no i tłum ludzi. Pod koniec naszej wizyty udało mi się uchwycić wierzchołek bez ludzkiego pojęcia, co jest tutaj nie do pojęcia. Z innych kierunków obiektywu, to na szczycie jest dość ładny, choć troszkę zasłaniany drzewami widok prawie na 360 stopni. Z jednej strony (za obeliskiem) widać troszkę Tatry, oraz czysto Wielki Chocz i Fatrę, a później Babią z Pilskiem i Policą. Niżej schodząc czerwonym szlakiem, można popatrzyć w stronę Beskidu Wyspowego. Jednak tutaj nie mogłem skorzystać z niecodziennie się zdarzającej przejrzystości powietrza. Krzaki i drzewa skutecznie zmniejszały kąt, który mogłem zapisać na karcie SD. Muszę tam jeszcze znaleźć jakiś punkt widokowy bez tych przeszkadzajek, ale to następnym razem.

Hala Długa oraz szczyt Turbacza i Czoła Turbacza. Widać też schronisko.

Wróciliśmy do schroniska, do którego tym razem weszliśmy po zaliczeniu głównej atrakcji wycieczki. Pierwsze chciałem dobrać się do pieczątki turystycznej, ale po usłyszeniu, że jakiś turysta porwał ją na pole, więc pomyślałem, że zapoluję na nią później. Dość szybko zwróciła moją uwagę też malowana mapa Gorc z 1957 roku, powieszona na klatce schodowej. Takie same dzieła sztuki, nawet chyba tego samego artysty, można podziwiać również w Tatrzańskich schroniskach. Nie mam pojęcia, dlaczego nie są one bardziej eksponowane i celebrowane, w Murowańcu na przykład część jest zasłonięta za kasą sklepiku. Chciałbym, by wybrzmiało to, że te mapy, to malowane obrazy mające około 70 lat. Nie jeden obiekt mający taką metryczkę nadawałby się do zbiorów muzealnych. Jednak nie ma co się rozczulać nad tym, zachowałem tyle ile mogłem matrycą aparatu. Postanowiliśmy zjeść jakiś ciepły posiłek i padło na najbezpieczniejszy kotlet drobiowy z surówkami. Ceny muszę powiedzieć, że były przyzwoite, a jak weźmie się pod uwagę czynniki takie jak obłożenie miejsca oraz stan gospodarki i inflację to nawet bardzo dobre. No i był dodatkowo dobry i pożywny. Ciekawostką jest to, że bufet tu nie stosuje karteczek z numerem zamówienia. Czeka się obok, po zapłaceniu na niemal natychmiastowo dostarczany talerz z posiłkiem. Nie spotkałem się z taką obsługą jeszcze.

Po napełnieniu żołądka postanowiłem napełnić pieczątkami strony książeczki górskiej. We wnęce obok kolejki do okienka zamówień posiłków mogłem znaleźć pięć różnych egzemplarzy stempli: jedna parku narodowego, jedna ze schroniska, jedna z niżej położonej kaplicy, a reszta jakieś losowe. Nie miałem skrupułów wytłoczyć każdą na noszony ze mną papier. No i powoli zaczęliśmy wracać tym samym szlakiem z braku możliwości zrobienia pętli. Takie kółeczko zaplanowaliśmy na zimę idąc z Łopusznej Zarębek Niżny. Jednak nie mieliśmy nic przeciwko wracaniu tą samą ścieżką, bo jak już wspomniałem, złote godziny pomagały lepiej wymalować światłem, to na co patrzyliśmy, na przykład z Hali Długiej, czy Zielenicy. Dużo mijało nas rowerów, troszkę elektrycznych, troszkę normalnych. W sumie się nie dziwię, bo dość przyjemnie się szło, prawie po płaskim. No może oprócz jednego stromego zejścia. W pewnym momencie, przed skrzyżowaniem kierującym na Trzy Kopce stał ochroniarz parku. Zaczepił nas pytając o bilety. Okazało się, że można też u tego pracownika zakupić taki bilet. Stawki obecne to 5 zł dzieci, a 7 zł dorośli. Doszliśmy do wniosku, że w sumie dobrze, że sprzedaje, bo w sumie miał pełną podstawę prawną do nakładania mandatów. Jednak wtedy zaczęlibyśmy się kłócić, że przecież nie ma żadnej informacji, ani infrastruktury do kupienia takiej wejściówki. Co ciekawe GPN nie zaczyna się w większości od przełęczy oraz dróg, tylko często w środku lasu, a sam wierzchołek Turbacza nie należy do obszaru chronionego.

