Ćwilin z Mszany Dolnej - 26.07.2020

Głaszczę chaszcze

To będzie nieco krótszy tekst, głównie ze względu, że jednak troszkę zwlekałem z tym, by napisać o tej wycieczce. Na Ćwilin chciałem dawno pójść, w szczególności, że rodzice z siostrą i szwagrem już tam byli (kiedy ja się uczyłem na studiach) i mówili, że jest ładnie. Większość weekendów, która była nie do końca ładna i z planowanymi burzami, to były te, kiedy myślałem o Ćwilinie. Nie chciałem jednak pójść tam, gdy nie ma pogody, bo te widoki jednak chciałem zobaczyć. Końcówka lipca dała nam jednak taki przedsionek słońca, które praży nas w sierpniu.


Link do zdjęć: https://photos.app.goo.gl/aLWV7tZmmCATDnxo9

Klasycznie już, można by rzec, wstaliśmy wcześnie. Wiedząc jednak, że Mszana Dolna jest naszym punktem wyjściowym, to też się aż tak nie spieszyliśmy (bo mamy pół godzinki do niej). W domu zjedliśmy śniadanie i pojechaliśmy. Parking przed urzędem gminy nas ugościł, podobnie jak podczas wycieczki na Lubogoszcz z piątego lipca. Nie opisywałem tej wycieczki na łamach bloga i raczej nie będę, choć też było fajnie. Może kiedyś jakiś album ze zdjęciami stamtąd wrzucę albo coś. Tym razem jednak szliśmy w drugą stronę.


Szczebel i Lubogoszcz, a po środku Mszana Dolna z polany pod wzgórzem Grunwald

Początek stanowiła dość szeroka droga asfaltowa biegnąca koło rzeki Mszanki, którą nas trzech i pies przemierzaliśmy pewnym krokiem. Tak pewnym (no i trochę z powodu słabego oznaczenia szlaku), że jeszcze chwilę i znaleźlibyśmy się w Mszanie Górnej. Wróciliśmy zatem ten kwadrans i odnajdując żółty szlak, weszliśmy nań. Tu się zaczęło wchodzenie ulicą Zieloną, którą ciężko nazwać ulicą, jednak zabudowania są, więc zaliczymy. Później jednak było jeszcze lepiej, w ironicznym tego słowa znaczeniu, bo weszliśmy w pola.

To właśnie z tego fragmentu wycieczki wziął się podtytuł tej wycieczki. Okazało się bowiem, że nie bardzo kto dba o ten szlak i w metrowych chaszczach stoków Grunwaldu musieliśmy się przedzierać przez prawie trzy kwadranse. Tak, pięciusetmetrowe wzgórze, które mijaliśmy na swojej trasie, nosi nazwę taką samą jak ta wieś i pola warmińsko-mazurskie znane ze słynnej bitwy. Raz na mapie, pozwalając sobie na dygresję, znalazłem siedmiusetmetrowe wzgórze nazwane Babia Góra – są więc ciekawie nazwane miejsca.

Iskrzyk Słoneczny (Yondu Udonta), nie no żartuję - prawdziwa nazwa motyla na jednym z następnych tekstów

Ta polanka jednak, jak wyszliśmy z tej zroszonej trawy, miała jedną mnie radującą cechę -panoramę. Można z niej było zobaczyć trzy wybijające się szczyty, jak to bywa w Beskidzie Wyspowym – Luboń Wielki, Szczebel i wspomniany wcześniej Lubogoszcz. Słońce zaczęło stosunkowo dawać się we znaki, ale zakupione niedawno czapki z daszkiem spisywały się nieźle (ja już zdążyłem zgubić w Krakowie swoją, ale to opiszę jeszcze). Podobnie dobrze spisywała się woda. To jest obowiązkowe zaopatrzenie, bo słońce nieźle może dać po karku, czasem może dać udar.

Weszliśmy jednak na pewien pułap i wraz z tym na dobrze zadbaną drogę polną prowadzącą granio-podobnym ukształtowaniem terenu. W lesie ludzie zbierali grzyby, a za nimi poszła mama, gdy nie mogła już odejść, nie zbierając kolejnego pięknego okazu. Podziwiam, że chciało jej się przez całą drogę nieść reklamówkę ze zdobyczami. Troszkę też nosiłem, ale no, ciężkie to. Pierwszym dłuższym przystankiem był oznaczony słupkiem i znakiem wzgórze/góra Czarny Dział. Z uroczą panoramką na nasz cel wycieczki.

Panorama przed Ćwilinem z widokiem na Luboń Wielki, Szczebel i Lubogoszcz, a nawet w tle Babią Górę i Policę

Gdy tak siedzieliśmy i zajadaliśmy się bułkami, to przeszła obok nas kobieta. Przywitaliśmy ją, zgodnie z górskim zwyczajem, a ona tak się zmieszała, że miała zamiar biegać, ale że znalazła wiaderko grzybów, to chyba zmieni plany i poszła dalej. Niby nic strasznego, bo „znaleźć wiaderko grzybów” nie zinterpretowaliśmy dosłownie, a że po prostu dużo grzybów było. Jednak jak tak interpretując postfactum, to z jej sportowego ubioru mogło wynikać, że ona podwędziła wiaderko grzybów zostawione przez kogoś. Może starszego dziadka, którego mijaliśmy wcześniej. Nie roztrząsaliśmy tego dużej i poszliśmy w dalszą drogę.

Pierwsze z tego Czarnego Działu lasem musieliśmy troszkę zejść, ale trasa później była dobra i już cały czas w górę. Z początku też po lesie, co było wybawieniem od słońca, ale jednak w końcu wyszliśmy z lasu na łysy wierzchołek wypełniony tylko polami borowacin oraz suchymi drzewami co jakiś czas. Obróciłem się i zrobiłem lustrzanką kolejną panoramę w stronę Lubonia Wielkiego, tym razem wypiętrzyła się też Babia Góra. Po niecałej godzinie byliśmy już na szczycie. Pierwsze zobaczyliśmy mały ołtarz z jakimiś tablicami, a później nieco wyżej przywitała nas polanka widokowa.

 

Panorama z Ćwilina

Otworzył nam się obraz na wschód i mogliśmy dostrzec całe pasmo Gorców oraz B. Sądeckiego. Tatr nie było widać tak rewelacyjnie, jak w ogóle. (Piszę z pamięci, na zdjęciach oczywiście lepiej widać, co było widać… ). Nie spędziliśmy tam długo, bo jednak słońce prażyło. Zjedliśmy co swoje, wypiliśmy co swoje, zdjęcia i w dół. Schodziliśmy tą samą trasą, co wychodziliśmy, więc nie ma co opowiadać. Tylko deszcz i grzmoty nas straszyły, więc szybciej wróciliśmy.

Miłego
Adiabat
12.08.2020

do góry

Komentarze