Kraczonik z Muszyny - 05.04.2021

Do wody, do zamku, do dziewiczych lasów leluchowskich

Po świętowaniu Wielkanocy postanowiliśmy się gdzieś przejść, by tak nie siedzieć kolejny dzień w domu tak jak zwykle. Obecnie w sumie większość czasu to człowiek się nigdzie nie rusza, w szczególności pracując z domu i nie będąc w mieście. Po sprawdzeniu pogody, gdzie zapowiadało się tak dobrze jak w marcu, kwietniu rzadko bywa (znaczy w paru pasmach górskich, bo cała Polska ponoć miała ciężej), postanowiliśmy pojechać gdzieś dalej. Wybór padł na „wodziczkę Skarb Życia Muszyna”, a ze wzniesień to Kraczonik. Byłaby to nasza druga wycieczka w region Beskidu Sądeckiego. Tylko weź wstań o piątej w poniedziałek Wielkanocny.

link do panoram z Wysokich: https://photos.app.goo.gl/uZHWkGN15fQSjUFQ9
link do zdjęć z wycieczki: https://photos.app.goo.gl/XHHebUwcwvYtz4226
link do panoram z wieży i ruin w Muszynie: https://photos.app.goo.gl/pSc5zXegooqXw78s9

Po niecałych pięciu i pół godziny snu obudził mnie mój ulubiony dzwonek w komórce (bez ironii) i czując, że warto jednak nie wracać do łóżka ubrałem się w górskie galoty. Na zewnątrz ciemno, troszkę zimnawo, ale jak postanowione to postanowione. Większość pakowania była zrobiona w dzień przed, czekało nas bowiem prawie dwie godziny jazdy.

Jednak było warto, bo już na samym początku jeszcze podczas jazdy mieliśmy okazję na oglądanie genialnych widoków ze wsi Wysokie. Już raz widzieliśmy tę panoramę, ale tym razem pasmo Beskidu Sądeckiego oraz z jak od ostrego ołówka wyrysowane przejrzyste białe Tatry były przez nas widziane podczas wschodu słońca. Owszem, to był widok na zachód, ale i tak piękny. Tym razem jednak, poleciłem się tacie zatrzymać na chwilkę, bym mógł pobiegać tam i nazad uwieczniając widok swoją lustrzanką. Z drugiej strony też bardzo ładnie iskrzył się w słońcu jakiś masyw, więc w dziesięć minut zrobiłem jakieś sto zdjęć tego momentu.

... w stronę wschodzącego słońca. Koło miejscowości Wysokie (pomiędzy Limanową a Nowym Sączem)

Przejeżdżaliśmy też przez Rytro, gdzie rozpoznaliśmy początek i koniec szlaku, który odbyliśmy niecały rok temu (a można zobaczyć, jak go opisywałem: tutaj). Jednak nam pozostało przejechać około 30 kilometrów bardzo piękną doliną Popradu, która to rzeka rozdziela dwa główne pasma w obrębie B. Sądeckiego: Pasmo Radziejowej (już przez nas zwiedzonej), oraz Pasmo Jaworzyny (gdzie będzie nasza kolejna wycieczka w tym regionie). Nas interesowało trzecie, trochę mniej znane pasmo zwane Górami Leluchowskimi. Nazwa pochodzi od miejscowości Leluchów, gdzie znajduje się granica ze Słowacją. No i gdzie według zespołu Stare Dobre Małżeństwo zaczyna się koniec świata. Piosenkę polecam, strasznie mi utkwiła w głowie.

Muszyna to takie bardziej miasteczko, które w sumie jest słynne najbardziej ze swoich wód mineralnych. Jednak też można zobaczyć tam ruiny zamku na wzgórzu (podobnie do tego w Rytrze) gdzie pod koniec dnia mieliśmy okazję go zobaczyć z bliska. Były tam w 2013 prowadzone wykopaliska archeologiczne, a obecnie jest to dość rozkopany teren. Wydaje mi się, że po prostu teraz będzie miasto będzie przygotowywało się do rekonstrukcji budowli, bo miejsce na chodniki prowadzące do niej już są w budowie.

Tatry z tego samego miejsca co poprzednie zdjęcie (ale widok na drugą stronę)

Oprócz tego jest też dość zadbany park zdrojowy, który nazwany jest „ogrodem sensorycznym” (albo „zmysłów”). Polecam się przejść w szczególności na znajdującą się tam wieżę widokową, z której można zobaczyć nie tylko samą Muszynę, ale też okoliczne wzgórza i góry, w tym między innymi Kraczonik. Przed wejściem do parku mijało się sanatorium Korona, tak w kontekście idealnej w tym czasie nazwy dla placówki uzdrowiskowej.

