Suchoń z Białej Wody - 29.04.2023 (Sudety 2023)

Najwyższy szczyt Krowiarek, leżący w gminie Bystrzyca Kłodzka. Tyle tytułem wstępu zaczerpniętym z Wikipedii. Faktycznie, celem naszej pierwszej wycieczki była dość niepozorna góra należąca do Masywu Śnieżnika. Pasmo to, podobnie jak Góry Stołowe, Bystrzyckie oraz Złote, otacza Kotlinę Kłodzką. Ciekawym jest zaznaczenie, że kotlina jest tylko niewielkim fragmentem krainy nazwanej poprawnie ziemią kłodzką. Dla przykładu miejscowości takie jak Duszniki-, Kudowa-, czy Lądek-Zdrój, znajdują się już poza obrębem samej kotliny. W poprzednim tekście zaznaczyłem, że zdecydowaliśmy się na ten szlak z powodów meteorologicznych, choć jego krótkość byłaby idealnym antraktem pomiędzy bardziej wymagającymi trasami. Nazwa pasma tego największego okolicznego masywu przywodzi mi, jako rodem z Beskidów, przełęcz znajdującą się pod Babią Górą. Od niej znajdujemy się jednak paręset kilometrów w linii prostej. 

 


Link do galerii: https://photos.app.goo.gl/RL1C1NioJj6MHdQs9

Komórka informuje mnie znaną mi melodią, że właśnie wybiła godzina siódma. Będzie to jedna z późniejszych godzin do wstania przez nas podczas tego tygodnia. Nie napinaliśmy się jednak mocno, gdy trasa spaceru ma niewiele ponad osiem kilometrów. Jednak moje nocne notowanie zjawisk słowami powodowało, że spałem niecałe 6,5. Pod koniec dnia dość zacząłem to odczuwać. Poprawiłem się i już następne wpisy robiłem znacznie wcześniej i krócej. Mama przygotowała kanapki, z kolei ja zapakowałem wszystkie klamoty i już w nieco ponad pół godziny jechaliśmy samochodem do Białej Wody. To było dwie wsie obok, bo wystarczyło nam przejechać Pławnicę i Idzików, by znaleźć się na przełęczy tuż przed kolejną wsią.

Kościół pw.Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny w Idzikowie widziany z Pławnicy

Zamykając za sobą bramkę przed domem, zdążyłem jeszcze zrobić panoramę na okoliczne szczyty. Nie były to jakiś rewelacyjny widok, większość zasłaniała mgła, ale i tak był całkiem uroczy. Na granicy dwóch wsi jest kościół późnogotycki pw. Wniebowzięcia NMP w Idzikowie. Nie jest wiadome kiedy dokładnie powstał, ale można przyjąć, że był to przełom XV i XVI wieku. Jedyne co to udało nam się wejść do kruchty, ale nawet stamtąd widać było dość ciekawy ołtarz. Postanowiliśmy czatować, by natrafić na otwarcie po jakieś mszy, czy innym nabożeństwie. Na to jednak musieliśmy poczekać parę dni. Swoim zwyczajem przebiegłem na około całej świątyni dokumentując co tylko się da. Po tym wsiadłem do auta i pojechaliśmy dalej. Te mgły i lekkie mżenie nie zachęcały do żadnej aktywności, ale to było jeszcze za mało, byśmy zmienili zdanie.

Koło uroczej kapliczki św. Anny, tuż przed Białą Wodą, mogliśmy zatrzymać auto. Parkingiem tego nie nazwę, ale na przynajmniej dwa, trzy auta wystarczy. Wydaje się, że jest to na tyle nieodwiedzane miejsce, że nie ma potrzeby się martwić, czy się tam zmieści z pojazdem. W ogóle nie mówiłem, dlaczego ze wszystkich szczytów w okolicy wybraliśmy tą. Powód nie jest dość oryginalny. Suchoń jest w Diademie Polskich Gór, więc i tak i tak znalazł się na naszej liście obok takich gwiazd jak Śnieżnik, czy Szczeliniec Wielki. Jedyne co nas zastanawiało to jak się na niego wespniemy jak nie prowadzi nań żaden szlak. Pomoc przyszła z blogu "Świat Gór", gdzie dwa lata wcześniej autor Adrian Kołodziej trawersował tamte tereny. Z tamtego tekstu wzięliśmy miejsce na samochód, oraz pomysł na pójście dodatkowo na Skowronią Górę, z której są ładne widoki.

