Kościelec, Gęsia Szyja - 07-08.08.2021

Polski Matterhorn

Po gorączkowym pięciogodzinnym półśnie wstałem o czwartej. Tata, jak później opowiadał, też mało spał. To wszystko było spowodowane lekkim niepokojem o to, czy faktycznie jesteśmy przygotowani na tę górę. Słyszeliśmy o niej wiele, wiele ludzi z niej spadało (jak zresztą z każdej w Tatrach Wysokich), ale jednak od dawna kusiła jej majestatyczna figura przypominająca niektórym Matterhorn. Po zdobyciu takich gór jak Giewont, Rysy (od strony Słowackiej), Kozi Wierch, Świnica, byłem przekonany, że i Kościelec się podda. Oczywiście strach, że coś nieprzyjemnego się stanie zawsze jest, ale takie myśli się od siebie odsuwa. 

 

07.08.2021: Kościelec z Kuźnic (Tatry Wysokie)

Link do zdjęć: https://photos.app.goo.gl/hGjJCRa8RowNeQed6

Jak już wspomniałem dzisiaj opiszę wycieczkę na Kościelec szlakiem turystycznym z Czarnego Stawu Gąsienicowego, a dokładniej z Kuźnic. Jest to troszkę tekst łączony, bo dzień później mieliśmy przyjemny spacer na rozchodzenie zakwasów z Wierchu Poroniec na Gęsią Szyję przez Rusinową Polanę. Uwaga tutaj, wcale nie mała, bo szlak na Kościelec jest najtrudniejszym (w odczuciu całej naszej trójki) z tych których byliśmy, a wymienione są we wstępie. Z powodu braku ułatwień jest to szlak trudniejszy od Świnicy i nie polecam tam wchodzić nikomu, kto nie ma doświadczenia z takimi szczytami. Komentarz ten byłby całkowicie inny, gdyby był w dwóch, trzech miejscach pozostawiony zwyczajny łańcuch. Jednak takiego (chyba celowo) nie ma.

Zdradliwie zachęcać wejście na niego może dość bliskie umiejscowienie, bo jest to szczyt oddalony od Czarnego Stawu Gąsienicowego o półtorej godziny. Na sam Mały Kościelec i Przełęcz Karb według map wchodzi się pół godziny. To może też tłumaczyć tłumy, które mijaliśmy po drodze. Przełęcz nie jest ciężka do zdobycia, więc jeżeli ktoś ma mniejsze doświadczenie w Tatrach, to bardzo ładną wycieczką jest przejście się później Zieloną Doliną Gąsienicową.

Majestatyczny, c'nie? Kościelec, Mały Kościelec i Świnica z Hali Gąsienicowej

Jednak odbiegłem troszkę od samej wycieczki. To około za kwadrans szósta przyjechaliśmy pod skocznię w Zakopanym. Okazało się, że parkingi już były mocno zapchane i trzeba było jechać troszkę dalej. W ogóle jak wjechaliśmy do miasta, to wyglądało ono bardziej jakby było południe, a nie tak wcześnie. Ludzie już tłumnie chodzili, samochody jechały, życie się obudziło. Podeszliśmy do busa wiozącego za piątkę ludzi do Kuźnic. Po piosence Baranovskiego „Tęskno mi do gwiazd” i jeszcze jakieś jednej znaleźliśmy się obok kasy do parku narodowego.

Pozwolę sobie jeszcze raz zaznaczyć, że było dużo ludzi, nawet o szóstej. Tak naprawdę to na każdym odcinku ktoś nas wyprzedzał, czy my wyprzedzali kogoś. To jeszcze dałoby się przeżyć, bo nie ma innej możliwości niż się przyzwyczaić do zagęszczenia. Inną rzeczą jest, gdy na trudniejszych czy wąskich przejściach, ktoś się wpycha i chce cię wyprzedzić, bo mu się śpieszy. Jeszcze inną rzeczą jest narzekanie ludzi, na innych, którzy akurat są na skałach i walczą by się wspiąć. Nie ma bata, trzeba nauczyć się cierpliwości, poczekać te dziesięć minut, kwadrans na swoją kolejkę, przy każdym wspinaczkowym fragmencie.

