Jaworz z Limanowej - 08.11.2020

 Dwie wieże                                                                                    

Po Gorcu nie pomyśleliśmy, że pójdziemy na jakąkolwiek jeszcze górę w tym roku, jednak udało się zaliczyć nawet dwie. Dość późno zabieram się za pisanie, o nich, bo miesiąc prawie przeczekały te tematy, by chociaż jakąś małą notkę o tych wyjazdach naskrobać. Dzisiaj na tapet biorę Jaworz, jedną z gór z Diademu. Zaskoczyła nas na paru płaszczyznach i to całkiem pozytywnie. Jak już widzicie po linkach, to udało nam się zaliczyć nie jedną, a dwie wieże widokowe, z czego obie nie były planowane. Jednak to wszystko dopiero później. 

Zdjęcia: https://photos.app.goo.gl/ZpgLQ8e4Aa7ZMGHJ7
Zdjęcia z wieży na Jaworzu: https://photos.app.goo.gl/SVVkZ7uvFHRucNxbA
Zdjęcia z wieży na Miejskiej Górze: https://photos.app.goo.gl/tZs5Kz6FnxULf9LR6

Naszym punktem początkowym była Limanowa, jako że stosunkowo blisko, oraz sama wycieczka też nie należała do najdłuższych, to zabraliśmy ze sobą psa. Pierwszą „przygodą” było to, jak stałem się ofiarą swojego własnego umysłu (co nazywam roztargnieniem rozsianym, bo wydaje mi się, że z latami mi się ten stan błądzenia głową w chmurach pogłębia). Mieliśmy zaparkować tuż przed lasem/parkiem na ulicy Leśnej. Mój tata w mieście tym był wiele razy, ale to na mnie spadła rola nawigatora to tego dość schowanego w gąszczu miejsca. Miałem ze sobą papierową mapę (jestem tradycjonalistą) i moim błędem było to, że pomyliłem się przy tworzeniu ścieżki, od której strony jedziemy. Liczyłem tak, jakbyśmy jechali od Nowego Sącza, więc kierowałem na rynek. Niestety (albo „stety” właśnie) ulica, którą zamierzałem poprowadzić, była zamknięta z powodu remontu. 


Piękne widoki były już na samym początku wycieczki - tutaj panorama z ul. Leśnej / ul. Jana Kasprowicza w Limanowej

Kazałem więc skręcić na pierwszą lepszą ulicę, by się zatrzymać i poszukać w mapach Google. No to wyszukałem nową trasę i kazałem tam jechać. Tata troszkę zdziwiony i lekko podenerwowany mówi, że się wracamy. Ja na to, że niemożliwe i postawiłem na swoim, żeby jechał. W końcu zatrzymaliśmy się na przystanku bo chciał bym jeszcze raz sprawdził, a ja na to wskazując na ulicę po lewej stronie, że to ta (pisało na niej ul. Leśna). Kończąc małą sprzeczkę dojechaliśmy na parking. Co w tym jest zabawnego zapytacie. Mianowicie to, że byłem święcie przekonany, że na rynku robiliśmy 180 stopni, a nie objechaliśmy go całego. Upierałem się przez półtorej godziny drogi, że całkowicie byłem pod kontrolą. 

Dopiero jak wracaliśmy samochodem, to specjalnie tata mi pokazał, że nawet nie musieliśmy wjeżdżać do centrum. Troszkę mi się głupio zrobiło, bo w sumie nie wiedziałem, że można tak dać się fałszywemu przekonaniu o swojej racji (bazującej na błędnym założeniu, a dokładniej złej orientacji mapy). Co ciekawe jednak dojechaliśmy. Zresztą to nie moja jedyna przygoda z cyklu „navigare necesse est”, ale resztą sobie zostawię na inne okazje.

