Dojazd do Dołżycy - 28.10.2022 (Bieszczady 2022)

Link do zdjęć (Dojazd i Łopiennik): https://photos.app.goo.gl/dA6gcixYvwHXn2Z37

Piątek był troszkę męczącym dniem, bo przed południem byłem jeszcze w pracy. Jednak dlatego, że moje zajęcie zarobkowe jest w formie zdalnej i nie miałem żadnych służbowych spotkań na wieczorną część początku weekendu, to mogłem sobie pozwolić na wcześniejsze "wylogowanie się". Tak więc pomiędzy taskami przygotowywałem elektronikę i inne drobne materiały. Większość pakowania, w szczególności ubrań, była wykonana dzień wcześniej, więc nie było co się stresować. Zabraliśmy ze sobą zupki instant i słoiczki z gołąbkami, jako że słyszeliśmy, że w pokoju jest dostępna lodówka i aneks kuchenny na własność. Jeszcze przed wszystkim ugotowałem spaghetti, byśmy nie głodowali podczas dość długiej jazdy samochodem.

Jeżeli się nie mylę, to jest Mogielica, najwyższy szczyt Beskidu Wyspowego, z wieżą widokową na szczycie.

Tak zaczynał się nasz weekendowy wyjazd w Bieszczady — najbardziej oddalone na wschód pasmo górskie Rzeczpospolitej. Rok temu też wpadliśmy na taki dość spontaniczny pomysł, bo podobnie zamówiliśmy nocleg w tym samym tygodniu. Tym razem jednak planem nie miała być Tarnica, a dwie inne góry, które można znaleźć w Diademie Polskich Gór — Łopiennik i Wołosań. By nie tracić dwóch kolejnych dni, wybraliśmy jeszcze piękne spacery na Smerek przez całą Połoninę Wetlińską i Okrąglik przechodząc przez Jasło (nie mylić z podkarpackim miastem). Wrażenia z tych wszystkich wycieczek będę próbował opisać w tych rozwlekłych wpisach blogowych. Na każdą wycieczkę, jak zazwyczaj, poświęcę jeden tekst. Zacznę więc krótkim opisem dojazdu i zakwaterowania, jako takie intro dla zbioru postów.

Tak więc uciekłem z pracy, o wpół do trzeciej wyjeżdżając z domu. Przez kolejne dwie i pół godzinny sporadycznie sprawdzałem, będąc na miejscu pasażera, czy nikt się do mnie nie dobija z korpoświatka. Na szczęście miałem chwilę spokoju, więc zabrałem swój atlas turystyczny z twardą oprawką próbując czytać o miejscu. "Bieszczady dzielą się na część zachodnią [...] - od Przełęczy Łupkowskiej do Przełęczy Użockiej [...], środkową [...] - od Przełęczy Użockiej po Przełęcz Tucholską [...] i wschodnią [...] - od Przełęczy Tucholskiej do Przełęczy Wyszkowskiej". Eh, tak, powinno się mordować autorów publikacji turystycznych tego typu bez pozostawienia mapy ze wszystkimi wspomnianymi punktami. Podobne problemy miałem przy czytaniu nazw pasm wchodzących w Polską część grupy górskiej. Po paru stronach więc zrezygnowałem. Porozmawialiśmy o widzianych niedawno programach telewizyjnych dotyczących tego dzikiego zakątka Karpat. Ja wspominałem, że słuchałem trzygodzinnego podcastu na temat wczesnych lat smartfonów od autora protoplasty mobilnego rozkładu jazdy komunikacji miejskiej. Program nazywał się 'transportoid' i był tym, czym obecnie jest 'jakdojade.pl'. Takie różne mniej lub ciekawsze tematy snuły się podczas jazdy.

Mijane po drodze wzgórza, których nazwy nam są obce. Mam wrażenie, że ta może być Lackową. Nie dam sobie jednak ręki uciąć.

Udało się też podłączyć komórkę do komputera samochodowego, by pokazywał nawigację Googlowską, co wcześniej robiłem tylko raz. Działała całkiem sprawnie, choć nie była aż tak przyjemna dla użytkownika jak wersja mobilna. Sprawdziłem od razu również meteogramy, które nie bardzo były przychylne częstując mnie prognozą dużych mgieł i niskich chmur. Pomimo że stamtąd gdzie wyjeżdżaliśmy nie było ni chmurki, przejrzystość powietrza świetna, a słońce prażyło jak latem. Tak udało mi się porobić zdjęcia, jeżeli dobrze zlokalizować, to Lackowej — najwyższej góry Beskidu Niskiego, a zarazem jednego z naszych przyszłych planów. Choć nie jestem tego pewny, czy to ta góra była. Jednak jak wjechaliśmy we wschodnią część największego powierzchniowo pasma górskiego kraju (serio, to ma 7000 km2, gdzie dopiero całe Sudety mają nieco powyżej 9000 km2), zerwał się okropny wiatr, chmury zaciągały nieboskłon i widoczność spadła znacznie. Później spadła jeszcze mocniej, ale to z powodu nocy, która nas zastała w drodze. Zastanawialiśmy się tam też, dlaczego roponośne obszary B. Niskiego, nie stały się drugim Śląskiem i czemu tak bardzo nieznany jest Łukasiewicz. Czemu to się nie uprzemysłowiło? Jadąc asfaltem mijaliśmy czasem stare, małe szyby naftowe.