Nie jestem pewny, ale to w tle to chyba Lubań (Gorce), ale jedno co wiem, to że strasznie mi się podobają te warstwy na zdjęciu z Skupniowego Upłazu

Pierwsze przeszliśmy do Hali Gąsienicowej przez Boczań. Strasznie lubię ten niebieski szlak, bo widoki są urocze stamtąd. W szczególności jak jest bardzo dobra przejrzystość, to całą kotlinę Nowotarską można mieć pod sobą jak na dłoni. Przechodzi się tam przez Przełęcz między Kopami, gdzie dawniej ponoć (wg taty) wiódł szlak na sam wierzchołek Wielkiej Królowej Kopy.  Nieco się posprzeczaliśmy o to, która góra jest która, bo pierwsze Żółta Turnia jawiła się nam jak cel wycieczki. Jednak później dopiero jak wyszliśmy na halę, to w całej okazałości przedstawił nam się Kościelec przedzielający obie odnogi Doliny Gąsienicowej.

Nie schodziliśmy do Murowańca, postanowiliśmy tam odpocząć dopiero w drodze powrotnej. W główniej mierze myśleliśmy, że może uda nam się przed częścią tłumów wejść. Dodatkowo niezbyt przyjemnie jest atakować szczyt w pełnym słońcu. Po prostu najgorszą część wycieczki chcieliśmy mieć zanim będzie straszna lampa. Szliśmy zatem spokojnie do Czarnego Stawu Gąsienicowego. Pamiętam, jak byłem tutaj z kolegą ze studiów trzy lata temu albo cztery. Udało mi się go wkręcić, że te zwykłe borówki, które jadłem wtedy, to wilcze jagody… trujące. Wilczych jagód na żywo nie widziałem, dopóki nie poszedłem na Polanę Stoły.

Kamień Karłowicza w drodze nad Czarny Staw Gąsienicowy

Pomiędzy stawem a schroniskiem jest jedno ciekawe miejsce. W kosodrzewinach, po lewej stronie (jak się idzie od schroniska) jest kamień-pomnik. Wyryte na nim jest, że tu 8 lutego 1909 roku zmarł przysypany lawiną Mieczysław Karłowicz. Pod spodem można zobaczyć łacińską sentencję „Non omnis moriar” (nie wszystek umrę) i swastykę, będącą wtedy na Podhalu (podobnie jak w wielu innych kulturach) symbolem szczęścia. Mieczysław Karłowicz był w ogóle barwną postacią, którą warto poznać. Najbardziej znany jest ze swojej twórczości kompozytorskiej (np. pieśni i poematy symfoniczne). Był też genialnym fotografem, gdzie uwieczniał piękno Tatr przełomu XIX i XX wieku. Przez długą część życia w górach tych mieszkał i je zdobywał. Działał w Towarzystwie Tatrzańskim (obecnie Polskim Towarzystwie Tatrzańskim) u zarania istnienia tej organizacji. Był jednym z pionierów narciarstwa, a także miał wiele osiągnięć taternickich. Jako pierwszy na przykład wszedł na Wielką Kołową Turnie, czy jako pierwszy zimą wszedł na Kościelec.

Przy Czarnym Stawie Gąsienicowym jak zwykle było ludnie. Zjedliśmy więc co nieco, ja porobiłem zdjęcia widoków i szliśmy do góry. Jak już wspomniałem wcześniej na Mały Kościelec jest o rzut kamieniem, ale i tak jest piękny widok na otaczające Dolinę Gąsienicową szczyty.  I tam odpoczęliśmy. Na przełęczy Karb, będącego pięć minut drogi dalej, widzieliśmy, jak kogoś wciągają do góry na linie. Okazało się, że taternicy pomagają wyjść na szczyt pewnemu niepełnosprawnemu. Na samym początku byliśmy sceptycznie nastawieni do takiej akcji, ale później na szczycie jak zobaczyliśmy, że faktycznie się cieszył, a nie że go wlekli, to zmieniliśmy zdanie.

