Maciejowa z Rabki-Zdroju – 28.02.2021

Góry przed szczytami 

Nie ma lepszego motywatora wstawania z wygodnego jednak łóżka niż posiadanie jakiegoś spotkania zaplanowanego. Może to być call w pracy, może to być wykład na studiach, albo nawet zaplanowane wyjście. Niekoniecznie w góry, ale w tym przypadku jednak tak było. Po zimowym odrętwieniu oraz buzujących wtedy egzaminach, a także powolne rozkładanie się / odradzanie (skreślić jedno) we ferie, czas przyszedł na wyjście gdzieś. Z przyjacielem z liceum na drobny spacer (10 km w dwie strony) umówiłem się jeszcze, gdy był wszędzie śnieg. Moim małym marzeniem było rozpocząć wykorzystywanie też sezonu zimowego na chadzanie. No udało się połowicznie, bo śnieg zdążył stopnieć. Tutaj będzie mała relacja z tego wypadu.

Link do zdjęć: https://photos.app.goo.gl/iazQnaNT5RbFh7Tc6

To może zacznę w ogóle, gdzie miałem zamiar odbyć taką swoją pierwszą full śnieg pieszą podróż. By mieć mały zwiastun tego co może czekać człowieka w takich miesiącach, chciałem coś relatywnie krótkiego i mi znanego. Plus bardzo stęskniłem się za kontaktem ludzkim vis a vis, więc i napisałem do kolegi, czy by nie chciał też. Wybór padł na Maciejową. To taka mała góra, ze schroniskiem i przepięknym widokiem. Opisywałem ją przy okazji tekstu o Starych Wierchach, bo tak naprawdę większość osób wybierając się tą trasą, właśnie tam dalej stawia cel. Patrząc z perspektywy tygodnia, to w sumie mogliśmy pójść dalej, bo tam zapewne było więcej śniegu.

Widok ze schrnoiska na Maciejowej na Rabkę i Olszókę oraz wyrastający za nimi Luboń Wielki

Busy miałem rzadko, więc i umówiłem się na jedenastą w Rabce, przy dworcu. Tutaj wracam myślą do wstępu, bo właśnie bus o 8:00 (plus minus minuty), był moim powodem wstania wcześniej w ten dzień. Spakowałem się, ogarnąłem, zabrałem w termosie ciepłą czarną herbatę i wyszedłem na przystanek… no mi mignął przed nosem pojazd, którym byłem zainteresowany. Niestety następny był dopiero za dwie godziny z hakiem. Dlatego w sumie też poleciłem Tomkowi (bo tak ma na imię) czekać tak późno, po prostu mogłem to przewidzieć. Z drugiej strony jak by mi się udało nie spóźnić na transport, to przecież mogłem troszkę pomęczyć świat swoją lustrzanką.

Nie myśląc wiele, postanowiłem przejść całą drogę ode mnie do miejsca spotkania na nogach. Tak w ramach treningu porannego… Tylko w sumie nie wiedziałem jak daleko to jest. Pewnie znacie to wrażenie, jak daną trasą tylko przejeżdżaliście samochodem, czy czymkolwiek, że to blisko jest. No tak samo miałem ja, moje „blisko jest przecież” przypomniało mi, że świat się nie zmniejszył… to my przyspieszyliśmy. Nie przeszedłem całości jedenastu kilometrów dzielących te dwie miejscowości. Choć gdybym się uparł i nie dbał o nogi, to pewnie bym dał rady. Po nieco ponad sześciu (w tym cztery po chodniku… i w masce… tak jestem masochistą) pomyślałem, że warto się zatrzymać i dać się podwieźć następnemu busowi, który za chwilkę miał pojechać (tak to był dosłownie ten kolejny, na który bym czekał). W końcu przecież trzeba było też mieć siłę na „normalną” wycieczkę.

