Jałowiec ze Stryszawy - 21.03.2021

 Zawieje i zamiecie

Po pomyłce z Kiczorą z Lachowic, którą opisałem na jednym w poprzednich postów, wiedzieliśmy, że wrócimy tam prędzej czy później. Nikt z nas nie pomyślał, że to będzie tak szybko oraz w zupełnie innych warunkach pogodowych. Zima bowiem była w pełni, choć nie wszędzie o czym niżej też napiszę. Tym razem na Jałowiec zdecydowaliśmy się iść nieco krócej, bo ze Stryszawy. Obecnie bardziej znana jest położona obok Zawoja, z której można wyjść na Babią Górę. Jednak to nie przeszkadzało nam, bo interesowała nas w końcu inna góra w Diademie z Beskidu Żywieckiego.

link do zdjęć: https://photos.app.goo.gl/XD4R3sHH9J4WEj2i6

Przed zaparkowaniem koło Szkolnego Schroniska Młodzieżowego zobaczyliśmy jeszcze wystrój pięknego kościoła w „stylu narodowym” z dość pięknymi malowidłami w Stryszawie. Sam spacer na samym początku, będącego przejściem z Matusów do Wsiórza, odbywała się całkiem spokojnie. Śnieg strasznie nam nie dokuczał, choć nadal to było dla nas nowe doświadczenie. Przypominam, że pierwszą formalnie górą w zimie był opisany na poprzednim poście Luboń Wielki (nie liczę Maciejowej). Więc na samym początku dość dużo się zachwycaliśmy ogólnym klimatem lasu. Szkoda, że pogoda troszkę się zaczęła psuć, bo jak jechaliśmy było piękne słońce, a tu chmury się zaczęły pojawiać.

W tym samym miejscu co ostatnio, zobaczyliśmy dwie sarny, uciekające. Powoli wyciągnąłem aparat i ustrzeliłem je fotką. Nawet to zdjęcie wyszło, co mnie strasznie ucieszyło. Idąc już powoli drogą w stronę schroniska „Chatka Adamy” doświadczyliśmy zupełnej pustki na trasie. Zresztą przez cały dzień minęło nas może z sześć osób… nie więcej. Widoki nawet dopisywały, nie wiedziałem jeszcze, że ta trasa oraz panorama ze schroniska, to będą jedyne dalsze widoki, które w ten dzień zobaczę. Przez resztę trasy towarzyszyła nam mgła, która nie pozwalała widzieć dalej niż na kilometr, albo troszkę mniej. Na Jałowiec podchodziliśmy natomiast w małej śnieżycy. Zrobiło się wtedy troszkę mroźnie, ale zimno odczuliśmy tylko wtedy jak postanowiliśmy przystanąć na kanapkę.

Szczyt Jałowca, prawie jak z podręcznika na lekcje religii

Jednak mocno wyprzedziłem czas. Schronisko „Chatka Adamy” położona troszkę niżej niż prowadzi szlak miała piękny widok na okolicę. Jednak co ciekawsze, to przy takiej ilości śniegu na szlaku oraz na zachód od Suchej Beskidzkiej to panorama przedstawiała nam zupełnie inną historię – zero białej puszystej wody w stanie stałym. Niestety z powodu obostrzeń nie mogliśmy wejść do środka, choć gospodyni zaproponowała ciepłą herbatę do wypicia na zewnątrz. Grzecznie odmówiliśmy, mieliśmy bowiem swoją w termosie. Nie ma nic lepszego niż ciepła herba w zimny dzień, w podróży, na szlaku. Poprosiliśmy jedynie o pieczątki, byśmy mogli podbić do odpowiednich książeczek jako nasze przyszłe pamiątki z trasy (obok setki zdjęć).

Towarzyszyła nam trójka (z czterech jak się później dowiedziałem) kotów. Duże i puchate, widać, że dobrze tutaj karmią. Najbardziej nas rozśmieszyło jednak poczucie humoru miejsca. Na jednej ścianie można było dostrzec instrukcję obsługi siekiery. Obok budynku natomiast można było znaleźć sławojkę z tabliczką przybitą do niej głoszącą, że przybytek ten to "Oddział Położniczo-Ginekologiczny". Mają inwencję twórczą, nie powiem.

