Czerwone Wierchy z Kir - 23.07.2020

Kozice, przejrzystość i głupota     

Wraz z budzikiem nastawionym na godzinę piątą, czekały na nas zapakowane już dzień wcześniej plecaki. Środek lipca nie rozpieszczał nas pod względem pogodowym — chyba z dwa razy przełożyliśmy wycieczki już zaplanowane, to z powodu deszczy, czy planowanych burz. W tych planach jest piękna (na mapie, ale z tego, co czytałem/słyszałem, to też w realu) trasa na Ćwilin — kolejny szczyt do "Diademu". Ostatnią wycieczką, którą odbyliśmy, był Kudłoń znajdujący się w Gorcach, też przy niepewnej pogodzie (na szczęście jednak nam dopisała pogoda). Skład był troszkę większy niż zazwyczaj tam, bo oprócz rodziców, towarzyszyła też siostra z mężem.

 Link do zdjęć: https://photos.app.goo.gl/VLvEm9mCQNgQxbVNA

Wracając jednak do Tatr, bo tam mieliśmy się wybrać, to pogoda też była niezachęcająca. Około czternastej w Zakopanym (dokładne meteogramy są tylko z miast gminnych) było prawdopodobieństwo burz oraz słabe opady. Jednak chmur było na wykresach niewiele, więc pogoda miała być słoneczna z budującym się niebezpieczeństwem. Przez te prognozy byłem niezbyt chętny na propozycję pójścia na strych polski, ale jednak tak byliśmy spragnieni pójścia pierwszy raz w sezonie w Tatry, że cała nasza trójka przymknęła na to oko. Wzięliśmy w pracy wolne i szykowaliśmy się na wycieczkę. Wiedzieliśmy jednak o niepewności, dlatego też w planach było, by o drugiej już schodzić do Kir.


Pierwsze widoki. Od prawej Babia Góra, Przełęcz Krowiarki i Polica

Naszym celem, nie aż tak łatwym, było przejście wszystkich czterech szczytów Czerwonych Wierchów: Ciemniaka, Krzesanicy, Małołączniaka i Kopy Kondrackiej. W szczególności kładąc nacisk na drugą wymienioną górę, gdyż ona właśnie zaliczała się do "Osiemdziesiątki" jako najwyższa w tym rejonie Tatr (jeszcze) Zachodnich. Jako że na teren parku narodowego nie można wprowadzać psów (z pewnymi wyjątkami) oraz że nasz ulubieniec Gucio raczej nie przeszedłby takiej trasy, to musieliśmy zostawić go w domu.

Samochodem wjechaliśmy na parking około 6:30. Nikt nas nie przywitał ani na parkingu, ani na wejściu do TPN-u z racji stosunkowo wczesnej godziny. Taka uwaga, że to nie jest tak wczesna godzina, jeżeli chodzi o rozpoczęcie wymarszu, bo np. o siódmej nie ma już miejsca na parkingu na Palenicy Białczańskiej (punkt wylotowy do Morskiego Oka). Dobrze, że uruchomili parking na Łysej Polanie, chociaż (dodatkowe 2 km do trasy), a zresztą teraz to trzeba rezerwować przez telefon parkingi, jeżeli do Morskiego Oka chciałoby się przejść. My jednak w troszkę mniej zagęszczone obszary szliśmy, choć o ludziach jeszcze się naopowiadam.


Pocztówka z Tatr - Giewont ze skały Piec

Po zjedzeniu śniadania (w domu nie mieliśmy na nie czasu) oraz wypiciu odrobiny ciepłej herbaty z termosu (rano było chłodno) wyruszyliśmy Doliną Kościeliską przez Wyżnią Kirę Miętusią. Początek jest płaski i stosunkowo nudny, taki troszkę nie-wypas, mimo wypasu kulturowego prowadzonego na tej polanie (współczujemy wszystkim ludziom, którzy kupili tam oscypki — najprawdopodobniej były one mrożone przez miesiąc, bądź dwa z powodu mrożenia gospodarki). Nie było jeszcze wielu ludzi, więc doświadczyliśmy dziwnego uczucia chodzenia po ścieżkach tatrzańskich bez potrzeby dzielenia ich z mnogością.