"Bajki z mchu i paproci" :) Muszę popracować troszkę nad ostrością

Nasza trasa przebiegała w głównej mierze przez las, ale by zbyt szybko nie dojść na miejsce, postanowiliśmy zrobić całą pętle szlaku żółtego, który jest na parkowej części masywu. Po niecałym kwadransie doszliśmy do skrzyżowania ze wspomnianą pętlą (którą możecie obczaić na mapie wyżej). Skręciliśmy w prawo idąc obok stacji drogi krzyżowej. Jeżeli chodzi naszą wysokość, to nie wspinaliśmy się – wręcz przeciwnie. Pomyśleliśmy słusznie, że lepiej na samym początku schodzić i nieco więcej wyjść, bo pod koniec by nam się nie chciało. Droga ta prowadziła na Suchą Górę. W mojej ocenie bardzo ciekawa i ładna leśna trasa. Niestety sto metrów (około) przez samym starym krzyżem na szczycie było dość zarośnięte cieniami i innym podszytem. Mało kto tamtędy chodzi, ale co ciekawe oznakowanie wygląda na świeżo malowane.

Niestety mocne podejście nie odwdzięczyło nam się pięknym widokiem, ale jednak nawet byliśmy zadowoleni z samego wyglądu szlaku. Jedyne co nas zaciekawiło to religijne pieśni wygrywane przez dzwony dochodzące gdzieś z niedaleka. Okazało się później, że to z drugiego końca pętelki, z „wieży widokowej - krzyża” na Miejskiej Górze.

Tak wylądała trasa na grani, czyli odcinek pomiędzy Sałaszem a Jaworzem

W ogóle dzień obfitował w różną nawierzchnię, bo po wróceniu na szlak niebieski musieliśmy nieco zejść do stoku narciarskiego, troszkę asfaltem (gdzie nikt nie jeździ) do góry i znów w las, ale teraz już na masyw Jaworza. Wcześniej jednak trzeba wyjść na Sałasz (około 900 metrów n.p.m.) i później, pięknie granią do celu. Przyznam się, że nie do końca pamiętam, czy były jakieś fajne widoki, czy cały czas było w takim rozrzedzonym lesie. Chyba jakiś jeden czy dwa się nadarzyły.

Na szczycie (Jaworzu, bo sam Sałasz jest nieciekawy, ale ma miłe miejsce do zjedzenia posiłki, ławeczki i inne) jednak nie było nic do oglądania poza tablicą informacyjną z mapą, nazwą góry oraz informacją, że niedaleko jest jakaś jaskinia. Zapytałem się idących z drugiej strony państwa, czy nie wiedzą jak daleko jest ta grota, ale niestety nie wiedzieli, jednak przy okazji przypadkowo się dowiedziałem o istnieniu wieży widokowej w bliskiej odległości. Podziękowaliśmy, dokończyliśmy pałaszowanie prowiantu i skierowaliśmy w proponowanym kierunku (czyli dalej niebieskim szlakiem), po niecałym kwadransie wyszliśmy z lasu i dostrzegliśmy polanę. Było na niej troszkę ludzi, grill oraz wyróżniająca się drewniana konstrukcja widokowa.

Mogę uznać, że to mój pierwszy zachód słońca w górach (w sensie panoramy na jakimś szczycie) tutaj już z Wieży-Krzyża na Miejskiej Górze

Nie mieliśmy zamiaru dużo spędzać tutaj czasu, tylko wyjść zobaczyć, zdjęcia i zejść. Troszkę miałem lęk wysokości, bo jakoś nie lubię mieć myśli o tym, że nawet najstabilniej wyglądająca wieża może runąć. Jednak co się robi dla tych paru panoram. Widoczność dopisała i klasycznie już można było rozróżnić poszczególne wierzchołki tatrzańskie. Śmieszniejsze jednak było patrzenie na dalszą część szlaku, gdzie następną górą była „Babia Góra”. Oczywiście nie ta, która jest dachem Beskidów Polskich, ale lokalne niższa o tysiąc metrów niższe wzniesienie.

