Lipiec 2021* (Mogielica, Spływ, Polana Stoły)

Drobne wyjścia z domu

Tym razem też postanowiłem połączyć trzy wycieczki w jeden post, by nadrobić zaległe słowa na łamach tego bloga. Mimo miesiąca znajdującego się w tytule to jedna z wycieczek jest stosunkowo świeża i z sierpnia. Nie chciałem jednak się mocno rozdrabniać skoro w planach takie trasy jak Kościelec, czy Rysy od polskiej strony. Zatem mocno nie przedłużając, pozwolę sobie rozpocząć opisy.

04.07.2021: Mogielica z Rzek (Beskid Wyspowy)


Link do zdjęć: https://photos.app.goo.gl/yaAXnCJpcFSMJEhk8

Z Rzek już startowaliśmy, ale z niżej położonego parkingu. Droga wtedy prowadziła na Gorc (tutaj można przeczytać o tym), który również polecam, bo i wieża widokowa jest i nawet przyjemnie się szło. Pogoda była taka jeszcze nie obudzona, podobnie jak ja, choć widać było powoli błękit nieba. Pierwsze promienie padały na Gorce, ale my poszliśmy w przeciwnym kierunku. Pierwsze krótko prowadziła nas droga asfaltowa, obok której można było posilić się poziomkami. Po wyjściu wyżej ukazał się przed nami piękny widok na Gorce, na jednej z gór zobaczyliśmy wieżę widokową, więc musiał to być Gorc, bo innego szczytu z tym charakterystycznym elementem w okolicy nie kojarzę. Po nacieszeniu oczu i obiektywu jednak trzeba nam było wejść do lasu. Jednak i drzewostan ładnie się prezentował w ten dzień. Co jakiś czas drzew brało i były małe polany z uroczymi widokami, choć już nie tak okazałymi. Na jednej z nich stał jakiś budynek, a z polany można było dostrzec nasz parking, a nawet rozróżnić samochody, Najśmieszniejsze jednak jak na jednym z krzaków wisiała czapka z napisem „Star Wars”.

Jeszcze troszkę szliśmy przez las, z pół godzinki jakieś. Ja tłumaczyłem tacie jak bardzo podobała mi, się dzień wcześniej przeczytana, książka Agathy Christie „Karty na Stół” i że bardziej mnie pociągają takie starsze detektywistyczne niż te lekko wysterylizowane Szweckie nowe kryminały. Tata zaś poopowiadał mi troszkę o detektywie Colombo, którego znów zaczęli puszczać w telewizji. Nagle nam się droga zgubiła, lasu ni ma, nie wiadomo gdzie iść. To w sumie nie była pierwsza sytuacja, bo początek szlaku mógł być lepiej oznaczony. Trzeba mieć się na baczności, bo inaczej nawet nie wiadomo gdzie się straci te trzy kolorowe paski wskazujące kierunek. Dobrze, że nas było troje, to mogliśmy się rozdzielić, szukając kontynuacji drogi.

Widok w stronę Gorców ze szczytu Mogielicy, obok wierzchołka, wraz z krzyżem papieskim

W tym przypadku co zacząłem opisywać w poprzednim akapicie, to trzeba było zejść do drogi asfaltowej do miejsca, które nazywało się przełęcz Przysłopek. Nieco ponad przełęczą, na polanie zobaczyliśmy pieska. Troszkę był przestraszny, pewnie troszkę był bity przez właścicieli, ale no na pewno to nie był bezdomny piesek. Dość przyjaźnie do mnie podbiegł, tak że mogłem go nawet spokojnie pogłaskać, jak się uspokoił. Oczywiście byłem czujny czy czegoś dziwnego nie odstawi. Przyjaźnie nastawiony, nie przyjaźnie nastawiony, to jednak nadal jest obcy pies. Później na Miznówkę, czyli pierwszą oznaczoną górkę szliśmy to nieco błotnistej drodze z wyrzeźbionym przez wodę korytkiem pośrodku. Korytko to ujawniało piękne warstwowe ułożenie fliszu karpackiego, z którego są zbudowane Beskidy.

