Czerwiec 2021 (Klimczok, Jaworzyna Krynicka, Łamana Skała)

Beskidy w te i wewte

Ostatnimi czasy byłem troszkę ponad miarę zabiegany – w końcu  miesiąc się kończy, a mi udaje się uzyskać tytuł magistra. Wspomniana obrona była parę dni temu, pod koniec lipca. Jednak, gdy miałem nieco wolnego czasu i gdy sprawdziłem blog, na który troszkę nie wchodziłem, to postanowiłem, że nadrobić trzeba. Dlatego też przygotowałem dwa posty zbiorcze opisujące co się działo w moich wycieczkach górskich przez ostatnie dwa miesiące. Jeżeli chodzi o czerwiec, to skupiliśmy się na Beskidach – zdobyliśmy ostatnie góry z diademu, z Beskidów Sądeckiego i Śląskiego.


03.06.2021: Klimczok z Przełęczy Salmopolskiej (Beskid Śląski)

Link do zdjęć: https://photos.app.goo.gl/AKDacNam2ozqpFqM9 

Z Przełęczą Salmopolską mieliśmy już raz do czynienia, gdy szliśmy na Skrzyczne. Już wtedy wiedzieliśmy, że ta świetna miejscówka z parkingiem posłuży nam jeszcze nie raz, bo na mapie można zobaczyć, ile szlaków stamtąd odchodzi. Zaparkowaliśmy i skierowaliśmy się w przeciwnym kierunku niż najwyższa góra pasma, a mianowicie w stronę Klimczoka. Trasa była długa, bo nieczęsto idzie się ponad 20 kilometrów na takich wycieczkach. Jednak to nas nie odstraszało, w końcu na sierpień i wrzesień mamy bardziej ambitne plany (o których nie powiem, by nie zapeszyć).

Pierwszym odcinkiem tej pieszej wycieczki było przejście się lasem, wśród śpiewających ptaków (które kiedyś się nauczę rozpoznawać) lekko w dół. Mimo że suma podejść jest jak na tradycyjnej wycieczce, to jednak przełęcz jest na 900 metrach, a Klimczok ma 1100 m n.p.m. Suma summarum, trzeba troszkę zejść, by na górę wejść. Pierwszą górą na drodze był Kotarz, gdzie znajduje się bar (mający nawet dobre ceny… i pieczątkę) i ołtarz „Europy”. To też jest pierwsza trasa, gdzie religijnym elementem trasy zamiast drogi krzyżowej było osiem błogosławieństw rozstawionych na tabliczkach co jakiś fragment trasy. Widokowo nie imponowało to, ale sama trasa leśna była urokliwa. No czasem jakieś okno widokowe było, ale nie jakieś wielkie.

Widok z Klimczoka na Beskid Żywiecki z Babią Górą, po prawej widać Skrzyczne, a po lewej schronisko na Klimczoku

Drugi odcinek prowadził już praktycznie cały czas w dół. Musieliśmy bowiem zejść około 300 metrów do Przełęczy Karkoszczonka, gdzie znajduje się schronisko „Chata Wuja Toma”. Tutaj prześwitów było więcej, z czego cieszyłem się i ja i mój aparat. Mamy też szczęście do biegów, bo akurat zobaczyliśmy (na kolejnej z rzędu wycieczce) tasiemki oznaczające trasę. Od jednego z biegaczy dowiedzieliśmy się, że impreza sportowa odbyła się dzień wcześniej. Schronisko znajduje się niecałą godzinę od Szczyrku, więc teoretycznie można stamtąd pójść. Budynek jest zadbany, ma ciekawe elementy dekoracyjnie i widać, że to bardziej bar na górze niż schronisko per se. Zrobiłem parę zdjęć śpiącemu na jednej z ławek kotu i po zjedzeniu kanapki nad schroniskiem (z całkiem przyzwoitą panoramą) poszliśmy dalej. Do celu zostało nam nieco ponad godzinę.

