Świnica z Kuźnic - 30.07.2020

Bolały Skały

Pobudka o piątej i jedziemy. Na czczo. Wiadomo, jak plan jest jechać do Zakopanego, to im wcześniej się wyjedzie, tym lepiej. Zresztą horror korków drogowych relacji Kraków-Zakopane dotyka nas codziennie, a zwłaszcza w weekendy z racji mieszkania przy tej drodze. Jeżeli liczycie na objazdy różnego rodzaju, to lepiej zakładać, że też są zakorkowane. Tym optymistycznym akcentem zaczynam krótką relację z wycieczki na Świnicę.

 

Link do zdjęć: https://photos.app.goo.gl/8EREsJfd9Gu2nPYy5

Jeżeli chodzi o wspomniany dojazd, to o tych godzinach raczej korków nie ma. Co ciekawe jednak to, że jak dojechaliśmy przed siódmą na parking (koło ronda, koło skoczni), to wiele wolnego miejsca nie dostało. Zawsze nas to dziwi, choć już nie powinno, bo np. Palenica Białczańska to około 6:30 już jest pełna – dobrze, że otwarli parking na Łysej Polanie (to jednak jest ponad 2 km dodatkowego chodzenia). Wiedzieliśmy, że trasa jest wymagająca (nawet bardzo) więc za 5 zł taksówko-busem podjechaliśmy do Kuźnic.

Panorama ze Skupniowego Upłazu - bliżej po prawej Nosal oraz Dolina Olczyska

 Tam przed kasą już się ustawiła kolejka. Ja przybiłem tylko pieczątki i po pięciu minutach weszliśmy na szlak. Zjedliśmy śniadanie i poszliśmy. Pierwszym naszym celem była Hala Gąsienicowa, na którą dotarliśmy przez Skupniów Upłaz (niebieski szlak). Do wyboru było jeszcze pójście żółtym przez dolinę Jaworzynki, ale jednak pójście grzbietem zawsze dostarcza lepszych widoków. Tym razem pogoda udała się jeszcze bardziej niż podczas naszego wypadu na Czerwone Wierchy, więc nie dość, że widzieliśmy Beskidy, to nawet próbowaliśmy nazywać konkretne góry. Najłatwiejszy był jednak „Beskid Wysoki” znany szerzej jako B. Żywiecki. Babią Górę rozpoznać można raz-dwa, po prawej Polica, po lewej Pilsko.


Zobaczyliśmy też punkt, który będzie jednym z kończących – Kasprowy Wierch, no i oczywiście Giewont. To z jednej strony, z drugiej (tej bardziej widokowej) uraczyły nas swoim widokiem wspomniane Beskidy, a z Tatr to Nosal, Kopieniec Wielki, a pomiędzy nimi ulubiona dolinka mojego kolegi z liceum – Dolina Olczyska. Niestety w tej dolince nigdy nie byłem, więc się nie wypowiem, ale jest tam gdzieś w planach te trzy elementy zobaczyć z bliska. Najprawdopodobniej jednak gdy będziemy mieli zespołowo słabsze nogi albo gdy wyższych gór już w Polsce nie będzie do zdobycia.

Panorama ze Skupniowego Upłazu w stronę Tatr  - Dol. Jaworzynki oraz Giewont

Dojście do Murowańca jest troszkę oblegane, choć pewnie z powodu godziny jeszcze mieliśmy względny luz. Nie mieliśmy co w schronisku robić, więc tylko się posililiśmy. Ja jeszcze podbiłem pieczątki i posmutniałem, jak zobaczyłem, że historyczna, malowana mapa z lat pięćdziesiątych została schowana za szafkami w barze. Te mapy to są o tyle ciekawe, że w każdym tatrzańskim schronisku w Polsce się znajdują (tak przynajmniej pamiętam) i pokazują w bardzo uroczy sposób pędzlem okoliczne szczyty i pasma. Troszkę było mi szkoda, że nie wyeksponowali jej tutaj, choć nikogo oszukać nie można, bo to schronisko egzystuje teraz jako generator mamony.