Od Miznówki już niedaleko było do Jasienia. Na nim już raz byliśmy, ale czarnym, a później zielonym szlakiem z Lubomierza. Rozpoznaliśmy więc od razu ostatni zakręt, rozwidlenie szlaków i w końcu natrafiliśmy na tablicę z nazwą szczytu. Muszę powiedzieć, że Beskid Wyspowy ma jedne z najlepszych oznakowań szczytów, które widzieliśmy. Sam Jasień nie jest imponujący, bo otoczony jest drzewami, ale niedaleko (dosłownie pięć minut dalej) jest położona Kustrzyca z polaną Skalne. Polecam tam zaglądnąć, bo widok jest piękny, a jak jest jeszcze dobra pogoda, to nawet Tatry widać. Przebijała też nieczynna wieża widokowa na Mogielicy wraz z czubkiem wierzchołka. Później było tak zwane „długo, długo nic”, czyli w skrócie las. Jedyna okazja do zobaczenia słońca bez przebijania się przez korony drzew to było zejście do polany Wały, gdzie znajduje się baza namiotowa. Baza, muszę powiedzieć, że jest bardzo fajnie wyposażona i dość zadbana. Mam chyba szczęście do psów, bo od razu praktycznie do mnie przyleciał tutejszy starszy już Golden Retriever i trącał mi dłoń, by go pogłaskać. Zresztą podlatywał praktycznie do każdego. Podbiliśmy książeczki znalezionymi tam pieczątkami i poszliśmy dalej.

Widok na szczyt Mogielicy z Polany Stumorgowej, widać również nieczynną wieżę widokową

Przy Przełęczy pod Małym Krzysztonowem, do którego trzeba było zejść troszkę, już nas zaczęły nogi boleć, a jeszcze przecież wdrapanie się na szczyt ze stosunkowo ostrym podejściem, nie mówiąc już o drodze powrotnej. Odpoczęliśmy zatem, zjedliśmy coś i pokonujemy podejście. Dochodzimy niedługo potem do rozległej polany Stumorgowej. Słońce wyszło i przeczyściło powietrze troszkę, a widoki zaczęły się ujawniać. W tym miejscu rozszalałem się z fotografowaniem. Powinienem się tego spodziewać, bo na stronie internetowej widziałem, jak zniechęcali ludzi do wejścia na zamkniętą wieżę, a w zamian tego zachęcali do pójścia na polanę. Powiem tak: na samym szczycie polany jest genialny widok na okolicę. Jeżeli macie okazję i pogodę to jest to punkt obowiązkowy, nawet ważniejszy niż szczyt, który znajduje się tylko dziesięć minut dalej (bardzo stromym podejściem).

Idąc polaną Stumorgową, już dostrzec można było nasz cel podróży, wraz z wyrastającą ponad ciemnozielone liście drzew wieżą widokową. To było tylko przejście polany i okropnie strome podejście konkurujące z najbardziej stromymi szlakami w Tatrach (wyłączając Orlą Perć). Sam szczyt nie jest jakoś ciekawy, bo i widoków nie ma, dlatego polecam sobie odpoczynek zrobić na polanie. Jedno co jest ciekawe, to budka z pieczątką nawet bardzo dobrze zadbaną, a pozostawioną tam przez Klub Zdobywców Korony Gór Polski. W końcu Mogielica to największy szczyt Beskidu Wyspowego. No i jest też tam tablica informacyjna o katastrofie niemieckiego bombowca w 1944 roku jego podczas lotów treningowych.