Słońce wyszło, a my przechodząc przez mostek postawiony ponad Miętusim Potokiem, który wpływa do Kirowej Wody (głównej rzeki w dolinie), zeszliśmy ze Ścieżki nad Reglami. Ścieżką tą, wyprzedzając fakty, przeszliśmy większy fragment, gdy wracaliśmy. Zaczęło się wchodzenie pod górę. Trasa była klasyczna, takie wchodzenie przez las. Minęliśmy parę polanek, słońce zaczęło już piec. Trasą tą przechodziliśmy jakieś osiem lat temu, tyle że nic z niej nie pamiętałem, dlatego też cieszyłem się, kiedy rozpoznałem charakterystyczną skałę na drodze (pewnie tylko ze zdjęć). Oczywiście, że na nią wszedłem — miała dość dobrze zaznaczone miejsca, w których mogłem stanąć, oraz nie było żadnej przepaści, która mogłaby zwiększyć zagrożenie takiej spontanicznej akcji.



Warto się odwrócić podczas wędrówki - skała Piec (środek), Dolina Kościeliska (po lewej), Dolina Miętusia (po prawej) a w tle przestrzeń, a nawet Beskidy

Liczyliśmy, że na Ciemniaku będziemy o jedenastej. Zameldowaliśmy się tam pół godziny wcześniej (nawet z moim maniakalnym wręcz robieniem zdjęć wszystkiego). Jeszcze przed wyjściem troszkę nad wspomnianą wyżej skałą oraz później na Krzesanicy porozmawialiśmy z małżeństwem z Wielkopolski, które przyjechało na tydzień. Takie small-talki - miłe, ale nie ma co o nich dużo rozmyślać. Jedyne co ciekawe było, to że kwatery można było znaleźć za 30 zł za noc. Tanio jak na południową Małopolskę. Może wszyscy pojechali nad Solinę, czy do Karpacza, że musieli spuścić z tonu (nie mówiąc już o epidemii).

Przed wyjściem jeszcze na pierwszy z Czerwonych Wierchów mieliśmy okazję na bliskie spotkanie trzeciego stopnia z kozicami tatrzańskimi. Skurczybyków pięć chyba z było i się pasły na hali z widokiem na Tatry Zachodnie. Nic a nic się nie bały, więc mogłem im nacykać parę dobrych zdjęć. Tak długo, jak jestem tatronautą, to kozicy nie widziałem, no może raz, czy dwa, ale z daleka na równoległym stoku i od razu się chowające. Tu były "dla ciebie".


Stado kozic tatrzańskich, na tle Tatr Zachodnich podczas podejścia na Ciemniak

Na co się tak patrzysz tatrzańska kozico?

Widok z Czerwonych Wierchów jest genialny, w szczególności jak uda się z przejrzystością powietrza. Mieliśmy to szczęście, że mogliśmy zobaczyć Beskidy (w tym rozpoznać Babią Górę), ale też po drugiej strony Tatry Niżne. Rozpoznałem też kryjący się za Liptowskimi Kopami (na które nie ma poprowadzonego szlaku) Krywań — narodową górę Słowaków, taki ichniejszy Giewont, który zresztą też można było zobaczyć ze szczytu (o którym więcej później). Największą część panoramy 360° jednak zasłaniała nam majestatyczna ściana Krzesanicy oraz droga na nią. 

Ludzi zaczęło przybywać. My skierowaliśmy się na kolejny wierzchołek, pierwsze schodząc z poprzedniego. Po niecałej godzinie mogliśmy już świętować zdobycie głównego celu wycieczki, po drodze mijając fajne przepaści. Na Krzesanicy poprzednio byliśmy w piątkę całą rodziną jakieś około osiem lat temu (co zresztą już wspomniałem) przez przypadek. Mieliśmy pomysł zdobyć wtedy tylko Ciemniak, ale z powodu braku jakiegokolwiek znaku na nim przeszliśmy go. Na Krzesanicy też nie było wtedy znaku, ale jakiś turysta zapewne musiał nam przekazać tę informację. Nie powiem, byliśmy troszkę zagubieni. 

 

Kopy Liptowskie i Tatry Wysokie z Ciemniaka

Zresztą nadal nic nie zrobiono z tym fantem i brak tabliczek na tych dwóch górach nadal się dzieje. My byliśmy jednak o tyle mądrzejsi, że mieliśmy świadomość, co jest gdzie. Co śmieszniejsze odnośnie do tych tabliczek, to na dwóch kolejnych szczytach z pasma (niższych) były i ciągle są. Wracając jednak do Krzesanicy, to najbardziej charakterystyczną rzeczą na niej jest znajdujące się pole kopczyków skalnych. Były tam odkąd pamiętam, odbudowywane przez turystów, stojące miesiące i lata.