Ołtarz Kościóła Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny w Złotym Stoku

Wracając do kapliczki, to miło było zobaczyć, że jest otwarta. Koło niej czekało już jedno auto z poznańską restauracją, więc jakoś próbowałem robić zdjęcia, by nie uchwycić w nich pojazdu. Pierwszym złym akordem na tym urlopie było to, jak okrążając budynek robiąc zdjęcia, wpadłem lewą nogą zza kostkę do dziury z wodnistą gliną, czy torfem. Były tam dość podmokłe tereny, ale nie martwiłem się za bardzo o tyle, że nie było dużo kilometrów zaplanowanych, a w końcu nogawka by mi się wysuszyła. Zjedliśmy tak jabłko, które było naszym śniadaniem i wyruszyliśmy szlakiem żółtym w stronę Skowroniej Góry. Matce naturze się chyba to nie spodobało, bo po przejściu mniej niż stu metrów zaciągnięte chmury wylały z siebie cały rezerwuar wody. Najpierw ubraliśmy peleryny, ale tak mocno zacinało, że postanowiliśmy wrócić do auta.

Kościół Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny w Złotym Stoku

Tam, po krótkiej dyskusji wymyśliliśmy, że atak szczytowy (troszkę dramatycznie zabrzmiało) zaczniemy jeszcze raz jak się troszkę uspokoi pogoda, a w międzyczasie pojedziemy do Złotego Stoku. W końcu w sztolniach nie pada, a akurat to tej kopalni złota nie trzeba było wcześniej zamawiać biletów online. Uruchomiliśmy więc silnik i zabraliśmy się do zrealizowania tego pomysłu. Pracowałem jednocześnie za pilota (navigare necesse est) oraz robiłem co jakiś czas zdjęcia, czy nagrania komórką. Jechaliśmy przez bardzo malowniczy las wypełniony zakrętami. Pierwsze w ogóle myślałem, że jest to fragment tej słynnej "Drogi Tysiąca Zakrętów", ale w domu sprawdziłem, że tamta trawersuje Góry Stołowe. Niemniej jednak i tak było fajnie. Już czuliśmy się troszkę jak w Bieszczadach, ale takich jeszcze niezaludnionych turystami. To wrażenie zostało z nami praktycznie do końca urlopu.

Przejeżdżaliśmy koło ośrodka narciarskiego Czarna Góra, na stokach tak samo nazwanego wierzchołka. Miejscowość Sienna słynna jest właśnie z tego kurortu jak i przylegających do nich apartamentowców mieszkalnych. Te, z kolei, były pierwszymi, które wyskoczyły nam w wyszukiwarce podczas poszukiwań noclegów w okolicy. O mało co, a byśmy mieszkali w tym bezdusznych zatłoczonym mrowisku, którego cena była dosłownie dwa razy większa niż to na co finalnie się zdecydowaliśmy. Jako drobna notka, to nie wiem dlaczego, dla mnie naturalniejszą wymową jest niezmiękczanie tego "si" do "ś" w nazwie wsi. Zdarzy się więc mi to powiedzieć tak bardziej po włosku niż po polsku.