Opuszczona Chatka Metysówka na Hali Długiej

Przy polanie Zielenica zrobiłem serię zdjęć, bo zachód, czy bardziej popołudnie w złotych godzinach było o wiele lepsze do zdjęć niż poranek. Tu się powtarzam, ale to dlatego, że zapomniałem wspomnieć, że później na zdjęciach też dostrzegłem zamek w Niedzicy. Mieliśmy też małą debatę, jaką miejscowość widzieliśmy w dole, w takiej umocnionej wałami zatoce. Po zapytaniu jakiegoś turysty obok, po prostu sprawdził w internecie, na mapie, że najbliższa i najbardziej widoczna miejscowość to Frydman. Potem zeszliśmy do lasu, tam, gdzie się pomyliliśmy idąc w drugą stronę. Tym razem wybraliśmy ścieżkę zgodną z oznaczeniem szlaku. Czekało nas bardzo strome zejście w buczynie, trasą zasypaną liśćmi jak śniegiem. Można było się pośliznąć na tych liściach, więc musiałem się aż podpierać kijem, by nie wywinąć orła. Nie było już żadnych prześwitów do obserwacji, ale przynajmniej formację skalną, którą przeoczyliśmy poprzednim razem. Było to parę nie ogromnych, ale ładnych skał wciśniętych pomiędzy drzewami, które przypomniały nam o szlaku na Kudłoniu i tamtejszym ostańcu zwanym Kudłońskim Bacą.

Jak już wróciliśmy do zajazdów na przełęczy, to mogliśmy dostrzec napalone ogrodowe jacuzzi. Przy domie widać było wychodzących ludzi z auta, a i parę kolejnych też mijaliśmy na ostatniej prostej do parkingu. Pewnie zaczynała się tam jakaś impreza. Na Przełęczy Knurowskiej byliśmy gdzieś około 16:15. Zrobiliśmy sobie jeszcze pamiątkowe selfie przy krzyżu, bo nie było żadnej tabliczki z nazwą miejsca. Zaplanowane mieliśmy jeszcze odwiedzenie starego drewnianego kościoła w Harklowej. Postanowiliśmy zrobić to po mszy, która zaczęła się o czwartej. Miałem więc jeszcze dużo czasu i postanowiłem uwiecznić jeszcze raz horyzont widziany z tego samego zakrętu co o wschodzie. Nie mogę się nachwalić na te kadry. Obok świątyni okazało się, że są jakieś mury dworku z XVII wieku. Ładnie zachowana brama wejściowa, ale chyba już sprywacone, bo nie widziałem żadnych tablic informacyjnych.

Wierzchołek Turbacza ze słynnym obeliskiem geodezyjnym

Po mszy weszliśmy do Domu Bożego z XV wieku i już na samym początku można było zachwycić się budownictwem późnogotyckim. Bo do wnętrza nie wchodziło się bezpośrednio, ale przez obudowany korytarzyk. Wszystkie malunki były świeże i wyraziste. Całość ścian była pomalowana we wzory. Później dowiedziałem się od kościelnego, że uczniowie Tischnera konserwowali te malunki. Przemalowywali po prostu, dlatego nie są tak wypłowiałe jak na przykład w Dębnie. Można też zobaczyć dwa barokowe ołtarze boczne, a przy jednej z nich niedawno postawiona relikwia Św. Jana Pawła II. Chyba to jakiś kawałek sukna, czy coś. Tata szybko złapał kościelnego, by zaświecił jeszcze raz światło, bo jesteśmy turystami i chcielibyśmy oglądnąć piękny kościół i porobić zdjęcia. Na raz wszystkie żarówki rozświetliły wnętrze i mogłem zabrać się do pracy. Później dołączył do nas proboszcz, który od roku, dwóch zajmuje się parafią. Oryginalnie pochodził z Krakowa. Był bardzo chętny do rozmowy, taki troszkę gawędziarz. Całkiem miło się go słuchało. Wyszliśmy już zakrystią i podziękowaliśmy za możliwość oświetlenia kościoła i możliwość ozdjęciowania. Tak kończyła się nasza wycieczka, później tylko czekać w korkach na Zakopiance jadąc do domu.

Miłego,
Adiabat
24-26.10.2022

Linki:

- Krzyż na Przełęczy Knurowskiej
- Zdjęcia Krzyża na Przeł. Knurowskiej w 2020

-
Chatka Metysówka
- Parafia Harklowa
- Dwór w Harklowej
- Historia boksera Jacka Johnsona z początku XX wieku
- Skandal na gali boksu, który wspominałem
- Nieodwiedzone i nieopisany w tekście grób Albiny Białoń z IIWŚ

Komentarze