Widok na przełęcz Przysłopek, zalesiony szczyt Myszycy oraz dalej Gorców

Co się tyczy wieży widokowej, to jest ona zamknięta (chyba już z dwa lata). Nie polecam na nią wchodzić na dziko, bo widać, że spróchniała, dziury w stopniach są i ogólnie niebezpiecznie. Jedno co mnie dziwi to, że nie rozebrali konstrukcji. Przecież jeżeli to kiedyś runie, to kogoś (nie daj Boże) przygniecie, bo ani to zabezpieczone, ani nic. Tylko tabliczka dana „no nie wchodźcie, proszę”. Już w 2018 roku, gdzie na tej górze byliśmy i jeszcze wieża była otwarta, to była nieco niestabilna, a ilość osób przebywających na platformie ograniczona była do trzech. Oczywiście szkoda, bo ze szczytu roztaczała się naprawdę genialna panorama, a my jeszcze trafili na mgły w dole, które ujawniały wyspową naturę tego pasma. Niedaleko (pięć minut) znajduje się też papieski krzyż z 2004 roku upamiętniający wizyty papieża jeszcze za czasów, gdy był zwykłym księdzem. Niestety napis już się totalnie wytarł.

Droga powrotna była prowadzona tą samą drogą co przyszliśmy, więc nie ma co się na temat niej rozpisywać. Widzieliśmy jak jednemu turyście się rozwalił but na polanie Stumorgowej i obwiązał sobie go jakąś żyłką i innym sznurkiem. Sprytne. W lesie zaś próbowałem uchwycić dzięcioła, który sobie spokojnie stukał w korę. Niestety jestem za słabym fotografem, bym mógł go wyraźnie uchwycić. Jednak całkowicie niepłochliwe zwierze. Wróciliśmy o wpół do szóstej do samochodu, ale nogi faktycznie nas już bolały. To był niezły wysiłek.


24.07.2021: Spływ Dunajcem (Pieniny)

Link do zdjęć: https://photos.app.goo.gl/PPwsgTwie32p3fSM9

Dni Przyjaźni Polsko-Węgierskiej: http://www.pieninyinfo.pl/imprezy/dni-przyjazni-polsko-wegierskiej-szczawnica-24-25-07-2021-9017

Pozostałe dwie wycieczki mniej opierały się na chodzeniu, więc nie ma co ich rozdzielać na osobne teksty. Pierwszym z nich jest spływ Dunajcem. To też jest troszkę śmieszne o tyle, że mieszkam stosunkowo blisko tych okolic i tak słynnej atrakcji nie obczailiśmy. Jednak właśnie się nadarzyła ku temu okazja. Zabraliśmy siostrę i jej chłopaka, bo zdobywanie szczytów u nich to troszkę większy problem niż dla nas, więc by mieć jakąś wspólną atrakcję padło na spływ.

Przyjechaliśmy bardzo wcześnie na parking do Sromowiec Wyżnich, Kąty. Stamtąd od ósmej zaczynają się spływy. Pogoda nie była jedna z najlepszych na początku, mgły zasłaniały praktycznie cały widok, ale jeszcze słusznie wierzyliśmy, że się to wszystko podniesie. Mieliśmy jeszcze jakąś godzinę, zanim otworzą się kasy i przyjdą flisacy, to zjedliśmy śniadanie z ciepłą herbatą z termosu. Cena atrakcji, jakim jest spływ, później wjazd na Palenicę i powrót do parkingu busem to około stu złotych. Całkiem spoko, bo sam spływ trwa dwie godziny. Zeszliśmy więc do miejsca, gdzie brali flisacy turystów tratwami, reszta poszła jeszcze szybko do toalety. Widzieliśmy jak górale zabierają się za swoje łodzie i powoli je składają łącząc sznurkami segmenty. Ku naszemu zdziwieniu praktycznie od razu zjawiła się tratwa z naszym numerem i to była pierwsza w tym dniu. Szczęśliwie długo reszcie naszej paczki w toalecie nie zeszło i praktycznie od razu wpakowaliśmy się do środka i popłynęliśmy.

Widok na Try Korony ze Sromowiec Niżnych

To było bardzo szybko, bo nawet fotograf robiący zdjęcie uczestnikom gdzie można później takie zdjęcie nabyć pod koniec spływu, zaspał po prostu. Tylko dzięki temu flisak (a było ich dwóch ojciec i syn) zaproponował, że zrobi zdjęcia nam sam z naszych aparatów. Inaczej to oczywiście byłby szczał w stopę dla nich, bo nikt by nie kupował zdjęć. Pogoda szczęśliwie się poprawiła i jeszcze przed pierwszym zakrętem mieliśmy przepiękną przejrzystość powietrza. Stary góral zabawiał nas przez całą drogę, to opowiadając ciekawostki, opisując widoki, czy po prostu gawędząc. Czasem wyrażał opinie o szczepionkach i światopoglądowe, z którymi się ciężko zgodzić, ale pozwolę sobie ich nie przytaczać, w końcu blog jest o górach, a nie o nauce.