Odrestaurowany Kościół Ewangelicki w Złotym Stoku

Do Złotego Stoku, według map internetowych, mieliśmy trzy kwadranse. Dało nam to okazję pierwszy raz zobaczyć i przejechać przez Stronie Śląskie i Lądek-Zdrój - miasta, do których jeszcze parę razy zawitamy. Był to dobry moment, by rozglądać się dookoła za ciekawymi punktami do zobaczenia. Zapisaliśmy sobie więc do naszych zamiarów parę kościołów i rynek w zdroju. Jednak to na inny dzień. Pogoda się zaczęła troszkę poprawiać co miło było zobaczyć. Przed skwer neogotyckiego kościoła w Złotym Stoku, którego nawet nie planowaliśmy zwiedzić, trafiliśmy już jak słońce przyjemnie prażyło. Kościół Niepokalanego Poczęcia NMP to zabytek z końca XIX wieku, akurat był otwarty, bo na nasze szczęście były tam panie przygotowujące wnętrze do ślubu mającego się odbyć tego dnia. Pomogliśmy rozwinąć czerwony dywan na całej głównej alejce i od razu potem zabrałem się za fotografowanie. Całkiem zauroczył mnie wygląd. Taki troszkę skromny ze sklepieniem krzyżowo-żebrowym, ale jednak pięknie ozdobiony. Rodzice, jak zwykle zajęli się rozmową. Tym razem starsza pani, której pomogliśmy rozwinąć dywan opowiadała o miejscu.

Podobnie później robiłem orbity na zewnątrz wokół świątyni. Ten ciemny kolor kamienia, sam kształt budowli. Mówiąc w skrócie — podobał mi się. Gdy tak latałem z obiektywem, rodzice znaleźli nowego rozmówcę. Był nim kościelny, bo też się kręcił w okolicy. Posłyszałem tylko rozmowę o celibacie oraz jakiś prosto rozumianych kwestiach religijnych. Mnie ciekawił bardziej skwer oraz uliczki od niego odchodzące. Przez to troszkę zmieniliśmy naszą agendę, bo w tle malował się inny ciekawy budynek. Okazało się, że jest to znajdujący się koło rynku Kościół Ewangelicki. Pierwsze pw św. Krzysztofa, później Chrystusa Zbawiciela. Obecnie nie posiada funkcji sakralnych, a przez wiele lat był nieużytkowany. W latach 90. używano jej jako hali sportowej, a teraz po remoncie mogą się tam odbywać jakieś imprezy kulturalne. Niestety natrafiliśmy na moment, w którym był zamknięty, bo jakieś odwszanie, odrobaczanie, czy coś.

Za niedługo dzień flagi, tutaj z herbem Złotego Stoku. Na Wikipedii tło ma troszkę inne, nie wiem czemu tu jest niebieskie.

Tego wszystkiego dowiedzieliśmy się od pań z informacji turystycznej na rynku. Tradycyjnie mnie było wszędzie pełno po placu, a za kontakty społeczne odpowiadał ktoś inny. Na wieżę ewangelika można wejść wykupując bilety w informacji turystycznej. To jednak zostawiliśmy na dalszą część dnia. Wcześniej chcieliśmy zobaczyć tutejszą dawną kopalnię złota i arsenu. Pierwsze zapiski o tutejszych robotach są z końcówki XIII wieku, ale najstarsze prace wykonywano znacznie wcześniej. My zaparkowaliśmy przy przeznaczonym do tego parkingu i wykupiliśmy standardowy bilet, który obejmował główną kopalnię i znajdującą się niedaleko Sztolnię Orchrową. Najpierw weszliśmy do tej drugiej, a że mieliśmy jeszcze troszkę czasu do wejścia to odwiedziliśmy plac zabaw (głównie w poszukiwaniu pieczątki).

