Majówka (Modyń, Ogorzała/Ostra, Grześ) - 01-03.05.2021

Łąki łan, sadów i śniegu w maju

Majówka już troszkę za nami i dawno powinienem napisać o tych wycieczkach, ale niestety życie czasem zostawia człowieka bez czasu, w szczególności, kiedy pisze pracę magisterską. Nie będę jednak narzekał na piętrzące się obowiązki, a podsumuję wycieczki, które odbyłem w tym wolnym okresie. Dlatego te post będzie troszkę bardziej zbiorczy, bo gdybym miał się rozpisywać na temat każdej wycieczki, jak to zwykle bywa, to bym siedział nad kartką z dziesięć godzin, a tekst ten by miał dziesięć stron A4.

01.05.2021: Modyń z Łącka (Beskid Wyspowy)

 

 


Link do zdjęć: https://photos.app.goo.gl/oaxSH45ots4HwckU6
Bieg: https://100milesofbeskidwyspowy.com/
Bieg: http://sportowelacko.pl/
Info o przyszłej wieży: https://nowysacz.naszemiasto.pl/na-gorze-modyn-powstanie-wieza-widokowa-bedzie-mozna/ar/c3-7856613

Przed zaparkowaniem w słynnym Łącku, który jest słynny z wysokoprocentowego napoju ze śliwkami w nazwie, zawitaliśmy po drodze w kościele w Szczawie. Akurat skończyła się msza, czy jakieś naborzeństwo, więc skorzystaliśmy z okazji, by zobaczyć architekturę od wewnątrz. Dość szybko jednak kościelny zgasił światła podświetlające ołtarz, więc niestety dużo się nacieszyłem się z robienia zdjęć. Z zewnątrz oba kościółki są przepiękne. Mówię oba, bo obok głównego kościoła stoi mały drewniany pomocniczy nazywany czasem kościółkiem partyzandzkim. Mimo swojego wyglądu nie jest to jakoś okropnie stary budynek, bo z lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku. Do środka niestety nie udało nam się zaglądnąć, bo był zamknięty. Obok znajduje się muzeum partyzantów, o którym wcześniej nie wiedzieliśmy, więc też tam nie byliśmy.

Kościół św. Jana Chrzciciela w Łącku

W Łącku zdziwiła nas ilość aut na parkingu mimo wczesnej godziny. Jednak na szlaku nie widzieliśmy wielu dusz. Później dopiero usłyszeliśmy od jadącego i wiążącego tasiemki na drzewach pana, że to będzie tędy prowadził bieg. Dokładnie ultramaraton przechodzący przez dużą część Beskidu Wyspowego. To, że startowali i kończą w Łącku, tłumaczyło ilość pojazdów i bardzo dalekie ich rejestracje. Linki odnośnie do biegu zostawiłem wyżej do przewertowania. Zostawiłem tam też odnośnik do corocznego „Biegu Kwitnącej Jabłoni” odbywającego się tydzień później, bo znalazłem po drodze. Pierwszych czterech biegaczy widzieliśmy dopiero, jak schodziliśmy z góry, ale wyglądali na strasznie wymęczonych. Później też ich zobaczyliśmy na parkingu, ale byli szczęśliwi.

Sama trasa była ładna, pogoda dopisała, słońce świeciło. Pierwsze przechodziło się koło łąk z widokiem na stoki z sadami. Przez jeden taki sad też szlak prowadził. Szkoda, że nie poszliśmy tam tydzień, dwa później to te wszystkie drzewa owocowe. Parę dalszych panoram też było widać, bo przejrzystość nam dopisała w sumie przez te całe trzy dni. Jednak Modyń, mimo że jest dość słynną górą, to panoram ze szczytu, czy z drogi na szczyt jeszcze nie ma. Mówię jeszcze, bo jak przeszliśmy przez las i zameldowaliśmy się na czubku, to naszym oczom ukazały się fundamenty jakieś budowy. Z kształtu wywnioskowaliśmy, że będą budować tu wieżę widokową. Z wertowania internetu okazało się, że ma stanąć do końca czerwca tego roku. Możliwe zatem że na łamach tego bloga jeszcze raz opiszę coś z tej góry. 