Jednak dość o miejscowości. Zaparkowaliśmy koło rynku w godzinach siódma, ósma. Na polu nie było widać żywego ducha. Zjedliśmy więc pierwsze śniadanie oraz przeszliśmy wzdłuż i wszerz mały, ale uroczy ryneczek. Co zwróciło moją uwagę, to że to jest trzecia rzecz (obok bazyliki znajdującej się niedaleko), która jest w generalnym remoncie. Ta woda źródlana to jednak niezły biznes musi być. Jednak wracając, to się troszkę szamotaliśmy z mapą, bo zawsze najgorzej znaleźć szlak, a dokładniej jego początek. Osoby pytane gdzie jest Kraczonik nie miały kompletnie pojęcia o co pytamy. Kompletnie zdziwione twarze, choć widać było że miejscowe. Możliwe, że gdybyśmy się zapytali o Malnik to coś więcej byśmy się dowiedzieli.


Panorama z Malnika (już na żółtym szlaku)

Jednak po jakichś dziesięciu minutach to znaleźliśmy ulicę Ogrodową oraz żółty szlak, którym przez połowę trasy mieliśmy się poruszać. Później przejść trzeba było na kolor niebieski. Początek trasy był dość strony, a podejście się zaczynało koło cmentarza żydowskiego. Słabo zadbane miejsce, a szkoda, bo z niektórych kamieni nagrobnych jeszcze można było coś wyczytać (no jeżeli ktoś umiał alfabet hebrajski). Jednak przynajmniej na bramie można było przeczytać kawałek historii. Kolejnym aspektem religijnym było to, że przez kawałek szliśmy drogą „Ekstremalnej Drogi Krzyżowej”. Tak było przynajmniej napisane na tabliczkach, które co jakiś czas spotykaliśmy. Z tą drogą krzyżową się spóźniliśmy tak z trzy dni, ale cóż.

Po przejściu troszkę lasem i wejściu na jeden z niewielu odsłoniętych w Górach Leluchowskich szczytów, który nazywał się Malnik, mogliśmy oglądać piękną panoramę na góry otaczające Muszynę. Oczywiście w bonusie można było przypatrzeć się ośnieżonym wierzchołkom Tatr, które podczas tych złotych godzin wyglądały jeszcze bardziej bajecznie.

Wyścielony skałami szczyt Kraczonika

Beskidzkie lasy mają coś w sobie, bo też mogą zauroczyć. Wiadomo, że większość osób bardziej ceniłaby sobie piękne panoramy, ale tereny o dużej ilości drzew też mają swoją aurę. Niżej bardziej świerki i jodły, a wyżej piękny bukowy las. Przechodząc Dubne i Zimne powoli zmienia się klimat miejsca na bardziej dziki, tak jakby mało kto w ogóle podążał tymi ścieżkami. W sumie to pierwszych ludzi to zobaczyliśmy dopiero przy schodzeniu i to na żółtym szlaku, tak gdzieś po południu.

Na samym szczycie oprócz klimatycznego buka jeszcze można dostrzec skałki. Też trzeba mi troszkę sprecyzować, co mam na myśli pod pojęciem szczyt. Sam masyw jest nieco rozciągnięty i zawiera parę wierzchołków. Dokładnie dwa. Jeden, niżej i wcześniej, na starej tabliczce (jak i na mapie) ma napisane „Kraczoń”. Na nowej tabliczce przybitej do drzewa, znajdującej się tuż obok, można znaleźć już inną nazwę „Kraczonik”. Ten drugi, wyższy jest kilometr, pół dalej i też ma na drzewie tabliczkę z nazwą „Kraczonik”… jednak jest wyższy. Dalej jak widzieliśmy było już tylko zejście do Leluchowa, więc uznaliśmy, że to jest nasz cel.

Matka Boska na ruinach zamku mająca w opiece Muszynę, w tle widać Kraczonik

Powrót był podobny, więc nie ma co opisywać. Lasy, lasy, widok na Malniku (już troszkę gorszy, bo tatry wypłowiały), cmentarz żydowski i Muszyna. Jako, że byliśmy stosunkowo wcześnie na dole (koło czwartej) to postanowiliśmy zwiedzić to co na samym początku tekstu opisałem. Później tylko został nam dwugodzinny powrót asfaltem do domu. Nie ma to jak się na trzech rondach koło Starego Sącza się pomylić. Rond natomiast było cztery.

Byliśmy strasznie zadowoleni z tej wycieczki, choć troszkę czuliśmy nogi po niej. Jedyną smutną informacją było to jak usłyszeliśmy przy powrocie w radiu, że Krzysztof Krawczyk nie żyje. Szkoda troszkę, ale jednak każdy ma swój czas, a my próbujemy tylko wykorzystać własny takimi spacerami. Ciekawe, gdzie teraz nas wywieje. Do następnego.

Miłego
Adiabat
08.04.2021

Stare Dobre Małżeństwo – Leluchów: https://www.youtube.com/watch?v=dULGDdwBBVo

 

Komentarze