Nazwa sztolni pochodzi od brązowego barwnika 'ochry', którego pełno na ścianach wydrążonych w podziemiach. Jest to jeden z pierwszych tego typu substancji wykorzystywanych przez ludzi. Ślady jego użycia w celach ozdobnych, czy rytualnych są datowane nawet na paleolit i mezolit, czyli mówiąc prościej — epokę kamienia. Jednak nie to było najbardziej interesujące dla górników, którzy drążyli te tunele. Nie ma zapisów, które wskazywało co z niej wydobywano. Podobnie nie ma informacji kiedy powstała. Najważniejszą ciekawostką dotyczącą tego miejsca jest źródło wody arsenowo-żelazowej, które wybiło w tym miejscu na początku XX wieku. Chciano na tej podstawie przemianować miasto na zdrój, ale się to nie udało. Przez wiele setek lat obok znajdująca się sztolnia była całkowicie zapomniana, a same korytarze zalały się wodą. Przygotowywanie do ponownego otwarcia tym razem dla turystów prowadzone były od 2013 roku i trwały około pięciu lat. Mieliśmy okazji przejść się tym ciasnym 130-metrowym tunelem. Wewnątrz też znajdują się drewniane rury służące do odprowadzania wody jeszcze z XVI wieku.

 

Wnętrze Sztolni Ochrowej w Złotym Stoku

Samo zwiedzanie trwało 45 minut, a turyści wpuszczani są dwa razy na godzinę. Pani przewodnik dość interesująco opowiadała o metodach kopania przez wypalanie oraz innych ciekawostkach górniczych. Nie wszystko udało mi się usłyszeć, bo bardziej byłem zajęty zachwycaniem się widokami i klimatem oraz robieniem zdjęć. Zamykałem całą grupę, by nie robić zatorów, Przede mną maszerowała jakaś rodzina czeska, chyba nawet nie jedna w naszej grupie. Mogli mieć troszkę problemów ze zrozumieniem opowieści.

Na tym samym bilecie mogliśmy wejść do głównej atrakcji kompleksu, czyli kopalni złota. Jednak znów trzeba było poczekać chwilkę, aż się zbierze grupa i wejdziemy wspólnie. Dlatego też mieliśmy troszkę czasu, by móc zaglądnąć do znajdującej się obok muzeum Złotego Stoku. Była to powierzchniowo mała ekspozycja, ale za to mająca wiele eksponatów. Nazywał takie miejsca rupieciarniami, ale w takim dobrym tego słowa znaczeniu. Chodzi mi o to, że lubię tego typu wystawy niż takie, gdzie jest sterylnie i pokazane jest dziesięć, dwadzieścia obiektów. Tutaj gdziekolwiek się nie oglądnęło można było na czymś ciekawym zawiesić wzrok. Widać też misję zachowywania materialnych pamiątek związanych z tym miejscem. Jest wiele rzeczy związanych z rodziną Güttlerów, która miała w posiadaniu przez pewien czas te kopalnie. Z ciekawszych rzeczy jest też cała sala poświęcona urządzeniom z PRL-u, gdzie rodzice rozpoznali wszystkie, bo niektóre nawet się u nas walają po domu. Innym kuriozum był oryginalny znicz olimpijski z Pjongjang kryjący się w gąszczu innych obiektów. Najważniejszym jest jednak grosz i dwa dukaty z połowy XVI wieku z tutejszej mennicy. Dukaty, o ile dobrze pamiętam, są nawet wykonane z tutejszego złota.

Muzeum koło Kopalni Złota w Złotym Stoku

Zwiedzanie kopalni zaczęliśmy od tzw. sztolni Gertrudy, od imienia jednej z rodziny Güttlerów. Na początku zatrzymaliśmy się przed makietą z modelem podziemnych korytarzy. Na nich wytłumaczyła nam pani przewodnik najważniejsze punkty z dziejów rozwoju tego kompleksu. Tutaj miejsca było zdecydowanie więcej niż w Ochrowej, bo rozłożony rozłożone były szyny kolejowe. Tędy więc musiano wydostawać cały urobek. Większość obecnych korytarzy jest już zalana, więc niedostępna ani do zwiedzania, a też ciężka do badań. Opowiedziano tu nam o tym, że więcej wydobyto arsenu (do produkcji arszeniku) niż samego złota. Ilość cennego kruszczcu, który pozyskano z kopalni był zwizualizowany w jednej z komnat w formie kręcącej się kostki o rozmiarze metra sześciennego. Objętościowo to wydaje się mało, ale nadal to ekwiwalent 16 ton, jak się dowiedzieliśmy. Sprawdziłem na internecie, że czyste złoto jest ciut cięższe, ale i tak zdziwiło mnie, że jest znacznie gęstsze od ołowiu.