Hala Gąsienicowa, z widokiem na Kościelec, oraz lecąc od prawej: Orlą Perć (w tym na Kozi Wierch), oraz na Świnicę i też na Pośrednią i Skrajną Turnie

Pożegnaliśmy Adama Asnyka, którego tablica pamiątkowa wisiała na ścianie budynku i pomknęliśmy w stronę Zielonej Doliny Gąsienicowej. Tutaj taka mała uwaga, bo większość ludzi wybiera drogę stąd na Czarny Staw Gąsienicowy. Rozumiem czemu, bo z tego, co pamiętam, jak byłem z kolegą ze studiów, jakieś dwa lata temu, to bardzo ładne i słynne miejsce. Zresztą byłem już tam parę razy. Jeżeli, ktoś idzie w stronę stawu, to niech ma oczy szeroko otwarte, bo po lewej stronie, w kosodrzewinie może znaleźć pomnik. Jest to miejsce śmierci polskiego kompozytora, taternika, fotografa, który przyczynił się do stworzenia TOPR-u – Mieczysława Karłowicza. Można na tej stojącej skale zobaczyć swastykę, której znaczenie było przed-nazistowskie (czyli symbol przynoszący szczęście), bowiem Karłowicz zmarł w roku 1909 w tamtym miejscu pod lawiną.


Nie wiem, to pewnie jakaś kometa Boeinga, albo bolid Airbusa wyrysowuje się nad Kościelcem

Drugim popularnym szlakiem jest przejście do „wiatrołapu” Zielonej Doliny Gąsienicowej i skierowanie się od razu na Kasprowy Wierch. W taki sposób jednak traci się możliwość zwiedzenia jednej z ciekawszej miejscówki w Tatrach. Dwa kolejne szlaki prowadzą na przełęcz Liliowe (też nie wchodzi głęboko w dolinę) oraz ten, którym myśmy szli na Świnicką Przełęcz. Dolina była cicha, bardzo mało osób szło w jedną czy drugą stronę, w tych górach to tak mała gęstość zaludnienia to chyba tylko w T. Zachodnich i czasami tylko nawet w Słowackiej części.

Zielony Staw Gąsienicowy (nie jedyny staw w tej dolinie) z widokiem na Pośrednią i Skrajną Turnię

To zdjęcie jest tak interesujące jak zeszłoroczny (albo zeszło-wieloletni) śnieg. No i Świnicka Przełęcz

Dodatkowo dolina zawiera bardzo wiele uroczych stawków oraz Zielony Staw Gąsienicowy, jest płaska. Idealne miejsce, które może konkurować z Czarnym Stawem. Też widać piętrzący się Kościelec z przełęczą Karb, na który można z tej doliny też wyruszyć. Tak jak na Hali Gąsienicowej jeszcze widzieliśmy piękny kadr na całą Orlą Perć, w tym na Kozi Wierch (na którym byliśmy), to im głębiej w dolinę, tym bardziej zasłaniał nam wspomniany Kościelec. Od pewnego momentu droga zaczęła się wspinać.

Przez większość czasu były to normalne „skalne schody tatrzańskie”, czyli nie wymagają jakiegoś wielkiego doświadczenia. Wysokość się powoli budowała, więc osoby nieobyte z górami mogą mieć pewny niepokój. Sam takie osoby co bały się na podobnych, czy nawet łatwiejszych „schodach” widziałem, więc… Różne są rodzaje lęku wysokości, mnie krew zastyga przy wieżach widokowych (ale jakoś na nie wchodzę – no i są mniej niebezpieczne niż górskie przepaście).



Nasz cel: Świnica (2301 m n.p.m.) widziana z przełęczy

Ostatnie pół godziny było bardziej eksponowane i troszkę trudniejsze niż skały w stylu Czerwonych Wierchów, T. Zachodnich czy Babiej Góry. Jednak też nie był to tak ciężki fragment. Odradzałbym jednak ten fragment mieć w planach swojej pierwszej wycieczki w Tatry. Nie mówiąc już o samej Świnicy, która, ze szlakowanych gór, konkuruje tylko z Rysami (choć Rysy są troszkę lekceważone, co nie powinno tak być, później wypadki śmiertelne i inne…). Ciekawą notką, co tutaj umieszczę na zdjęciach w poście, było zobaczenie przez nas połaci śniegu. Przypominam, to był środek lipca i dość prażące słońce. To jest dobre unaocznienie, że granica wiecznego śniegu w Tatrach przebiega na wysokości około 2200 - 2300 m n.p.m. Lodowców jednak nie mamy z powodu poszarpanych szczytów oraz nie do końca sprzyjającego klimatu.