Mając w głowie, że powinniśmy już wracać, zanim się ściemniać zacznie, odpuściliśmy sobie szukanie wspomnianego skalnego wyłomu w okolicach. Nie mieliśmy na to po prostu czasu. Zrobiliśmy dobrze, bo przy stacji narciarskiej, która była prawię pod koniec wycieczki, zastał nas prawie zachód słońca. Przy takiej porze dnia, mimo że jeszcze na polach jest dość jasno, to las to już taka nieco selva obscura. Oczywiście pół godziny, godzinę wcześniej widzieliśmy ludzi idących w przeciwnym kierunku. Niby tutaj jest jak wrócić do jakiegoś rozsądnego punktu szybko, to szacowaliśmy czy zastanie tych ludzi noc przed powrotem.

To tylko słupy lamp przygotowane na nocną wachtę pośród morza gór

Jak już jestem przy tym temacie, to bardzo takie dziwne myślenie dobrze widoczne jest w Tatrach. Raz słyszeliśmy, jak już schodziliśmy doliną Jaworzynki, takie zdanie „zawsze jest czas by wyjść” (na co w duchu odpowiedziałem „ale nie zawsze jest, by wrócić”). Dobrze to opisuje te częste sytuacji, gdy jest grubo po południu, a my widzimy, jak jeden z drugim dzielnie jest na początku szlaku. Oczywiście niektórzy mogą nocować w namiotach, schroniskach w górze, ale przecież większość zapewne nie tak planowała. Moją roboczą hipotezą jest brak rozgarnięcia ile tak naprawdę takie wycieczki trwają, i że jak widza w takiej „mapie-turystyczniej.pl” pięć godzin, to znaczy, że to będzie pięć godzin. Zapominając kompletnie czasie na odpoczynku, widoki, zdjęcia i coraz częściej relację z pierwszej ręki (chodzi o selfie hihi) na portalach społecznościowych.

Kończąc jednak rant, podobnie jak opis dnia, to myśleliśmy, że nic ciekawego już nie będzie na naszej trasie, która teraz wiodła drugą częścią pętli żółtego szlaku. Niezłe było nasze zdziwienie, gdy zauważyliśmy, że na szczycie nazwanym Miejska Góra (albo Chłopska Góra jak kto woli) stoi krzyż. Nie byle jaki, ale dodatkowo był on z platformą widokową, a ten prezentował się niesamowicie. Może powiedzieć, że był to mój pierwszy zachód słońca na szczycie. Małym, bo małym, ale zawsze. Tutejsza młodzież widocznie upodobała sobie miejscówkę na ogniska, ale nie ma co się dziwić: od miasta niedaleko i widok piękny.

Widok na Limanową z Miejskiej Góry, można w tle dostrzec Gorce. Jeżeli troszkę na lewo od santuarium popatrzycie to można dostrzec Gorc z wieżą widokową (znaną nam z ostatniej wycieczki), a ciut na prawo od tego sanktuarium jest widoczny Turbacz (nieco bardziej płaski)

Wracając do widoku, to przy zachodzącym słońcu można było oglądać całą panoramę Limanowej, pobliskich gór z chyba już z Beskidu Wyspowego oraz nawet Tatry (jak zwykle). Spiesząc się na dół, bo jednak zachód zachodem, ale czerń nocy to nie jest dobra rzecz w lesie. Nie mieliśmy niczego do oświetlania oprócz komórek, ale jeszcze nie były potrzebne. Co prawda bezpieczeństwo było zapewnione przez mnogość ludzi schodzącą tą samą ścieżką (co pewnie też było pewnym zagrożeniem, ale co tam). Jedyne co na ostatnich metrach przed ulicą Leśną było pewną niedogodnością to śliskie liście, w sensie bardzo śliskie liście.

Pół godziny później, już po zmroku siedzieliśmy w samochodzie i wracaliśmy do domu. W sumie można z Limanowej dostrzec ten biały, ogromny papieski krzyż na wzgórzu. Więc jedyne co mi teraz pozostało to podzielić się zdjęciami, więc zapraszam do linków podanych na samym początku postu.

Miłego
Adiabat
15.12.2020

do góry


Komentarze