Przewodniczka mówiła dość ciekawie, chętnie jej się słuchało. Widać też, że jest to miejsce już mocno przystosowane dla turystów. Była na przykład atrakcja dla dzieci w postaci projekcji ducha wspomnianej Gertrudy na kurtynie wodnej (albo z pary). Potem wyszyliśmy na powierzchnie i przeszliśmy 800 metrów do wejścia kolejnej ze sztolń. Tym razem była to sztolnia Czarna. Nie ma, co więcej, opisywać, bo była podobna do pierwszej. Tylko na końcu była komnata wypełniona tabliczkami ze śmiesznymi tekstami z komunizmu. Bardziej zafascynował nas park linowy w koronach drzew, który był świetnie przygotowany. Podobnie tyrolka rozpięta od szczytu kopalni odkrywkowej przez całą jego długość. Widzieliśmy parę osób jak zjeżdżało.

Korytarze w Sztolni Gertrudy kompleksu Kopalni Złota w Złotym Stoku

Do samochodu wsiedliśmy za kwadrans druga i skierowaliśmy się znów na rynek. Tam pani z informacji turystycznej zabrała nas odpłatnie na wieżę zamkniętego kościoła "Ewangelika". Prowadziliśmy z nią dość ciekawą rozmowę, gdzie opowiadała to o obiekcie, to o samym mieście, to o obciętych dla niego dotacjach z państwa. Było też o samym życiu w tamtejszych stronach. Panorama z tarasu widokowego była naprawdę ładna. Widać było całą okolicę jak i zarysowujące się wzgórza, czy góry. Pomagało nam dość przejrzyste powietrze to niedawnej nawałnicy.

Już było znacznie po południu, więc nie tracąc więcej czasu wróciliśmy tą samą drogą asfaltową do Białej Wody na drugie podejście do trasy na Suchoń. Pogoda jakby znów troszkę się psuła, ale tym razem nieznacznie, więc nie zmieniło nam to żadnych planów. Żółtym szlakiem sprawnie dotarliśmy do pierwszej z zaplanowanych gór - Skowroniej Góry (839 m). Roztacza się stamtąd całkiem uroczy widok na okolice. Nawet pomimo tego, że powoli chmury zabierały coraz większą część nieba, to było fajnie widać. Nie było na szczycie żadnej tabliczki, ale tutaj zaufaliśmy nawigacji.

Widok z wieży Kościoła Ewangelickiego w Złotym Stoku

Dwieście metrów wcześniej były nieistniejące już Marcinkowice. Jedyne co może na to wskazywać to mapa oraz ruiny dawnego kościoła. Przy nim widzieliśmy jakąś krzątaninę ludzką. Postanowiliśmy sprawdzić co się tam działo. Przywitał nas jeden pan, który poinformował, że są tu prowadzone prace renowacyjne cmentarza. Każdy z ochotników, a było ich koło dziesięć czyścił, szlifował, składał kawałki nagrobków w jedno. Niedługo potem przyszedł do nas przewodniczący tej grupy i opowiedział o całym przedsięwzięciu. Jest to organizacja non-profit "Stowarzyszenie Magurycz", która właśnie takie prace z własnych środków pieniężnych wykonują. Ciekawie słuchało się o tym, jakie metody wykorzystują. Przykładowo dowiedzieliśmy się, że niektóre stare pomniki mają taką drobną tabliczkę, która wskazuje, jaki kamieniarz wykonał dany pomnik. Przeszliśmy się też po samym kościele, albo raczej tego co z niego zostało. Powiedział nam, że próbują rozgryźć już od paru(nastu) lat, co oznacza napis "H.E. A.E. PM MG HH" na bocznych drzwiach do świątyni. Kropki mogłem dać w złych miejscach, bo nie są wyraźne, ale liter jestem pewny.

