Giewont z Dol. Strążyskiej - 20.09.2020

Ostatnie Tatry w tym sezonie                                                                        

O szóstej z hakiem, po pewnym błądzeniu w Zakopanem, dotarliśmy do Doliny Strążyskiej. Wcześniej zrobiony research pozwolił nam się upewnić, że ilość parkingów w liczbie czterech blisko wylotu doliny, to dobra ilość. Przyjechaliśmy jednak wcześnie, wiedząc jakie potrafią być tłumy przy wejściu do parku i do parkingu. Zresztą co tam mówić o zagęszczeniu przy początku wycieczki, myśl już kierowaliśmy w stronę szczytu wznoszącego się nad doliną. „Pewnie będzie sajgon na Giewoncie” – przewidywaliśmy.

 Link do zdjęć: https://photos.app.goo.gl/UaeHzydmmZ9jVqdy5

Pierwsze miłe zaskoczenie to stosunkowo tani parking jak na te realia (my zapłaciliśmy 20zł, ale to z powodu nieporozumienia (mam nadzieję), ale obok były za 15zł i chyba też widziałem za 10zł), oraz w ogóle ilość miejsca parkingowego. Po prostu było gdzie zaparkować. Nie myśląc długo, posililiśmy się najważniejszym posiłkiem dnia i vayamos compañeros.

Krzyż od "tyłu" - przyjechał z Krakowa, koleją, zamontowany został 19 sierpnia 1901

Na początku było jeszcze troszkę mgliście, ale droga była bardzo przyjemna, praktycznie nie szła pod górę przez kolejną godzinę. Co jakiś czas widać było wyłaniający się z lasy masyw Giewontu. Dowiedzieliśmy się, że istnieje coś takiego jak Mały Giewont. Przyznam się, że żyłem w przeświadczeniu, że istnieje tylko ten główny wierzchołek z krzyżem oraz Długi Giewont. Bardzo ładnie przygotowany szlak. Dopiero od Polany Strążyskiej zaczęło nam się piąć w górę. Nadal jednak było to przez las.

Troszkę przypominało mi to Beskid Żywiecki i wchodzenie na Babią Górę, gdyby mi ktoś podał zdjęcie z tej części wycieczki, mógłbym pomylić to z Beskidami. Nieco po Przełęczy w Grzybowcu mieliśmy pierwsze okienko na panoramę. Już się troszkę zmachaliśmy, więc z uśmiechem przyjęliśmy to miejsce do siedzenia. Po drodze spotkaliśmy parę miłych ludzi, parę pachnących browarem i parę takich, którzy nie powinni się znaleźć wyżej niż są. To chyba jednak jest stały punkt wycieczki.

Płaska, prościutka Dolina Strążyska


Po tym punkcie widokowym wyszliśmy z lasu i zaczęło się bardziej skaliste podejście. Jedno miejsce wyglądało groźnie, ale tylko w sumie wyglądało (w szczególności jak się umiejętnie skieruje obiektyw). Koło siebie mieliśmy Dolinę Małej Łąki, którą już dawniej szliśmy, ale z tej perspektywy całkowicie inaczej wygląda. Gdyby nie to, że miałem mapę ze sobą, to sobie sprawdziłem tak naprawdę, bo byłem nieco zdezorientowany.

Słońce zaczęło powoli wychodzić około dziewiątej. My byliśmy blisko już Wyżniej Przełęczy Kondrackiej, która jest takim przystankiem na Giewont. W sensie zatłoczone i niedaleko. Choć tak nie spotkaliśmy wielu ludzi to tej pory. Widząc krzyż z tej perspektywy to ciekawe uczucie, bo tak naprawdę zazwyczaj się widzi go pod innym kątem. No i też zaczęły się bardziej tatrzańskie widoki i skały. Po drugiej stronie mogliśmy patrzyć na Kopę Kondracką i resztę Czerwonych Wierchów, które w tym roku też odwiedziliśmy.

Przez to się przechodzi, ale to tylko tak strasznie wygląda, to nie jest straszne

Szczęśliwie też jeszcze nie zdążyły się zrobić kolejki na sam szczyt. Widząc, jak bardzo śliskie są kamienie prowadzące na szczyt, to nie mam pojęcia, jak przy gorszych warunkach w ogóle można się wspinać tam. Zresztą jeszcze wiele osób ma zapewne głośną tragedię z poprzedniego roku, gdzie zginęło 4 osoby podczas burzy, a ponad sto zostało rannych. Większość zapewne słyszała jeszcze głośniejsze głupie komentarze polityków odnośnie do tego zdarzenia. Tak naprawdę, to tylko ludzi żal, niech spoczywają w spokoju.