Klimczok ma dość charakterystyczny kształt. Wychodzi się na przełęcz „Siodło pod Klimczokiem”. Po jednej stronie jest szczyt z masztem telekomunikacyjnym, pod którym jest pieczątka. Po drugiej stronie zaś na kolejnym wzniesieniu jest schronisko. Pierwsze poszliśmy na szczyt. Znajdują się tu dwie jaskinie, o czym wcześniej nie wiedziałem, ale nie wydają się bezpieczne dla amatorów jak przeglądnąłem informację o nich przed chwilą na Internecie. Stąd też roztacza się widok na Beskid Żywiecki z Babią Górą i Pilskiem. Jeżeli jest nieco lepsza widoczność niż zastana przez nas to można też dostrzec Tatry. Nam się niestety nie udało mieć takiej kompletnej pocztówki. Wcześniej była tu wieża triangulacyjna, szkoda, że wieży dzisiaj tutaj nie ma, bo rozciągałby się piękny widok na Bielsko-Białą, Beskid Żywiecki, Śląski, Mały.

Odrobina gór świata na szczycie Klimczoka w skalnym ogródku

Jedną z ciekawszych rzeczy, to był skalny ogródek na szczycie. Nigdy czegoś takiego nie widziałem. Każdy kamień z innej góry, innego pasma z całego świata. Każdy okaz opisany plakietką, na której przedstawiona była wysokość, kraj pochodzenia, góra, pasmo. Fajnie się to razem prezentowało, a ilość kamieni tam zebranych jest imponująca.

Później poszliśmy do schroniska, gdzie dokupiliśmy wodę. Nie chcieliśmy się zatrzymywać tam dłużej, bo z każdą minutą rosła ilość osób na szczycie jak i przy schronisku. Wracaliśmy tą samą trasą i w sumie nic ciekawego w drodze powrotnej się nie zdarzyło. Otworzyli tylko bar na Kotarzu i było dość dużo osób tam. Przejdę zatem do kolejnej wycieczki.

 

06.06.2021: Jaworzyna Krynicka z Krynicy Zdrój (Beskid Sądecki)

Link do zdjęć: https://photos.app.goo.gl/p26Uxv4maW63v8mi9
Zdjęcia z wieży widokowej: https://photos.app.goo.gl/eR3zNnaUe7WNKsSA8
Skocznia w Krynicy na Górze Krzyżowej: http://www.skisprungschanzen.com/EN/Ski+Jumps/POL-Poland/K-Lesser+Poland/Krynica-Zdr%C3%B3j/0640-G%C3%B3ra+Krzy%C5%BCowa/

Zaletą tego, że się mieszka pośrodku Beskidów jest to, że raz można pojechać na Śląsk, a raz na Sądecczyznę. Tym razem w środku Krynicy zaparkowaliśmy, by wyjść na jedną z najsłynniejszych gór w regionie. Od razu weszliśmy do lasu, gdzie po stosunkowo niedługim czasie znaleźliśmy się na Górze Krzyżowej. Na niej jest stok z wyciągiem, co w tym regionie nie jest niczym niespotykanym. Jednak bardziej niezwykłe było to co było przed stokiem. W lesie można znaleźć było tabliczkę informującą o tym, że w tym miejscu w latach 1927-1939 znajdowała się tu skocznia narciarska K55 (choć na Wikipedii jest K50), a w miejscu rekordu skoczni (teraz w chaszczach) jest mała tabliczka, że w lutym 1928 roku niejaki Bengt Simonsen z Norwegii osiągnął tu 65 metrów.

Później trzeba było zejść z tej góry do przełęczy o tej samej nazwie, a w tym towarzyszyły nam dwie ścieżki krajoznawcze upamiętniających tutejszych artystów: „Nikifor” oraz „Kiepura”. Pierwszy upamiętnia malarza łemkowskiego pochodzenia, który żył i tworzył w Krynicy. Jako ciekawostkę mogę podać, że w Szczecinie (inspirując się pewnie tym Nikiforem) do śmierci w 2018 roku działał uliczny artysta o pseudonimie Nikifor Szczeciński, który swoje prace układał z gazetowych wycinków i innych przedmiotów codziennych. Hiphopowy duet „Łona i Weber” nagrali o nim utwór. Kiepura z kolei miał troszkę mniejsze powiązanie z Krynicą, bo sam pochodził z Sosnowca, ale często bywał kuracjuszem w Krynicy. Postawił tam nawet swoją willę „Patria” dzięki czemu Krynica może pochwalić się, że tu był dom Kiepury.