Jest poczucie humoru na miejscu, w tle przy dobrej pogodzie byłby jeszcze Diablak

Szczyt Jałowca kompletnie był już w mgle, choć po ułożeniach drzew oraz dość starej nieremontowanej tabliczce opisującej tutejszą panoramę, mogliśmy wywnioskować, że tak dużo nie traciliśmy. Dodatkowo w lepszej pogodzie zdjęcie krzyża i znaku nie byłoby tak klimatyczne i nadające do jakiegoś religijnego portalu czy podręcznika. Podobnie widok z kolejnego schroniska „W Murowanej Piwnicy” nas minął, choć podejrzewam, że mógł być nawet lepszy.

Podobnie co wcześniej, tylko podbiliśmy to i owo, bo z powodu pandemii nic nie można było tutaj osiągnąć, ani z pożywienia, ani z ciepłych napojów. Choć wydaje nam się, że to też nie jest jakoś rygorystycznie przestrzegane, bo byliśmy świadkami dwuznacznej sytuacji. Nie ma to jednak znaczenia, ludzi nie było wiele, a nas nie interesowało pożywienie, tylko tak atmosfera sytuacji nam nie spasowała. Nie wystawiam jednak oceny schronisku z prostego powodu - byliśmy przechodem. Trasa ta, podobnie jak i ten punkt przez nas zostanie odwiedzony jeszcze raz, bo te krajobrazy dalsze z tych miejsc muszą zostać przeze mnie uwiecznione.

Jeden z czterech bardzo czujnych kotów w "Chacie Adamy", chyba niezbyt widzi mu się to, że przerwałem mu sen

Trasę kończyliśmy przechodząc od przełęczy Kolędówki do Stryszawy. Ta trasa przez nas była już udeptywana, ale wtedy wydawało nam się to jakoś bliżej. Może po prostu byliśmy zestresowani i chcieli jak najszybciej przed zmrokiem się znaleźć w samochodzie. Teraz nie mieliśmy takiej presji, więc i spokojniej szliśmy. Doszliśmy do miejsca, z którego już widzieliśmy asfalt. Jednak zdecydowaliśmy się iść dalej lasem, bo był znak, że niedaleko kapliczka. Faktycznie po pięciu, dziesięciu minutach zobaczyliśmy ciekawie wkomponowaną w drzewa drewnianą kapliczkę Matki Boskiej. Warto było się przejść też z jeszcze jednego, przyrodniczego bardziej, powodu. Cała ta droga prowadziła przez sosnowy las, ale te sosny były ogromne… szkoda tylko, że na dużej ich liczbie można było dopatrzeć się oznaczeń, że idą „do wycinki”.

 Jeszcze raz minęliśmy Klasztor Sióstr Zmartwychwstanek, ale tym razem nie odbywało się żadne nabożeństwo, toteż zagadnęliśmy do środka.  Bardzo przyjemne drewniane wnętrze kaplicy. Pamiętam jak idąc w dół tym asfaltem pół roku wcześniej rozmawiałem z tatą o tych rewelacjach ze znalezieniem fosforowodoru na Wenus. Tym razem, bo też przypomniałem sobie to podczas wycieczki, uaktualniłem tą rozmowę o najnowsze dane, że jednak jak zwykle coś źle policzyli i z fosfiny nici.

Tytułowe zawieje i zamiecie, to było ostatnie podejście na szczyt

Nic więcej nie mam chyba do dodania do tego tekstu. Szkoda, że tak wiele rozmów, żartów i innych drobnych chwil jednak ucieka z tych wycieczek. W końcu ciężko wszystko zapamiętać, można jednak próbować, a na pewno ten blog-pamiętnik w tym mi może pomóc. Cieszę się z tego, że mogliśmy odbyć taką zimową wycieczkę też. Nie powiem diabeł nie taki straszny jak go malują, może dla tego, że tu nie ma zagrożenia lawinowego oraz nie potrzeba jakiś raków. Teraz, kiedy to piszę (10.04) zupełnie już nie ma śniegu. Ta wycieczka też była ostatnią bielszą w tym sezonie. Będzie nam trzeba poczekać (aktywnie oczywiście) kolejne pół roku, albo nieco dłużej, by znów zaprószyło i byśmy mogli wykorzystać tą zdobytą nową wiedzę. Jednak na dzień dzisiejszy to nie pozostaje mi nic innego niż…

Miłego
Adiabat
10.04.2021

Komentarze