Myśleliśmy pierwsze, że na dwunastą będziemy przy krzyżu, byliśmy dwie godziny wcześniej. Nie jestem dobry z matematyki. Ostatnio byliśmy tu trzy lata temu, gdzie były mgły jak z obrazów Caspara Davida Friedricha. Nie było wiele widać, choć też było pięknie. Tym razem jednak to zupełnie był inny widok. Nie ma nawet jak tego opisywać.

Panoramka czekając w kolejce na Giewont, Tatry Niżne w oddali, T. Wysokie w bliży

Schodziliśmy Doliną Kondratową, czyli w sumie mogę zażartować, że co tydzień jada się w tym samym schronisku, bo i tym razem zjedliśmy dobry żurek. Tym razem rozmawialiśmy z pewnym turystą, który jest z regionu Sudetów. Dowiedzieliśmy się, że schronisko na Wysokim Kamieniu (Izery), gdzie w ostatnim roku byliśmy (jak pierwszy raz i jedyny na razie) byliśmy w Karpatach i Górach Izerskich, to jest prowadzony i budowany przez dwójkę emerytowanych nauczycieli. Z pasji i zgromadzonych pieniędzy. Jak tam byliśmy, to już dużo było postawione, wspomogliśmy budowę nieświadomie, kupując tam trzy książeczki PTTK-u.

Wracając do wycieczki, to naszym celem było przejście do Kalatówek i dalej Ścieżką nad Reglami, by wrócić do Doliny Strążyskiej. Jednak samochód to troszkę wiążąca rzecz, jeżeli chodzi o możliwość zakończenia wycieczki. Powiem tak, nie spodziewałbym się, że szlak Ścieżki nad Reglami, będzie taki uroczy. Po pierwsze czasem były widoki i to naprawdę pocztówkowe, dużo lasu, który był przyjemny. Klimatyczne kładki oraz droga na kolejny szczyt.

Adekwatne do stanu fizycznego człowieka, który się wdrapał na szczyt

Sarnia Skała to wyróżniający się szczyt, bo jest taki samotny troszkę. Przez to, że na nim też nie ma drzew, widok z niego jest zapierający dech w piersiach. Śpiącego Rycerza można oglądać jak, heh, góruje blisko wyższy o 400 metrów od miejsca, na którym byliśmy. Dosłownie widok 360-stopni, polecam. Co ciekawe dla nas było, to spotkaliśmy tam dużo sióstr zakonnych. Taka ciekawostka.

Doszliśmy ponownie na Polanę Strążyską o wpół do piątej. Zaczynało powoli się robić ciemno i mroźno, a my jeszcze chcieliśmy zobaczyć wodospad przed wróceniem prostą trasą do wylotu doliny. Szybko podleciałem do herbaciarni na polanie, by podbić sobie książeczki. Niestety nie mieli pieczątek z powodu pandemii, ale za to dali nam dość uroczo wyglądające naklejki imitujące pieczątki. Później tylko została Siklawica – ów wodospad.

Wodospad Siklawica, nie mylić z Siklawą (tamta, bardziej znana, w innym tekście)

Sarnia Skała, podobnie jak Siklawica znajdują się kwadrans od Ścieżki nad Reglami, więc dlatego szkoda nie odwiedzić tych dwóch jak już się jest obok. Sam wodospad to była dość ciekawa stróżka wody lecąca z góry, nad nią góruje Giewont. Jednak by sobie zrobić dwa zdjęcia, to musieliśmy poczekać, aż jakaś Karyna z Januszem skończą robić sobie sesję fotograficzną na instagrama. Ogólnie nie mam nic przeciwko zdjęciom na portale społecznościowe, czy ogólnie zdjęciom… ale jeżeli czekasz dziesięć minut, by zrobić trzy zdjęcia z lustrzanki (redundancja) oraz dwa selfie (jedno z rodzicami-towarzyszami podróży, drugie sam) to cię krew zalewa, jak widzisz, że jeszcze taka pozycja, jeszcze taka, a to z góry, dołu, a to jeszcze razem osobno, a to pod skałą, a to pod drugą i jeszcze pod wodospadem i obok niego i hmmm…

Nam zajęło to minutkę i uciekliśmy. W końcu nie chcieliśmy, by nas zastała noc, przed tym jak wyjedziemy z Zakopca. O wpół do szóstej już byliśmy w samochodzie. Cieszyliśmy się strasznie, tylko jednak najgorsze jest, jak codziennie z okna obserwuję/obserwowałem (i często doświadczałem) to wrócenie do domu jadąc zakorkowaną zakopianką… nawet gdy się otwarł dużo niepomagający sam (bo inaczej jak otworzą resztę odcinków) fragment. Na resztę jeszcze trzeba będzie poczekać. Możliwe, że zdążymy przed otwarciem wszystkiego pokonać wszystkie tatrzańskie szlaki… zobaczymy.

Miłego
Adiabat
07.10.2020

do góry

Komentarze