Na szczycie też jest ponoć ukryta jakaś skrzynka, dla wielbicieli geo-cachingu, ale dowiedziałem się o tym dopiero podczas pisania tego posta spod pierzyny. Jednak linki z informacjami o kopczykach, czy tej skrzyneczki podrzucę pod postem.


Piękny widok na Tatry Wysokie z Krzesanicy. Na pierwszym planie wizytówka góry - kamienne kopczyki. Po prawej pierwszy szczyt w tle, to Krywań (narodowa góra Słowaków), a pod nim Kopy Liptowskie - też na Słowacji

Czas mieliśmy stosunkowo dobry, ludzi coraz więcej, kolejny mały odpoczynek był za kolejną godzinę na Małołączniaku. Chmury zaczęły się budować, co nas zaczęło niepokoić, a mnie zaczęła boleć głowa — moje 4h snu zaczęły się dawać we znaki. Nie polecam, było to skrajnie nieodpowiedzialne z mojej strony, w szczególności, że pod koniec to byłem chodzącym zombi, który co prawda widzi co się wokół niego dzieje (pamiętam jak wyglądała ścieżka), ale jedyne czego pragnął to snu. Zresztą jak się walnąłem na łóżko, kiedy tylko dostałem do niego dostęp, to aż zachrupało. Więc rada — śpijcie tyle ile potrzeba przed podróżą.

Z widoków to Tatry Wysokie zaczynały się do nas przybliżać, rozpoznałem schronisko na Kasprowym, które troszkę się ukrywa pośród szczytów. Giewont było widać w całym swoim majestacie, wraz z Długim Giewontem. Widać też było nasz kolejny cel, który (jak pogoda pozwoli) będziemy chcieli wpisać do "Diademu" w niedzielę — Świnicę. Na samym Małołączniaku byliśmy w 2017, ale wtedy częściej widać było mgłę niż widoki, choć na szczycie na trzy minuty nam się troszkę rozrzedziło to. No i szliśmy wtedy inną ścieżką — przez Kobylarza i Ratusz Litworowy.


Majestatyczna Krzesanica widziana z drogi na Małołączniaka, nieco dalej po prawej widać też Ciemniak

Na Kopie zrobiliśmy sobie też jakiś mały postój. Ja próbowałem, czy z lustrzanki można zrobić sobie selfie (da się ^^) oraz archiwizowałem kolejne panoramy. Zjedliśmy coś dostarczającego cukrów i zaczęliśmy schodzić w stronę narodowej góry z krzyżem. Widać też było pozygzakowane wejście na Przełęcz pod Kopą Kondracką (którą wchodziłem na Kopę wieki temu — to był mój pierwszy dwutysięcznik). Później odsłoniło się też schronisko na Hali Kondratowej.

Tutaj przychodzi czas na kolejny punkt z podtytułu, a mianowicie głupotę. Rozumiem już, że można być nieco zagubionym, ale spotkaliśmy kobietę wchodzącą na Małołączniak od Kopy. Rozmawiałem sobie z tatą o tym, że troszkę słabo, że na najwyższej górze pasma nie ma tabliczki z nazwą. Kobieta ta zdziwiona spytała się, czy Kopa jest najwyższa. Odpowiedziałem, że nie, później spytała się, czy tamta (wskazując na Małołączniaka). Po moim zaprzeczeniu odparła tylko "o mój Boże". Nie mam pojęcia co to było, czy można być aż tak zagubionym, ale widocznie można. Zresztą z podsłuchanych rozmów, to dużo osób sprawiało wrażenie jakby nie sprawdzili mapy ani razu, czy jak długo taka wycieczka będzie trwać.