Przełęcz Świnicka otworzyła nam widok na Słowackie Tatry Wysokie (w tym Krywań) oraz na Liptowskie Kopy. Z jednej strony mieliśmy Pośrednią Turnię, którą nazwałem „Zasłaniak” z powodu zasłaniania przezeń Giewontu i Kasprowego. No i dodatkowo nie wiedziałem wtedy, że ma to jakąś nazwę. Z drugiej wyrysowywała się pięknie Świnica ze swoim wierzchołkiem taternickim. Na drogowskazie można było odczytać, że czeka nas jeszcze godzina i główny cel wyprawy będzie za nami. Jednak wyczytać też można było, że Kasprowy jest o 10 minut bliżej niż Świnica. Sprawdziliśmy to empirycznie i zapomnieli pomnożyć to jakieś razy dwa.


O Cichej Dolinie, Tatrach Niżnych i Liptowskich Kopach już mówiłem, ale tutaj jeszcze mamy Krywań (tak to wszystko na Słowacji)

Pośrednia Turnia ze Świnickiej Przełęczy

Poczekałem na rodziców robiąc 50 zdjęć panoram z zoomem i bez zoomu. Bułka i ruszyliśmy dalej. Już od początku było nieźle pod względem ekspozycji i trudności szlaku, ale dopiero po chwili zobaczyliśmy pierwsze łańcuchy. Na początku były tylko takim dodatkiem, który pomagał we wspinaczce, później uświadomiliśmy sobie, że będą nam towarzyszyć aż do szczytu. Okrążyliśmy taternicki wierzchołek zgodnie ze szlakiem i natknęliśmy się na trudną półkę z łańcuchem – to było jedno z dwóch miejsc, które były naprawdę niebezpieczne. Drugim był ostatni łańcuch na szczyt, który wymagał nieco ekwilibrystyki oraz siły.

Pod koniec trochę łańcuchów było
Chyba mój ulubiony obrazek Kasprowy Wierch na tle Giewontu, Sucha Przełęcz oraz góra Beskid też widoczna

Widzieliśmy ludzi, którzy nie mieli ani jednego, ani drugiego, ani w ogóle nie mieli pojęcia czemu się tu znaleźli. Jednak to jest norma i staram się do tego przyzwyczaić, inaczej każdy tekst z Tatr posiadałby paragraf „rant” na nieodpowiedzialność. My po pewnym trudzie też się wspięliśmy i w sumie widoki były przepiękne i warte zachodu. Nawet aż tak mocno mały tłumek nas nie denerwował na szczycie. Na pewno denerwował mnie mniej niż reklamy na yt podczas słuchania jakiegoś ambientu w tle. Zresztą zająłem się robieniem panoram, uważając, bo jeden krok i jesteś na dole (oczywiście z małą szansą przeżycia upadku).


Widok ze szczytu - Cicha Dolina w pełnej okazałości, Tatry Zachodnie, Kasprowy, Giewont i Czerwone Wierchy

Widoczki ze szczytu opisane są w zdjęciach, ale mogę wspomnieć, że dopiero przy pisaniu tego tekstu dowiedziałem się, że ptaszki, które na szczytach T. Wysokich widziałem, to nie wróble. Po odpadki z prowiantu ludzi przylatywały Płochacze Halne, co zresztą też uwieczniłem na zdjęciu. My natomiast zjedliśmy coś i wypiliśmy troszkę wody, ostatnie spojrzenie na panoramę i w dół. Niezbyt przyjemnie się siedziało w towarzystwie tylu ludzi, a i mieliśmy jeszcze troszkę do przejścia.

Najtrudniejszym etapem wycieczki właśnie schodzenie z tej Świnicy. Ciągła koncentracja, słońce oraz kolejki na łańcuchach nie sprzyjały przygodzie. Nawet zażartowałem sobie, widząc kolejny taki przestój na łańcuchach – „zator – park rozrywki”. To jedyny z zapewne wielu żartów językowych, który powstał podczas wycieczki, bo reszty nie pamiętam. Ulżyło nam, jak zeszliśmy do przełęczy i skierowaliśmy się w stronę Kasprowego. Słońce się troszkę schowało za chmurami, więc też nie dokuczało aż zanadto, ale tylko przez chwilę.