Tam poszliśmy - Kościelec z Przełęczy Karb, w tle po prawej Świnica

Jak wspomniałem wcześniej podejście jest strome i eksponowane. Nie pomagają ludzie idący przed i za jakby się rozmnożyli. Jest parę miejsc, dość ciężkich dla osób, które nie uprawiają wspinaczki. Tam się robiły zatory, a mniej cierpliwi ludzie podsycali taką nerwową atmosferę. Ja spokojnie czekałem, w końcu mogłem popatrzyć na widoczki, porobić zdjęcia, porozpoznawać góry. Na przykład powoli było widać wyłaniające się Tatry Zachodnie. Czerwone Wierchy najłatwiej mi było rozpoznać, a resztę to się muszę jeszcze douczyć.

Jednym z cięższych momentów, jest ostatnia skałka przed szczytem, bo trzeba się dość nagimnastykować by wyjść. Jedno co było niezbyt przyjemne to wilgotne skały. Niby słońce prażyło jak trzeba, ale tamtędy spływa też potoczek, który jednak moczy te kamienie troszkę. Poza tymi momentami, gdzie trzeba się podciągać na kamieniach, trasa jest typu „schodków tatrzańskich”, nawet dość przyjemnie się nimi chodziło.

Jak wyszliśmy na szczyt to z zadowoleniem zjedliśmy kanapki, ale dopiero po znalezieniu miejsca do siedzenia (co nie było takie łatwe). Jednak nie ulżyło nam jeszcze, bo doskonale wiedzieliśmy, że zejście (mimo że szybsze) to będzie nawet cięższe. Jak znaleźliśmy się w Zielonej Dolinie Gąsienicowej (którą uważamy za ładniejszą niż Czarną) to cały stres z nas szedł. Tata był strasznie uradowany, że udało nam się wyjść na tą górę. W szczególności jak się patrzy od strony doliny, to wygląda ona okropnie ciężko. Ja bez adrenaliny poczułem się troszkę zmęczony i senny, w końcu połowiczny sen dał mi się we znaki.

Pod koniec wycieczki tuż obok Kuźnic, widzieliśmy wiewiórkę. W ogóle nie interesowała się tłumami robiącymi jej zdjęcie. Bardziej zajęta była posiłkiem.

Przeszliśmy więc całą dolinę i zawitaliśmy w zatłoczonym Murowańcu. Jak się później patrzyłem na mapę, to schronisko faktycznie jest niezłym węzłem komunikacyjnym. Parę razy przez nie będziemy jeszcze przechodzić. Podbiłem książeczki, zakupiliśmy wody oraz dokończyliśmy prowiant. Później już nie ma nic ciekawego do opowiadania. Wróciliśmy do Przełęczy między Kopami (Królowa Rówień to jednak fajna jest) i zeszliśmy do Kuźnic żółtym szlakiem prowadzącym przez Dolinę Jaworzynki. Jest ten szlak może troszkę mniej widokowy, ale i tak ładny. Przede wszystkim szybciej schodzi się do odpowiedniej wysokości, a dłużej idzie po płaskim, co wydawało nam się lepsze.

W skrócie to było osiągnięcie dla nas. Zdobyliśmy jedną z cięższych gór, z którą przyszło nam się zmierzyć. Do tego towarzyszyły nam genialne widoki nie tylko na Tatry, ale również Beskidy. Jeżeli się nie myliłem to rozpoznałem (po wieżach widokowych) Lubań i Gorc w Gorcach. Widać było też oczywiście Babią Górę, Pilsko i ogólnie dużo Beskidu Żywieckiego. Chyba nawet dość wyraźnie dostrzec można było część Beskidu Wyspowego i Makowskiego. No ale nie jestem specjalistą od dalekich obserwacji.