Szczyt Modynia

Pod koniec wycieczki (pamiętam, jak podczas schodzenia tłumaczyłem tacie na czym polega język oparty na partykułach na przykładzie Japońskiego, oraz razem psioczyliśmy na stan polskiej edukacji) zobaczyliśmy mały, ale uroczy ryneczek w Łącku, zjedliśmy tam lody, ale wcześniej jeszcze zobaczyliśmy tamtejszy kościół. Odnośnie do świątyni, to pierwsze rzuciła nam się w oczy nowy miedziany dach. Nowy dlatego, że był koloru brązowo-pomarańczowego, a nie zielonego. Najpierw jak spróbowaliśmy wejść i zobaczyć jak jest w środku, to niestety było zamknięte. Jak zaczęliśmy obchodzić i ja robiłem zdjęcia, to podszedł do nas ksiądz, akurat przechodzący i spytał się czego chcemy. My pochwaliliśmy piękno budynku i spytaliśmy się, czy możemy zaglądnąć do środka. Najpierw nie chciał i tłumaczył się, że niedługo będą pierwsze komunie i trzeba wszystko przygotować i troszkę jest zajęty, ale jak dowiedział się, że jesteśmy z okolic i że szybko nam to zajmie, to w końcu nam pozwolił. W środku widzieliśmy dwie krzątające się siostry przygotowujące wszystko wewnątrz oraz bardzo ładne wnętrze, które możecie zobaczyć w galerii. W galerii możecie też zobaczyć zdjęcia z zewnątrz i wnętrza starego (z 1449 roku) drewnianego kościółka w Czarnym Potoku oraz kapliczka Maryjna w lipie z drugiej połowy XVII wieku.

02.05.2021: Ogorzała/Ostra z Mszany Dolnej (Beskid Wyspowy)



Link do zdjęć: https://photos.app.goo.gl/jeLDP5n7Bso5Vqnx8

To był śmieszny dzień. Wiedziałem, po sprawdzeniu prognoz pogody i meteogramów dla regionu, że może coś pokropić. Zakładałem jednak, że te opady to będą niewielkie i jakoś sobie poradzimy spokojnie. W końcu zawsze ze sobą nosimy peleryny przeciwdeszczowe i nie takie warunki przeżyliśmy. Na sam koniec wybrałem dość małą górę, z krótkim szlakiem, tak by już schodzić, jak się zacznie robić nieprzyjemnie. Teraz mógłbym się sprzeczać, bo takich warunków to dawno nie mieliśmy w górach. Jednak od początku. Rano, już nie pamiętam, o której dokładnie, wstałem. Normalnie się przygotowałem do trasy, schodzę na dół i widzę, że nikt nie jest gotowy a leje jak z cebra. Poszedłem więc spać dalej z zaznaczeniem, że jak się poprawi to by dali mi znać rodzice.

 

Kaplica św. Barbary w Mszanie Górnej, a w tle majaczy Luboń Wielki

Po jakieś godzinie i pół snu zostałem obudzony. Patrzę się słońce, tak jak zapowiadano przez poranek i przedpołudnie. No to jedziemy. W Mszanie Dolnej świetny parking jest koło urzędu gminy, akurat był pusty. Trasa prowadziła najpierw obok Mszanki, aż do Mszany Dolnej, przejść mostkiem nad Łostówką, a później dość łagodnym podejściem na Ostrą. Słońce dopisywało na samym początku. W Mszanie Górnej zobaczyliśmy piękną starą kapliczkę świętej Barbary z pierwszej połowy XIX wieku. Można tam zobaczyć małą piękną sygnaturkę (dzwon) oraz jeszcze piękniejszą, choć troszkę zaniedbaną i nieodrestaurowane malowidła na suficie. Jak rozmawialiśmy ze strażakami, którzy akurat przy głównej drodze się znajdowali, to okazało się, że raczej to nie będzie odrestaurowane, bo jest w rękach prywatnych i nikt nie chcę wydać na odnowienie grubej kasy, a szkoda.

Jak zaczęliśmy wchodzić na górę, to pogoda zaczęła się psuć. Obracając się można dostrzec było wielkie chmury z deszem, idące w naszą stronę. Niepokojąco zasłonięty Luboń, Szczebel, Lubogoszcz. Pięć minut później zaczęło padać, mocno, później jeszcze do tego doszedł porywisty wiatr. Po tym, jak przyzwyczailiśmy się do tych ciężkich warunków, to zaczął padać jeszcze mały grad. Tutaj zaznaczę, że większość trasy przebiegała na otwartym terenie, tylko na szczycie był las. Zeszliśmy na szlak rowerowy czarny, by się schować w drzewach. Na nasze szczęście to był tylko jakiś mocny opad konwekcyjny i po pół godziny strachu pogoda zaczynała wracać do normy.