Rzeka meandruje pomiędzy trzema okazałymi górami: Trzema Koronami, Siedmioma Mnichami i Sokolicą (na której szczycie już nie ma symbolu Pienin – słynnej sosny reliktowej). Widok jest niesamowity, bo te góry tak jakby praktycznie wyrastają z Dunajca stromo nad tobą. Więc mając takie widokowe atrakcje, to robiłem za paparazzi. Wyciągnąłem lustrzankę i fotografowałem jak popadnie. Powoli toczyliśmy się w dół rzeki jak na jakieś Amazonce, po prawej drzewa, po lewej skały i drzewa jak w jakimś filmie. Z żartów, które flisak nam opowiadał, to przytoczę jeden, bo strasznie mi się spodobał:
„W poprzednim tygodniu miała miejsce tutaj straszna tragedia. Z Sokolicy przewodnik spadł… ale nic się nie stało, turyści zeszli i kupili nowy”.

Szczawnica widziana z kolejki krzesełkowej na Palenicę

Ogólnie dowiedzieliśmy się też, że dzisiaj wyjedzie sto tratew, a każda z nich robi po dwa, czasem trzy kursy. On chce zrobić trzy, bo poziom wody jest odpowiednio wysoki, a później ma gości. Spływ kiedyś trzeba było jednak zakończyć i stacja znajdowała się w Szczawnicy. Teoretycznie można jechać dalej pół godziny dłużej do Krościenka, ale wszyscy mówią, że nie ma po co, bo i widoków tam nie ma. Następnie w planie musieliśmy się przejść nieco promenadą główną w Szczawnicy, jakieś pół godzinki, by dość do stacji kolejki krzesełkowej na Palenicę. Jest to niewielki szczyt, który ma dość przyjemny widok na okolicę, w szczególności jak się troszkę dalej przejdzie do Szafranówki. Nie jest ten widok jednak zapierający dech w piersiach, a może po prostu już troszkę się znieczuliliśmy na widoki, bo widzieliśmy o niebo lepsze… może. Jednak fajnie było się przejechać.

Strach nas mały dopadł, jak się zjeżdżało kolejką z Palenicy, bo dopiero wtedy było widać ile nad ziemią się jest. No i przy zjeździe widoki są na Szczawnicę, gdzie ładnie to wyglądało. Później tylko jeszcze zaglądnęliśmy na plac Dietla. Rozpoznałem to miejsce, gdy byłem tu ostatnim razem, nawet nie pamiętam z okazji jakiej góry. Dużo było kolorowych balonów porozwieszanych oraz rozkładana scena. Okazało się, że były to przygotowania do Dni Przyjaźni Polsko-Węgierskiej.


Ołtarz starego drewnianego kościoła św. Michała Archanioła w Dębnie z XV wieku

Po tym spokojnie poszliśmy do miejsca, z którego wychodziły autobusy do parkingu w Sromowcach. Przy okazji przeszliśmy przez park miejski, bardzo ładnie zadbany. Busy wliczone w cenę pakietu wyjeżdżają w nieregularnych godzinach. W skrócie – kiedy zbierze się cały pojazd, to wtedy jedzie. Nie trzeba jednak czekać długo, skoro tylu ludzi było na spływie. Jednak nie polecam doświadczenia jechania takim busem: duszno, gorąco, bus się rozlatuje, a kierowca jechał jak wariat. Mnie zaczęła boleć głowa i zatoki, więc jakoś mocno się nie przejmowałem, zresztą byłem wciśnięty tak, że niewiele z tego szaleństwa widziałem. No jak dotarliśmy do parkingu, to już byliśmy uradowani, bo i wycieczka fajna była.