Wieża widokowa w Krynicy na stoku "Słotwiny Arena"

Wracając jednak do wycieczki, to naszym kolejnym punktem było zejście do Doliny Czarnego Potoku. Stamtąd można wsiąść w słynną kolejkę na szczyt albo tak jak my dreptać powoli lasem. Najtrudniej było znaleźć szlak koło dolnej stacji kolejki. Koło kolejnego stoku po godzinie marszu lasem mieliśmy mały dylemat. Z powodu złego oznaczenia szlaku zeszliśmy z niego. Trzeba było skręcić i iść wzdłuż stoku, my poszliśmy szerszą trasą idącą prosto w las. Nic się nie stało jednak, bo tylko pominęliśmy jakiś „Diabelski Kamień”, a do schroniska i tak zaszliśmy. Schronisko same w sobie jest przyjemne, posiada ładny widoczek na okoliczne mniejsze górki, no i dobry żurek, który nas rozgrzał jak i tamtejsza herbata. Miłym zaskoczeniem było to, że wrzątek w tym przybytku jest za darmo, co zdarza się coraz rzadziej.

Szczyt Krynicy miał niby dobry widok (z tarasu jednego z barów), ale jednak był całkowicie zabudowany. Nie było czuć, że jest się na szczycie, a bardziej zastanawiałem się czy czasem nie wylądowałem na Gubałówce. Ludzi ogromna ilość, parę ogromnych budynków. Bary i grille i sklepy. Nieprzyjemnie jednym słowem. Uciekliśmy więc stosunkowo szybko stamtąd, zresztą większa część trasy jeszcze przed nami była. Poszliśmy prosto lasem przez Czubakowską i Przysłop. Trzeba troszkę uważać, bo w jednym miejscu malowane znaki prowadziły w kompletnie innym kierunku niż powinny, ale to tylko mogły się pomylić osoby idące w odwrotnym kierunku.

Najwyższy szczyt po polskiej stronie Beskidu Niskiego - Lackowa, widziana z wieży widokowej na Krynicy

Ostatnim punktem wycieczki była wieża widokowa na szczycie stacji narciarskiej Słotwiny Arena, która jest umiejscowiona tuż przed w połowie drogi pomiędzy Przełęczą Krzyżową i Drabiakówką na żółtym szlaku. Jest to dość imponująca prawie 50 metrowa konstrukcja z ponad kilometrową ponadziemną trasą spacerową. Widok też jest stamtąd niebywały, niby widziałem lepsze, ale ten i tak jest solidny. Jest tylko jeden mały problem… cena. Wejście kosztuje około 50 złotych za osobę. Drogo, prawda, ale jednak jest to atrakcja na pół godziny. Jeżeli ktoś ma w portfelu troszkę i powietrze jest przejrzyste to nawet zachęcałbym. Okolica w ogóle tętniła życiem, tuż przed jakiś konkurs zjazdu rowerami górskimi, pod wieżą festiwal kolorów. Wszędzie głośno, troszkę może nawet zbyt głośno. Osobiście zastanawiałem się jak tutaj z ochroną przyrody, ale nie mam co nad tym myśleć tak. Spokojnie, choć z odpadającymi nogami, doczołgaliśmy się do samochodu. 


27.06.2021: Łamana Skała z Koconia (Beskid Mały)

 

Link do zdjęć: https://photos.app.goo.gl/BsvDUAqFeirpxLX16
Jak to z tym oznaczeniem szczytu i nazwą Madohora jest: https://www.beskidmaly.pl/pun/topic163.html?__cf_chl_jschl_tk__=pmd_7f048eb7272b24b34e22f6f3d6b5d6702f28bc18-1627294582-0-gqNtZGzNAeKjcnBszQX6

Znów wracamy w okolice Żywca. Kolejną górą do diademu był troszkę zbyt często pomijany przez nas Beskid Mały. W Koconiu zaparkowaliśmy na przełęczy pod sklepem, gdzie był idealny punkt startowy na naszą wycieczkę. Wiele się podczas tej wycieczki nie działo więc i opowieść będzie troszkę krótsza. Widoków nie było wiele – to po pierwsze. Większość czasu szło się przez las, ale taka jest natura tego pasma. Jednak całkiem ładny drzewostan nas zastał.

Najpierw idzie się odrobine asfaltem, a później klasyczna leśna ścieżka. Po drodze można zobaczyć parę znaków, że taka, czy inna góra jest w tamtym kierunku w chaszcze. Nie ma co jednak tam iść. My poszliśmy i nic ciekawego nie znaleźliśmy w jednym przypadku, a w drugim niby był skromny widoczek, ale to po dwudziestu minutach chodzenia po nieoznakowanych chaszczach. Nie wiem czy takie drapanie się krzewami i łapanie kleszczy (znalazłem później na sobie jednego chodzącego, i dwa chodzące po mamie) jest tego warte. Oczywiście te góry już na samym szczycie nie są oznakowane, to nie Beskid Wyspowy.