Mszana Dolna wciśnięta w kotlinę pod Luboniem Wielkim i Szczeblem

My wróciliśmy na szlak zielony (bo oba się łączyły) i w końcu znaleźliśmy znak mówiący, w którą stronę jest Ogorzała. Podobnie jak na Zembolowej wierzchołek znajduje się poza szlakiem, a jako że jest to w Beskidzie Wyspowym, to ktoś zadbał o oznaczenia dróg dojścia i samych szczytów tabliczkami. Inaczej nigdy nie poszlibyśmy na największy punkt Ogorzały, podobnie jak do głowy nie przyszłoby nam zejść ze szlaku na Zembolowej by zameldować się na tamtejszym najwyższym punkcie.

Widok z Ogorzały był nawet ładny, później po kwadransie pójścia dalej szlakiem na Ostrej też był całkiem, całkiem. W szczególności jeden kadr. Jednak nic nie przebije widoku, na jaki napotkaliśmy, jak zaczęliśmy schodzić. Pogoda już całkowicie nam odpuściła, chmury zostały co prawda, ale przejrzystość zrobiła się niezła, to na tej polanie, gdzie nas złapał grad, mogliśmy zobaczyć jedną z lepszych beskidzkich panoram. Widok rozpościerał się na dużą część Gorców oraz B. Wyspowego. Miło było zobaczyć na takiej widokówce zobaczyć szczyty, na których się było (w sumie nie raz): Luboń Wielki oraz Szczebel (Lubogoszcz i Śnieżnica w sumie też), a pod nimi Mszanę Dolną i troszkę Górnej. Mimo że jest to dość niepozorny szczyt, to polecam nawet dla chociażby tylko tego widoku.

Pod koniec tak zażartowałem, że wycieczka nie udana, bo nie było żadnego kota. Co od paru wycieczek był takim stałym punktem na trasie, że był jakiś piękny kotek, któremu trzeba było zrobić zdjęcie. No i w sadzie obok kościoła w tym samym momencie latał taki czarny futrzak. Jak na życzenie normalnie. Spróbowałem go uchwycić na aparacie, ale jakoś dobrze nie udało mi się go złapać.

03.05.2021: Grześ z Siwej Polany (Tatry Zachodnie)


Link do zdjęć: https://photos.app.goo.gl/P2ArcNHwMMLwm6rq9
Balon Stratosferyczny: https://www.youtube.com/watch?v=w672NAooVcM

Ludzie jeżdżą setki kilometrów by podziwiać krokusy na polanie Chochołowskiej. Postanowiliśmy, jako że nie mamy aż tak daleko, to w końcu zobaczymy, czym się tak pół Polski zachwyca. Pogoda była taka średnia, ale zjadliwa. W dolinach tatrzańskich (tych głównych, nie tych w wyższych partiach) to już śniegu nie było, więc czemu nie. Zabraliśmy ze sobą siostrę i szwagra jeszcze na dokładkę i pojechaliśmy.

Pierwszą dziwną/śmieszną rzeczą było to, jak osoby prowadzące parkingi zachęcały machaniem i tańcem na swoje pole. Było to troszkę surrealistyczne, gdy się obserwowało siedmiu, ośmiu dorosłych ludzi machających i poruszających się w jakiś rytm niesłyszalnej muzyki. Troszkę jakbym oglądał jakiś musical i tak na scenę wyskakują właśnie tacy aktorzy. Wiadomo, z jakiego to powodu, parkingi najbliższe wejścia do doliny Chochołowskiej cieszą się największym obłożeniem, a ten sezon dla osób żyjących z turystyki nie był najłaskawszy.

Większość trasy do schroniska w dolinie Chochołowskiej było nieośnieżona, ale mała ilość ludzi była już na całym odcinku

Naszym głównym priorytetem były krokusy, więc dość żwawym krokiem szliśmy stosunkowo pustym traktem do schroniska. W tym miejscu to było dość niespotykane, ale mogłem zrobić zdjęcia, na których nie ma ludzi… i to wcale się nie musiałem wysilać. Pogoda była troszkę szarawa, ale to nic. Doszliśmy sprawnie do celu. Nie wiem, czy to te przymrozki, czy kapryśna pogoda, a może zmiany klimatyczne, ale tych krokusów to nie było za wiele. Owszem, to były najbardziej obsiane tymi kwiatami łąki, jakie widziałem, ale czuć było w powietrzu jakiś większy potencjał na spektakl (może w następnym roku się uda bardziej trafić). Było ładnie.