 

Po prawej Kasprowy Wierch ze schroniskiem z drogą prowadzącą na Świnicę (pierwszy od prawej). Na najdalszym planie (na wysokości Świnicy) widać całą Orlą Perć z Kozim Wierchem, Granatami, aż do Przełęczy Krzyżne. Przed Orlą Percią jeszcze zarysował się Kościelec

 Najbardziej skrajnym przykładem będzie to, że pytał się mężczyzna kobiety obok (chyba żony) "Gdzie jesteśmy? Gdzie idziemy dalej? A tamta góra, tam też idziemy?" ona odpowiadała "Jesteśmy na Kopie, idziemy na Kasprowy i później na Świnicę"... była 12, oni byli na Kopie. Według znaków idzie się na Świnicę 4h, więc zakładając brak odpoczynku, będą tam na 16:00, dajmy 17:00, a trzeba jeszcze zejść, to przy dobrych wiatrach będzie to kolejne 5h. No, jeżeli ich wycieczka jest jednodniowa, to o 22:00 zmarnowani jak diabli powinni być na dole i to jeszcze optymistyczny scenariusz. 

Jednak najciekawsze co zobaczyliśmy to tłum ludzi pod Giewontem i kolejny (w formie kolejki) na szlakach na Giewont. Dystans społeczny? Gdzie tam. Maseczki? A po co to komu? No tylu dusz nie widziałem na tak małej górskiej przestrzeni, a dokładniej na Kondrackiej Przełęczy. Ludzi więcej niż na legalnym weselu. Przeszliśmy szybko, ale ci, co chcą wejść na najbardziej charakterystyczny polski szczyt, to będą czekać godzinami, podobnie jak na kolejkę na Kasprowy.


 
Mój pierwszy dwutysięcznik odwiedzony ponownie
 

My powoli schodziliśmy i zgodnie z prognozą o drugiej zaczęło kropić. Ludzie mieli to gdzieś, mimo że ciemne chmury mówiły wymownie, że chyba lunie. Wychodzili sobie spokojnie czekać pod Giewontem na swoją kolej. Mieliśmy tylko jeszcze jedno nieprzyjemne spotkanie, a mianowicie młodzież w wieku studenckim (podobnie jak ja) puszczała na fulla z przenośnego głośnika muzykę imprezową (takie klubowe łubu dubu). Zwróciliśmy im uwagę, ale zamiast wyciszyć, przeprosić, zreflektować się... samiec alfa zmierzył nas wzrokiem, czyby czasem nie przedstawić nam argumentu siły... zrezygnował. Jednak muzyka grała dalej...

Spotkaliśmy też tam malarza szlaków. Dobrze jest upewnić się w tym fakcie, że jednak oznaczenia szlaków jeszcze robią ludzie. Nie zrobiłem niestety jednak mu zdjęcia dobrego, nadającego się na bloga.


"Góra, której nazwy nie trzeba wymawiać". Wyzoomowana tak, by było ten rząd dusz

Naszą wycieczkę kończyło przejście godziną Ścieżką nad Reglami. Słaba żwirowa nawierzchnia nie pomagała, kolana dostały tutaj w kość, bo trzeba było mieć się na baczności, by na tych małych kamyczkach nie zjechać. Wiele jednak się już nie działo. Rozpoznaliśmy polankę, na której byliśmy trzy lata temu, jak szliśmy na Małołączniak, widzieliśmy dwa helikoptery, w tym jeden pod Giewontem... no i na ławkach były znaki, by nie siadać, bo wirus.

O siedemnastej byliśmy w aucie. Chcieliśmy zapłacić za parking te piętnaście złotych, ale okazało się, że właściciel nie pilnuje interesu i wg sąsiadki ucieka z pracy około trzeciej codziennie, więc żebyśmy po prostu jechali. To by było na tyle.


Miłego
Adiabat
24.07.2020

linki dodatkowe:

  1. Skrzyneczki - https://opencaching.pl/viewcache.php?wp=OP8MTP
  2. O kopczykach - https://portaltatrzanski.pl/wiedza/kultura/kopczyki-w-tatrach,292
  3. Fajny wpis na blogu, który śledzę, tą samą trasą przeszli - http://podszczytem.pl/cztery-dwutysieczniki-w-jeden-dzien/
  4. Panorama z Chudej Przełęczy na T. Zach. (Wikipedia) - https://pl.wikipedia.org/wiki/Tatry_Zachodnie#/media/Plik:Panorama_z_Chudej_Prze%C5%82%C4%85czki_1-T39.jpg
  5. Panorama na T. Wysokie z Małołączniaka - https://gorydlaciebie.pl/wp-content/uploads/2017/06/PANORAMY-Ma%C5%82o%C5%82%C4%85czniak-wsch1.jpg


do góry

Komentarze