Ornitologia amatorska, po drodze do Rabki

Po tym drobnym spontanie i transporcie do uzdrowiska, a także krótkim czekaniu, w końcu się z towarzyszem spotkałem i zaczęliśmy pokonywać szlak. Polecam tę drogę, bo prowadzi troszkę przez miasteczko, troszkę przez bardzo uroczy i duży stosunkowo park zdrojowy. To oczywiście na pierwszym kilometrze. Reszta już prowadzi na normalnej ścieżce. Oczywiście nie ma co ciekawego opowiadać o samej trasie, bo też się niczym nie wyróżniała. Taka, ot, polna dróżka pełna błota od topniejącego śniegu, a przed wejściem do lasu bardzo ładna panorama na okoliczne wzgórza, góry i domostwa. W lesie natomiast już praktycznie szło się po bardzo udeptanym śniegu. Szkoda, że nie wziąłem jakiś odpowiedniejszych butów, bo troszkę mi się stopy ślizgały. Jednak w tym przypadku to była tylko mała niedogodność, co innego, gdybym się wybierał na Turbacz, czy tym bardziej na Babią.

Na samej trasie mogliśmy spotkać dość dużo osób idących w dwie strony. Praktycznie zawsze ktoś mijał nas, gdy byliśmy pogrążeni w rozmowie na różne interesujące nas tematy. Może takie zimowe spacery stały się popularną rozrywką, podobnie jak w ogóle górskie szlaki parę(naście) lat temu. Nie wiem, ale pamiętam, jak wracałem raz z Nowego Targu, to wszystkie punktu parkingowe w Gorcach i Wyspowym po drodze były zajęte. To było parę tygodni temu i o wiele bardziej mroźno, no i wszędzie był śnieg.

Taka nasza polska góra 富士山 (jap. Fudżi) - czyli Babia Góra

Schronisko stało, jak stało rok temu, nikt go nie przeniósł. Zrobiłem tylko parę zdjęć budynki, parę zdjęć nas na jego tle. Nawet nie wchodziłem do środka. Do podbicia książeczki (już tylko pamiątkowo)  miejsce jest z drugiej strony przy bufecie. Usiedliśmy przy ławeczce z przepięknym widokiem na masyw Lubonia Wielkiego oraz Olszówkę i Rabkę ułożonych pod nim. To był czas na prowiant, bo w sumie każdy by zgłodniał. Troszkę było zimno, ale w tym przypadku nieoceniony się okazał termos, który trzymał ciepło herbaty. Wychyliliśmy całą półtoralitrową butelkę i porozmawialiśmy nieco. Zresztą mogliśmy widzieć też dwa bawiące się w tym śniegu psy, jeden większy biały piękny, a drugi śmieszny jamnikowaty.

W sumie to był ostatni dzieł przed rozpoczęciem się kolejnego semestru na studiach. W normalnym przypadku to bardziej bym już był w autobusie kierującym się do Krakowa, a nie z kolegą rozmawiając przy schronisku, pijąc z czarki wrzący napój. Pod tym względem zajęcia zdalne mają przewagę, można nie martwić się o dojazdy. Te zaś, jak wiadomo, mogą zabrać od groma czasu (w szczególności jak się jeszcze pracuje na dodatek). Sam ten spacer to też był taki wyrywający od monotonii życia, które obecnie mamy. Nie mówię konkretnie, mówię ogólnie, bo siedzenie przed monitorem i na studiach, w pracy i do rozrywki, albo dodatkowo pasji może być czymś niszczącym psychikę. Dlatego się cieszę, bo to troszkę oderwanie się od tego wszystkiego, co tak na co dzień otacza i nie chce puścić.

Widoczek na masyw Beskidu Żywieckiego z drogi do Rabki

Powroty zawsze są krótsze, niekoniecznie w wymiarze zegarowym, choć też się zdarza, ale w wymiarze percepcji tego czasu. Ciągle mnie to fascynuje. Oczywiście klasycznie rozmawialiśmy o polecanych swoich zespołach, prądach myślowych, co jest „niezdrowe” (pozdrawiam ^^). Już przy tym schodzeniu czułem wynik mojego przed-spacerowego treningu porannego. Po powrocie do miasta też nie było co robić innego oprócz drobnego spaceru po parku i kolejnej małej dyskusji. Nie mogliśmy więc niestety tak jak ostatnio udać się do pizzerii, by wspominać stare dobre czasy. No więc wróciłem sobie autobusem do domu przed czwartą i miałem nieco godzin jeszcze na uporządkowanie miejsca pracy przed od-marcowymi wyzwaniami. Ogólnie jeszcze raz napiszę, że się cieszę. Dzięki Tomek, że mogłem z tobą nieco pochodzić znów.

Miłego
Adiabat
05.03.2021

 

Komentarze