Zeszliśmy ze Skowroniej Góry i poszliśmy z powrotem w kierunku Białej Wody. Nie do końca jednak, bo przy skrzyżowaniu z nieoznaczoną drogą mieliśmy na nią skręcić. Tutaj zaczyna się nawigacja bez oznaczeń na drzewach, ale za to z komórką. Byłem przez długi czas strasznie nieprzekonany do dokładności GPS-u w urządzeniach mobilnych. To dlatego, że używałem aplikacji strony "mapa-turystyczna.pl". Tak jak portal ten jest wyśmienity jeżeli chodzi o planowanie wycieczek w wersji webowej, czyli przez laptopa, to wersja mobilna jest troszkę okrojona. Na warstwie jest mniej detali (w tym właśnie takich ścieżek nie ma), a sama lokalizacja jest okropnie niedokładna. Chyba, z tego co pamiętam, to wskazuje najbliższe miejsce na szlaku, koło którego się człowiek znajduje. Tym razem zaczęliśmy testować czeską aplikację "mapy.cz". Oprócz tego, że mogłem sobie pobrać offline te mapy, to jeszcze nawigacja działała perfekcyjnie. Nie jest to wpis sponsorowany, choć na taki wygląda, ale naprawdę byłem zachwycony aplikacją.

Ruiny Kościoła św. Marcina w Marcinkowie pod Skowronią Górą

Stosunkowo długo szliśmy tą gospodarczą nieszlakowaną drogą, kiedy zaczął na nas padać deszcz. Jednak na nasze szczęście to tylko nas pokropiło niż zlało. Dodatkowo niedługo później weszliśmy do lasu, który skutecznie ochraniał nas przed kroplami. W pewnym momencie doszliśmy do rozstaju dróg. Nie wiedzieliśmy dokładnie, którą ze ścieżek wybrać, ale mapy podpowiadały nam, by z tych dwóch wybrać trzecią — mniej uczęszczaną. Tak jak się przyglądnęliśmy to faktycznie była do nas bezpośrednio prostopadła, bardzo słabo zaznaczona ścieżyna. Wiedzieliśmy, że na sam wierzchołek będzie prowadził szlak oznaczony czerwonymi kropkami. Nie były jakoś szczególnie wyraźne, ale przy wytężeniu wzroku dało się je zauważyć.

Przechodziliśmy około takich pól skałkowych w lesie zarośniętych mchem. Fajnie to wyglądało, nie wiem, czy kiedykolwiek spotkaliśmy coś takiego podczas naszych wycieczek. Ustawiłem sobie nawigację na szczyt, ale jednak kobiecina angielskim anielskim głosem chciała mnie nawracać. Troszkę się gubiła. Zostaliśmy troszkę sami z naszym zmysłem i bardzo rzadko umieszczonymi znacznikami. Tak powoli doczłapaliśmy się do kopca z kamieni — był to nasz cel. Tam dawniej stała wieża widokowa, zbudowana w 1885 roku. To, że jest to Suchoń widzieliśmy po dwóch tabliczkach znajdujących się obok. Jest to bowiem punkt znajdujący się, obok Diademu Polskich Gór, jest jeszcze w Koronie Ziemi Kłodzkiej. Jak na taki punkt, to jest on niebywale pozostawiony sam sobie. Może okoliczny Śnieżnik, czy Kowadło w Górach Złotych zabierają ludzi stąd.

Ruiny Kościoła św. Marcina w Marcinkowie pod Skowronią Górą. Ktoś dodał ołtarzyk ku pamięci kogoś.