Płochacz halny (Prunella collaris) często mylony z jakimś wróblem

Przejście do Kasprowego zajęło nam jakieś półtorej godziny. Przed Liliowym zobaczyliśmy łopaty i nieco rozgrzebaną drogę. Właśnie był prowadzony remont szlaku. Porobiliśmy sobie parę głupich zdjęć i poszliśmy dalej. Na Skrajnej Turni było genialne miejsce widokowe, więc zrobiłem tam kolejną panoramę, podobnie jak na Beskidzie (tak w Tatrach jest góra nazywająca się Beskid). Wspomniany Beskid to ostatni szczyt przed Kasprowym. Posiada bardzo łatwą trasę z Kasprowego, więc jest idealny dla osób o słabszych predyspozycjach ruchowych, oraz dla dzieci i dziadków. Tam też jeden Płochacz Halny latał, ale nie chciał sobie dać zrobić zdjęcia.



Jeszcze jeden rzut oka na Zieloną Dolinę Gąsienicową

Kasprowy podobnie jak Murowaniec nie służy do siedzenia. Zaopatrzyliśmy się w wodę, oglądnęliśmy widoki, skonsumowaliśmy słodkości i pomimo tego, że czuliśmy już w nogach kilometry i wysokości pognaliśmy w stronę Myślenickich Turni. Znaczy czasownik „gnać” to lekkie nadużycie. Jeszcze na Kasprowym zobaczyliśmy grupkę dzieci z podstawówki i nauczycielkę tłumaczącą geografię.

- Tam jest Słowacja. – tłumaczyła.
- Chorwacja? - dopytywało się jedno z dzieci.
- Nie, Słowacja. - cierpliwie tłumaczyła.
- Chorwacja lepsza – odparło to dziecko.
- Może nie mamy takich gór jak Alpy w Austrii – zignorowała uwagę – ale za to mamy morze.

Miło że te dzieci na żywo mogą zobaczyć to, czego się uczą na lekcjach. Moja podstawówka i gimnazjum (zespół szkół) jednak w tym temacie nie postarały się, bo przez dekadę była tylko jedna wycieczka… do Warszawy. Gdyby nie rodzice to w życiu bym nie zobaczył gór z bliska oraz nie pokochałbym ich.

Z Kasprowego Wierchu widoczna Świnica, Zielona Dolina Gąsienicowa, Orla Perć, czyli crème de la crème

Schodzenie do Myślenickich Turni, to było takie stosunkowo smutne, jak każde schodzenie. Coraz gorsze widoki, bolą nogi i kończy się taka chwila oddechu od codziennych zajęć. Ja sobie urozmaicałem rozmyślaniem nad idiotyzmem rekordów Guinnessa oraz speedrunningu w grach. Na głos zaś moją małą rozrywką było przekręcanie nazwy Myślenickie Turnie i tak powstały Trutnie, Trudniej, Durnie. Jak weszliśmy do lasu, może troszkę przed zaczęło mnie kolano strasznie boleć. Coś mi strzeliło, czy coś, i kończyłem wycieczkę pół-kuśtykając. Niezbyt przyjemnie. W szczególności, że przez kolejne dwa tygodnie po większym wysiłku czuję ten sam ból.

#Dziwne_Kadry

Wagoniki wyglądają o wiele bardziej modernistycznie niż w latach trzydziestych
 
Ostatnim akapitem będzie to, że dotarliśmy do Kuźnic i od razu mieliśmy busa do ronda. Cztery złote to nawet dobra cena. Byliśmy troszkę zmęczeni. W moim przypadku, gdzie studiuję matematykę, zastanawiałem się, że taksówką byłoby o złotówkę taniej, bo trzy osoby za pięć, to piętnaście, a trzy osoby za cztery to szesnaście. Co zmęczenie robi z człowiekiem. Na parkingu zaś mieliśmy ostatnią niespodziankę, a mianowicie widzieliśmy sarnę. Chodziła sobie po centrum Zakopanego, nie robiąc sobie nic z ludzi chcących jej zrobić zdjęcie, czy z przejeżdżających obok samochodów. Była wielka, a za siatką można było dostrzec cętkowane młode. Tyle. Wróciliśmy do domu o 21.
Hasające zające... khm.. sarenka po Zakopanym

Miłego
Adiabat
08.08.2020

Panorama z Hali Gąsieniecowej: https://gorydlaciebie.pl/wyprawy/granaty/panoramy-hala-gasienicowa-1/

Jakaś relacja ze zdobywania Liptowskich Kop zimą (tam nie ma szlaku turystycznego): http://zipi.atthouse.pl/111016KopyLiptowskie/index.html

do góry

Komentarze