Stare Wierchy z Rabki Zdroju - 19.09.2020

"Spotkałem się z kolegą, bo kolega jest od tego..."                                  

Każda wycieczka jest dla mnie unikalna, są to bowiem momenty, gdzie można się oderwać od całej prozy i poświęcić chwilkę poezji gór. Każda góra jest inna, choć wycieczki często wyglądają tak samo, to klimat często jest różnorodny. Jednak są też wycieczki, w których oprócz góry zmienia się też towarzysz. Mimo że chodzenie po szczytach z rodzicami bardzo sobie cenię, to jednak najbardziej pamięta się to, co zdarza się rzadko. Ostatnią bowiem taką wycieczkę z kolegą miałem dokładnie dwa lata temu. Jednak to był inny kolega i inne góry.

 

Link do zdjęć: https://photos.app.goo.gl/e1TrsXQq4QQiwYDE9

Jako młodzi studiujący i pracujący często ludzie mamy mało czasu i zgranie wszystkiego, tak by móc się gdzieś razem wyrwać jest większym wyzwaniem niż niejeden szczyt, po którym stąpałem. Śmiejąc się w duchu mam takie powiedzenie przytaczane czasem przy początku wycieczki: „no to najtrudniejsza część jest za nami”. Oczywiście myślę łącznie o przygotowaniach, logistyce, transporcie i znalezieniu początku szlaku.

Udało się mojemu koledze (którego jeszcze znam z liceum) i mi znaleźć sobotę, w której nie mieliśmy nic wpisane do agendy. Umówiliśmy się stosunkowo późno, bo na dziewiątą na dworcu busów w Rabce. Ja mając troszkę dalej do punktu spotkania, przyjechałem godzinę wcześniej. Nie było to dla mnie problemem, bo przynajmniej porobiłem sobie zdjęcia okolicy, rozgrzewając lustrzankę. Pomogłem też dwóm parom szukającym szlaków. Jako że okoliczne szlaki znam doskonale, to nie miałem problemów ze wskazaniem, którędy na Luboń Wielki jednym, a drugim jak dość na Stare Wierchy.


Widok z drogi na Maciejową. Piękny widok na Beskid Żywiecki, a obok po prawej stronie (poza zdjęciem) na Beskid Wyspowy


Właśnie to Stare Wierchy przez Maciejową były naszym małym planem spaceru. Kolega zjawił się na czas, a słońce przyjemnie świeciło. Nie było za ciepło ani za zimno. No może rano troszeczkę zmarzłem, przez co wzięta przezem kurtka spełniła swoje zadanie. Poza tym bajka. Od razu zaczęliśmy rozmawiać, kierując się w stronę szlaku. Przeszliśmy ulicą Chopina do Parku Miejskiego (pięknego i ogromnego, bardzo polecam), a później na ulicę Nowy Świat. Tam już znaleźliśmy szlak czerwony, który nas odtąd prowadził.

Droga sama z siebie jest przyjemna i przypomina bardziej leśną ścieżkę. Czasem idzie ona stromiej do góry, czasem prowadzi przez nieodrzewioną okolicę. W tych momentach widokowych tłumaczyłem koledze na co patrzy. Oczywiście chodzi mi o panoramy. Widać było bardzo piękny rzut na Beskid Wyspowy z Luboniem Wielkim, Szczeblem i Lubogoszczą na samym początku. Później mieliśmy tarasik widokowy na Beskid Żywiecki z Babią Górą i Policą, a na końcu jeszcze całą panoramę Tatr. Niestety orientacja się w tym najwyższym polskim łańcuchu górskim z tej odległości jeszcze nie należy do moich zdolności.


Kozel Černý :)

Tematów do rozmów nam nie brakowało. Z Tomkiem, bo tak się nazywał mój towarzysz, mamy bardzo wiele punktów wspólnych, więc i było o filozofii, o metodologii nauki, o muzyce i kulturze, o społeczeństwie. O polityce też było, ale na trzeźwo i z dystansem. Czasem właśnie to przeplatałem swoimi historiami z górami, czasem to on swoimi historiami niekoniecznie z górami. Szliśmy szybko, bo mając tak dobrą dyskusję, nawet nie wie się, kiedy się połyka kilometry.

Tak dobrze nam się szło, że prawię byśmy przeszli schronisko na Maciejowej. Jest ono słynne z pięknego widoku na Skomielną Białą w kotlinie Rabki, Luboń Wielki oraz ten Beskid Żywiecko-Orawski już wspomniany. Porobiliśmy sobie zdjęcia. Ja chciałem sobie podbić książeczkę, ale z powodu epidemii nie mogłem znaleźć żadnej pieczątki. Później dowiedziałem się, że można przybić sobie ją na tarasie widokowym, gdzie jest taki „kiosk”. Po przeszukaniu nie zauważyłem też tam niczego. Okazało się, że Pani kasjerka w rękawiczkach tylko przybija, by ograniczyć ilość rąk, które dotyka pieczątki. Dostałem więc swoje pamiątkowe potwierdzenie nawiedzenia tego miejsca i ruszyliśmy w dalszą drogę.


Widok na cały Luboń Wielki, Skomielną Białą i kawałek Rabki Zdroju

Ostatni fragment trasy prowadził całkowicie przez gorczańskie lasy. Nawet nie wiedzieliśmy kiedy, a wylądowaliśmy na polanie ze znajomym mi budynkiem schroniska na Starych Wierchach. Było w samo południe. Dalej jednak na Turbacz już się nie wybieraliśmy, bo zrobiliśmyby wtedy czterdziestopunktową wycieczkę (o ile byśmy gdziekolwiek doszli) Ostatnio byłem tutaj lata temu, ale pieczątka pozostała taka sama jak zawsze (to znaczy przynajmniej od 2002 roku, kiedy to pierwszy raz tam byłem). Uzupełniliśmy cukier i płyny, ja wysłałem SMS-a do rodziców, że jestem na szczycie. Odpoczęliśmy nieco i wracaliśmy.

Droga powrotna przebiegła nam mentalnie jeszcze szybciej niż droga w górę. Nie minęło wiele czasu, a znowu byliśmy przed bacówką na Maciejowej. Usiedliśmy na ławce z widokiem na Skomielną Białą i może troszkę Rabki i rozprawialiśmy troszkę o religiach i metodologii historii. Odnośnie do tych ławek na polance przed bacówką to miała miejsce smutna historia na początku czerwca. Ktoś ukradł wszystkie ławki, a było ich paręnaście i cieszyły turystów takich jak ja, że można było na nich usiąść i popodziwiać widoki. Skończyło się jednak happy endem, bo ławki (nie wiem czy wszystkie) znalazł dwa miesiące później w lesie Pan Rysiek zbierający grzyby. Niewiarygodne jak ludzie mogą być aż tacy, żeby ukraść i porzucić w lesie ławki… bez komentarza.


Schronisko na Starych Wierchach

Około 16 wróciliśmy do Rabki. Przeszliśmy się jeszcze parkiem i poszliśmy na pizzę na sam koniec. Pozdrawiam Tomka, który towarzyszył mi podczas tego spaceru, a ja mu i mieliśmy tyle spraw do obgadania. Naprawdę było miło i chciałbym by to nie był mój ostatni wypad w góry z nim.

Miłego
Adiabat
29.09.2020

do góry

Komentarze