Troszkę rozbawili mnie wszyscy ci ludzie, którzy próbowali uchwycić aparatami plamki krokusów, gdy po przejściu paru kroków można było zobaczyć ładny kadr na dolinę i okalające ją szczyty. No w sumie różne są gusta, ja wolę ośnieżone czubki tatrzańskich grani niż przez dziesięć minut próbować komponować idealny obraz krokusa na Instagrama, czy coś. Krokusy były głównym powodem pójścia w ten region. Ja jeszcze zaproponowałem próbę wejścia na Grzesia.

Nie miałem pewności, co tam spotkam, ale sprawdziłem, że nie ma zagrożenia lawinowego i byłem świadomy, że znajdę tam śnieg. Mogę zażartować, że rozwój nasz turystyczny jest szybki, bo jeszcze rok, dwa temu nikt z nas nie pomyślałby nawet o spacerach po górach w zimie, a tym bardziej w Tatrach. Nie mieliśmy raków, jednak więc pomyślałem sobie i podzieliłem się tym zresztą, że jeżeli będzie za trudno, czy niebezpiecznie to wracamy. Tu chodziło tylko o zobaczenie warunków, na co trzeba będzie się przygotować, by chodzić zimą po graniach Tatr Zachodnich. Tatry Wysokie zimą to zupełnie inna klasa abstrakcji.

Nie było tych krokusów wiele, ale ścieliły niektóre łąki

Co ciekawe udało nam się wejść, choć mieliśmy małe problemy. Na samym początku trzeba przejść miejsca dość bogate w wodę i różne kamienie, konary. W sensie nie jest to normalna zwykła ścieżka, trzeba się przedzierać. Później wyżej wchodzi się do lasu i tam podłoże to już jest śnieg z lodem. Jak się wyjdzie na piętro kosówki, to jest już czysty śnieg tylko. Tutaj idzie klasyczny, ale bardzo ważny tekst by zastanowić się dwa razy nad takimi wycieczkami i nie przeceniać swoich możliwości. Chodzenie zimą, czy wczesną wiosną (w maju w Tatrach jest jeszcze śnieg) nie jest czymś, co powinno stanowić pierwszą, ani nawet drugą wycieczkę w te regiony (podobnie jak przestrzegałem przed Rysami, Kozim Wierchem i Świnicą).

Widok natomiast był obłędny. Troszkę chmury zasłaniały Rakoń, ale po pięciu, dziesięciu minutach można było go obserwować podobnie jak kilometr dalej i nieco wyżej położony Wołowiec. Na tym ostatnim byłem jakieś dwa lata temu w lecie. Polecam iść tam przy dobrej pogodzie, bo można obserwować panoramę całych (Polskich i Słowackich) Tatr Zachodnich. Takie góry jak Jarząbczy Wierch, Starorobociański Wierch, Kończysty Wierch, Rochacze, Błyszcz. No, ale wracając do samej wycieczki nacykałem setki stamtąd zdjęć. Inaczej to całkowicie wygląda, jak jest obsiane zielenią.

Widok na Rakoń, Wołowiec (nieco w chmurach) i resztę Tatr Zachodnich z Grzesia

Jedną rzeczą, która zmusiła nas do szybszego zejścia, było zimno no i może troszkę towarzyszący wiatr. Schodzenie było utrudnione przez śliskość powierzchni, trzeba było stawiać dość powoli pewne kroki, by się nie pośliznąć. Przez nasz brak raków było to o wiele trudniejsze niż powinno. Jednak i z tym się powoli uporaliśmy. W schronisku zjedliśmy troje z nas żurek, a reszta kwaśnicę z żeberkiem. Były dość tanie jak na standardy Polskich schronisk w Tatrach. Opowiadałem wtedy pozostałym, że stąd w 1938 miał wylecieć największy ówcześnie na świecie meterologiczny balon stratosferyczny „Gwiazda Polski”. Niestety po komplikacjach przy pierwszej próbie chciano robić drugą, ale przerwała to wojna. Link do krótkiego filmu SciFuna na ten temat wyżej. Oczywiście jest przy wejściu do schroniska tabliczka z informacją o tym wydarzeniu. Powrót był też po płaskim i spokojnym, choć nogi nas troszkę bolały.

Te trzy dni to były niezłe wycieczki, każda w sumie inna, każda pokazująca inną stronę gór i inne w nich widoki. Osobiście jestem zadowolony z tego, że tak majówkę spędziłem. Można zawsze było tak bardziej tradycyjnie, jak grill i piwo, ale jednak zawsze mnie nosiło i jakoś nie nigdy nie umiałem w taki sposób wypoczywać. Zatem do następnego, bo mam jeszcze o czym opowiadać.

Miłego
Adiabat
15.05.2021

Komentarze