Jechało się całkiem długo. Przy takich drogach, jakie można znaleźć w tej części województwa, proponowany czas przez nawigację był o godzinę mniejszy niż to, co rzeczywiście jechaliśmy. Nie Z powodu nawierzchni, ona była nawet jedna z lepszych, ale bardziej odnośnie do wąskości drogi, braku znaków poziomych oddzielających pasy drogowe, nocy, zalesienia i uważania na dziką zwierzynę (choć nic nam na szczęście nie chciało wskoczyć na maskę). Przez to też przyjechaliśmy ciut przed 19:30 na nasze miejsce docelowe. Ostatni zakręt kierujący w głąb lokalnej dojazdówki był schowany dość mocno i tylko z odrobiną szczęścia trafiliśmy na niego za pierwszym razem.

Bazylika Mniejsza pw. św. Katarzyny Aleksandryjskiej w Grybowie. Mijana podczas naszego dojazdu. Musimy się tu kiedyś wybrać.

Przywitała nas starsza pani, wraz ze szczekającym małym i młodym kundelkiem. Dała nam klucze i szybko wytłumaczyła co i jak. Byliśmy przygotowani na wszystko. W poprzednim roku, przywołując post, który się pojawił na łamach tego bloga, niezbyt nam się udało w tej materii. Jednak tutaj wszystko było na swoim miejscu. A tego, czego nie miało być, w myśli ciągle mam tamte Nasiczańskie pająki, po prostu nie było. Był to jeden pokój, dość przestronny. Przy każdej z trzech ścian stało łóżko, w tym jedno małżeńskie. W końcu był to pokój czteroosobowy, ale cenowo był nawet tańszy od niejednego dwuosobowego, z tego co kojarzę. Dwa z łóżek były już pościelone i gotowe go wykorzystania, nad jednym w rogu wisiał telewizor, a nad drugim jakiś obraz. Czwarta strona pokoju była przedzielona stołem/ladą/aneksem kuchennym, który oddzielał od kuchni. W tejże jak zapowiedziane stała lodówka dobrze działająca, a obok kuchenka gazowa. Na lodówce był przyklejony kod do WiFi, który od razu dołapałem i podłączyłem wszystkie nasze sprzęty elektroniczne do niego. Obok był dopalający się kominek, który spowodował, że na tych parunastu metrach kwadratowych było sauniaście, no gorąco po prostu. Za nim stały tylko drzwi do łazienki, gdzie stało standardowe wyposażenie — toaleta, prysznic, umywalka.

Wypakowaliśmy się dość sprawnie zapełniając szuflady i szafy. Próbowałem jeszcze zrobić zdjęcie słynnego czarnego Bieszczadzkiego nieba, ale niestety niebo nie było genialne do obserwacji. Znaczy, dało się zobaczyć ledwo smugę Drogi Mlecznej, ale nie rewelacyjnie. Plus taka astrofotografia jest ciężka z lustrzanki bez statywu. W następnych dniach zaś po prostu zapominałem o patrzeniu w górę, nawet wtedy, kiedy pogoda do nas wróciła. To pewnie już z samego zmęczenia. Później jeszcze raz przyszła do nas właścicielka chcąc troszkę porozmawiać. Nie powiem, jest straszną gawędziarką, przez te cztery dni dowiedzieliśmy się więcej o niej, niż o niejednym można byłoby się dowiedzieć w półrocze. Spytała się, jakie są nasze plany i czy damy radę na ten Łopiennik wejść. A bo ona się boi chodzić, a z Dołżycy to jeszcze może, ale z Jabłonek to daleko, a bo w ogóle ma taką dziołchę co sama przyszła i też się boi w sumie gór trawersować, ale pojechała na festiwal filmowy do Leska. To mniej więcej była próbka tematów i narracji, które można zasłyszeć. Dość urocze, w małych dawkach.

Nie jestem dobrym astrofotografem, to jedyne co udało mi się wykonać — drobna smuga Drogi Mlecznej.

Dała też nam na spróbowanie mały słoiczek przygotowany przez nią czosnku niedźwiedziego, który przywieźliśmy z powrotem do domu. W domu przygotowaliśmy raz z tym obiad i muszę powiedzieć, fajnie wyszło. Ciekawy ma to smak. Dostaliśmy też parę porad, że zbiera się to w kwietniu i maju. Dzień później dostaliśmy od niej też w prezencie albo jako drobny produkt reklamowy, słoiczek marynowanych rydzów. To akurat było dla nas mniej niecodzienne, mieszkając we wsi pod lasem też mamy swoje miejsca, gdzie zbierać ten gatunek grzybów. Dzień zakończyliśmy oglądaniem lecącego w TV "Lego Masters", jakichś kabaretów i programu z wiadomościami. Oczywiście też przygotowaniem planu na nazajutrz i pójściem spać.

Miłego,
Adiabat
08-10.11.2022 & 14.01.2022

Komentarze