 

08.07.2021: Gęsia Szyja z Wierchu Poroniec (Tatry Wysokie)

Link do zdjęć: https://photos.app.goo.gl/iZrjqFhZY1KUBnrdA

Wieczorem, po przyjeździe do domu z Kościelca, pomyśleliśmy jak by wykorzystać równie dobrze zapowiadającą się niedzielę. Doszliśmy do wniosku, że najlepszym sposobem będzie rozchodzenie nóg na jakieś spacerówce. Nikomu się nie widziało jednak znów wstawać rano, by ponownie trawersować Zakopiankę. Jednak dla hartowania ducha wstaliśmy o piątej, zabraliśmy tobołki i pojechaliśmy. Na parkingu Wierch Poroniec nie było jeszcze wiele aut, ale i parking jest mały. Napiliśmy się ciepłej herbaty patrząc na ciężkie chmury roztaczające się nad nami.

Weszliśmy do parku narodowego przed otwarciem kasy, czyli w tym miejscu przed siódmą. Do Rusinowej Polany prowadzi praktycznie płaski trakt wyłożony żwirkiem. Tylko na początku było jedno mało podejście, ale ogólnie świetnie się po nim szło. No może szłoby się fajnie, gdyby nie to, że zakwasy nasze w mięśniach się odezwały. Jednak powoli, ale ciągle dreptaliśmy do przodu.

Widok na Małą i Wielką Koszystą oraz Wołoszyn wraz z Doliną Waksmundzką, no a bliżej Gęsia Szyja z Rusinową Polaną

Na samej polanie udało mi się zrobić całkiem zgrabną panoramę Tatr Bielskich i nieco Wysokich, choć te najsłynniejsze po Polskiej stronie były zasnute mgłą. Po posiłku zaczęliśmy się wdrapywać na Gęsią Szyję. Nie jest to ciężki szczyt, bo w sumie reglowy. Nie jest też aż tak strasznie stromy też, takie coś jak wspomniana już dzisiaj Polana Stoły. Nawet troszkę też zaczęło mżyć, więc mieliśmy takie déjà vu. Jednak z naszą dyspozycją było to podejście troszkę bolesne, ale powoli krok za krokiem i zobaczyliśmy formacje skalne będące na zalesionym szczycie. Jest stamtąd nawet przyzwoity widok, ale z Rusinowej jest zdecydowanie ładniejszy.

Dodatkowo zaczęła przez te tereny przechodzić okropna mgła, więc przez całą drogę powrotną było tak troszkę onirycznej, smutniej. Z polany nie można było zobaczyć żadnego szczytu – jedynie turystów i owce z kulturowego wypasu. Jak wracaliśmy do parkingu, to wtedy dopiero było widać jak bardzo popularne jest to miejsce. Tłumy wycieczek, obozy młodzieżowe, starsi, młodsi, rodzice z wózkami. Po prostu my wyszliśmy przed normalnym obłożeniem szlaku.

Widok z Gęsiej Szyi

Chyba nigdy tak szybko nie wróciliśmy z Tatr jak wtedy, ale skoro nie mamy aż tak daleko, to czemu nie robić takich spacerówek. To by konkludowało cały weekend, w którym mieliśmy dużo wrażeń. Następnym szczytem w planach są liczące się do Diademu Polskich Gór Rysy. Od strony Słowackiej już byliśmy cztery lata temu, więc tym razem weźmiemy się za ten wierch od strony Polskiej. Jest to troszkę trudniejsza strona, ale i tak ponoć szlak jest łatwiejszy od Kościelca. Jednak oczywiście to okaże się gdy już tam będziemy, bo można oglądać wiele filmów pokazujących szlak (co jest nawet wskazane), ale jednak nigdy nie pokażą tak dobrze rzeczywistej trudności. Do następnego zatem.

Troszkę o Mieczysławie Karłowiczu: https://culture.pl/pl/tworca/mieczyslaw-karlowicz
Jeszcze troszkę więcej o Karłowiczu: https://portalmuzykipolskiej.pl/pl/osoba/2478-Mieczyslaw-Karlowicz

Miłego
Adiabat
10.08.2021

 

Komentarze