02.08.2021: Polana Stoły (Tatry Zachodnie)


Link do zdjęć: https://photos.app.goo.gl/yH8XgqsPSzESa8aa8

Plan był nieco bardziej ambitny, ale dobrze, że w tym miejscu można zrobić taką „wycieczkę modułową”, czyli dodać lub usunąć punkty trasy wedle uznania. Mówię o Dolinie Kościeliskiej, gdzie oprócz tego, że sama jest urokliwa to od niej jaskinie, wąwóz Kraków oraz Smerczyński Staw. Obok tego odchodzi też troskę zapomniany według mnie szlak na Polanę Stoły (albo „Polanę na Stołach”), czyli uroczą polanę umieszczoną na szczycie niewielkiej (jak na Tatry) góry mierzącej nieco ponad 1400 metrów. Ta góra, cała długość doliny, schronisko Ornak, jak i Smerczyński Staw były celem naszej wycieczki. Jednak z powodu pogody musieliśmy nieco ograniczyć agendę.

Pierwsze ulokowaliśmy się w Kirach bardzo wcześnie. Parkingi nie były mocno zajęte, a chmury już powoli się zagęszczały. Nie byłem optymistycznie nastawiony do przyszłości, bo dzień wcześniej zapowiadano nawet burze w Tatrach po południu (więc nie wybraliśmy, żadnego szczytu, a tylko przejście się doliną, w której nie było nas dawno). Jednak jeszcze gorsze wieści płynęły do mnie z meteogramów o wpół do szóstej. Pisało tam, że opady już mają być o ósmej i prawdopodobieństwo wystąpienia grzmotów. Wtedy też wiedzieliśmy, że jak wyjdziemy na samą Polanę Stoły, to już będzie sukces i uciekamy.

Początek Doliny Kościeliskiej z dość niebywałym brakiem tłumów

Najpierw nawet dobrze się szło, nie było za zimno, deszcz nie padał, było rześko. Jednak dokładnie na Niżnej Polanie na Stołach, czyli jakieś dziesięć minut przed celem, zaczęło padać. Założyliśmy więc swoje peleryny i dalej pruliśmy wiedząc, że koniec jest dosłownie za zakrętem. Z polany roztacza się piękny widok na góry otaczające Dolinę Kościeliską, w szczególności upłaz, za którym leci czerwony szlak na Czerwone Wierchy, oraz chyba nawet Ciemniak. Nieco dalej za znakiem, nieszlakowanymi trzema krokami jest miejsce, gdzie widać ładnie Kominiarski Wierch górujący nad polaną.

Od razu zaczęliśmy schodzić, ale po pięciu minutach bez deszczu on wrócił. Nawet raz zagrzmiało, więc spokojnie, ale nie wolno schodziliśmy. Nie można było też mocno przyśpieszyć tego zejścia, bo cała trasa była praktycznie jednym wielkim błotem, na którym człowiek się ślizgał. Jednak jak wracaliśmy już do samochodu wylotem doliny, to zaczęło się znów przejaśniać i nawet słoneczko na chwilkę wyszło. My jednak trochę przemoczeni oraz z wiedzą, że za chwile może być o wiele większa nawałnica, postanowiliśmy nie kontynuować wycieczki, a jednak dalej iść w stronę parkingu. Jednak my byliśmy wyjątkiem, bo większość ludzi dzielnie parła w stronę schroniska Ornak. My jednak wiedzieliśmy, że nawet i jakbyśmy tam doszli, to widoków raczej by nie było. No i nogi nas troszkę zaczęły boleć, bo jednak zejście po śliskim błocie i deszczu nas troszkę wymęczyło.

widok na szczyty okalające Dolinę Kościeliską z Polany Stoły

Nie mam nic więcej do opowiadania na temat tej wycieczki, bo w istocie to było tyle – trzygodzinny spacer. Jednak według mnie i tak warto było, bo dowiedziałem się o fajnym miejscu z ładnymi widokami, które owszem zachowałem na karcie SD. Następną wycieczkę już opiszę pojedynczo i wracam do pisania i organizacji bloga, zatem

Miłego
Adiabat
03.08.2021

Komentarze