Widok na Łamaną Skałę spod Chatki Studenckiej Pod Potrójną

Pierwsze wchodzi się na przełęcz Anula. Nazwa jest związana z dawną historią, gdzie przed pierwszą wojną światową był rolnik Józef ze Snokówki i miał dwie córki, jedną chciał wydać za mąż. Postanowił postawić młodej parze dom na łące, ale musiał na ten cel jakoś zdobyć pieniądze. Krowy miał ten rolnik dwie, a to ówcześnie cenne było bydło i chciał je sprzedać. Krowa Anula jednak domyśliła się, że idzie na sprzedanie i wyrwała się i pognała w las. Przez wiele miesięcy ludzie ponoć gadali, że Anula nadal wędruje po całym grzbiecie góry i tak już nazwa tej przełęczy została. Jest na drzewie przybita tablica z tą legendą.

Później szybko można wejść na Madohorę, niższy wierzchołek masywu. W starszych przewodnikach turystycznych mylnie Madohorą oznaczano ten wyższy wierzchołek, czyli Łamaną Skałę. Na Łamaną Skałę by wejść trzeba zejść ze szlaku troszkę, ale w tym przypadku (inaczej do poprzednich przygód) wszystko jest oznaczone, że to faktycznie ten szczyt… najwyższy w Beskidzie Andrychowskim.

Skałki na czerwonym szlaku za Łamaną Skałą w stronę Potrójnej

Postanowiliśmy, że trzeba jednak zajść troszkę dalej, bo to byłaby za krótka wyprawa, a nie po to się jedzie godzinę, dwie, by tak szybko wracać. Zeszliśmy więc do Chatki Studenckiej Pod Potrójną, gdzie tylko przybiliśmy pieczątki, bo klientela (jak to określił gospodarz chatki) to są „single 40+”. Faktycznie coś w tym było. Poszliśmy zatem na tą Potrójną, nie było jednak widoków po drodze. Na samym szczycie też nic ciekawego nie było widać. Zeszliśmy więc do drugiego schroniska „Chata na Potrójnej” też przypieczętować to, że tu byliśmy. Wracając zobaczyliśmy, że jest jakiś dom oferujący posiłki (robiący konkurencję schronisku) więc z ciekawości nawet poszliśmy. Przywitało nas małżeństwo, a my zamówiliśmy kaszankę z kapustą i herbatę. Muszę powiedzieć, że całkiem dobre to było. Pogadaliśmy sobie z właścicielką o tym, że branża gastronomiczna to ma teraz ciężko i opowiedziała nam historię życia (którą w skrócie bym troszkę przytoczył, gdyby nie to, że piszę te słowa dwa miesiące po wycieczce).

Zaproponowała też nam przejście się po starym opuszczonym domu kogoś z rodziny, której dziadkowie przez całe życie mieszkali. Taki troszkę to był wehikuł czasu, bo się niektóre elementy zachowały dobrze jakby to był dofinansowany skansen. Opowiedziała, że ci dziadkowie tutaj (zdjęcia pokazała) to nie umieli czytać, ni pisać. Z góry nie schodzili, bo wszystko mieli co potrzebowali. Choć wchodziły na rynek telewizory, radia, to oni opierali się technice, jedynie co to ksiądz do nich chadzał. Ciekawa opowieść, wiadomo, ale takie opowieści to trzeba jednak na żywo, na miejscu posłuchać.

Szczyt Potrójnej z panoramą zasłoniętą przez drzewa

Jak zjedliśmy to powoli szliśmy w drogę powrotną. Nic interesującego się podczas niej nie działo (lasu za ten czas nie ukradli), więc może sobie daruję opis. Pod koniec tylko zaczęło mnie kichać strasznie, oczy łzawić i miałem gargantuiczny katar. Od razu więc, około 22., zajechaliśmy do całodobowej przychodni i tam okazało się, że złapałem zapalenie zatok. No taki to koniec dość ciekawej wycieczki był.

PS teraz jest dobrze, po 10 dniach antybiotyków już czuję się lepiej.


Miłego
Adiabat
26.07.2021

Komentarze