Nie siedzieliśmy na szczycie. Zrobiliśmy tylko sobie zdjęcia i zaczęliśmy schodzić. Niebo już coraz mocniej nas straszyło, więc chcieliśmy się troszkę streścić. Schodziliśmy tymi czerwonymi kropkami, ale musieliśmy być dość uważni, bo łatwo można było się zgubić. Nie były to oznaczenia dość dobrze przygotowane. Sprawnie znaleźliśmy się w sosnowym borze, wychodząc z części zdominowanej przez brzozy. Nie ma co opisywać tutaj, doszliśmy do asfaltu, troszkę ścinając trasę na ostatnim zakręcie. Bez tego na drodze wojewódzkiej wylądowalibyśmy znacznie niżej, co w sumie byłoby niepotrzebne. Przydałoby nam to jakiegoś dodatkowego kilometra.

Idąc drogą numer 392 zastał nas deszcz. Ubraliśmy więc peleryny i maszerowaliśmy dalej. Wyglądaliśmy na pewno dość barwnie, bo każdy z nas w innym kolorze tego plastiku. Śmialiśmy się, że dla samochodów, które nas mijały, to my byliśmy największą atrakcją. Niedługo potem znaleźliśmy się już w swoim aucie i wróciliśmy do domu. Przywitał nas pies właścicielki, bernardyn, jak później się dowiedzieliśmy wabiący się Bary. Strasznie towarzyski piesek, mimo budzącej trwogę wielkości, powoli podchodził i łasił się do ludzi. Oczywiście pogłaskaliśmy go. Obiad mieliśmy dość skromny, bo jeszcze nie byliśmy w sklepie. Kalorii dostarczyły nam wieczorem zupki chińskie i parówki, które przywieźliśmy ze sobą. W kuchni, jako że była wspólna, rozmawialiśmy z młodą kobietą, co też w tym samym domku wynajęły pokój. Głównie to było dzielenie się doświadczeniami, jakie trasy zrobili, w szczególności w Tatrach, oraz jakie mają plany. Była straszną gadułą, ale w sumie nawet miło się gawędziło. Nigdy nie mogłem jednak zrozumieć osób, które robię dwie małe wycieczki w ciągu dnia zamiast jednej dużej. Znaczy, wiem, że to jest bardziej mindset zdobywcy niż odkrywcy, ale ja mam kompletnie inne podejście do takich wycieczek.

Kopiec kamieni na szczycie Suchonia

Na następny dzień wybraliśmy Kowadło idąc z Gierałtowa. Trasę naszkicowaliśmy dość porządną, byśmy nie wstydzili wpisywać się tego osiągnięcia do naszej książeczki do Osiemdziesiątki. Tej samej nocy zamówiliśmy bilety do Jaskini Niedźwiedziej i kopalni uranu znajdujących się w Kletnie. Tak jak przy jaskini wyszło wszystko bez problemów, tak przy kopalni troszkę się pomyliłem i podałem zły email. Niby tylko małą literówka, ale jednak mogąca w niektórych miejscach robić problem. Na szczęście po zapłaceniu poczekałem troszkę i przekierowała mnie przeglądarka na stronę z biletem do pobrania, więc miałem już lekką ulgę. I tak postanowiłem jutro zadzwonić w tej sprawie, czy wszystko jest w porządku, byśmy nie byli zaskoczeni na miejscu. Kończąc ten wpis muszę zaznaczyć, że te notatki na żywo, z których teraz właśnie piszę ten tekst zajęły mi godzinę. W sumie się nie dziwię, bo to były trzy strony A4 w Wordzie. Takim optymistycznym akcentem kończę i do następnego.

Strona, z której dowiedziałem się jak mogę zorganizować wycieczkę: https://www.swiat-gor.pl/suchon-2020/
Ciekawostka, tak wyglądał Ewangelik w Złotym Stoku jeszcze dwa lata temu: https://www.youtube.com/watch?v=AFREzUZQeto
Stare zdjęcia ruin kościoła w Marcinkowie: https://polska-org.pl/525281,Marcinkow,Kosciol_sw_Marcina_ruina.html

Miłego
Adiabat
12-17.06.2023



Komentarze