Myślenice Short - 06.01.2024

 Dawno nie pisałem jakiegokolwiek tekstu na łamach tego bloga. Chyba, wraz z nowym rokiem, trzeba mi powrócić do regularnego umieszczania tekstów na tej stronie. Do nadrobienia mam wiele wycieczek, ale przyznam się, że nie wiem, czy kiedyś do nich wrócę. W końcu minęło troszkę czasu i w wielu przypadkach jedyne co mógłbym napisać to to co wyciągnąłem ze zdjęć i trochę suchych faktów, bo pamięć bywa zawodna. To miejsce jednak nie jest po to, bo jeżeli ktoś chce jakiś przewodnik turystyczny, to znajdzie wiele ciekawszych adresów na polskim Internecie oraz map pokrywające to zapotrzebowanie. Wiele razy powtarzałem, że to jest taki pamiętnik i moich wypadów górskich, gdzie cenniejsze często są wrażenia niż ścisłe informacje.



Link do zdjęć: https://photos.app.goo.gl/i96v3mC5tz8DPYUj8

Jednak wróćmy na szlak. Mamy w zwyczaju z każdym świętem wolnym od pracy, kiedy jest dobra pogoda, iść na jakiś spacer. Tym razem meteogramy nie rozpieszczały, a jakoś dłużyło się siedzenie w domu po przerwie noworocznej. Pomyśleliśmy, że przejdziemy się tym razem nieco krócej i to po mieście. Bez kontekstu ciężko by wytłumaczyć, dlaczego padło właśnie na przejście się po Myślenicach. Nie jest to jakoś bardzo mocno wyróżniające się małopolskie miasto. Robiąc więc małą dygresję wspomnę, że jesteśmy w trakcie przechodzenia Małego Szlaku Beskidzkiego. Oczywiście nie na raz, ale podzielone we fragmentach, albo jak mówią rajdowcy "odcinkach specjalnych". Już przeszliśmy dość spory kawałek, ale to też dlatego, że to nie jest jakieś enduro - tylko koło 150 km trasy. O całości może wspomnę w osobnej sekcji.

Wnętrze kościoła pw. św. Franciszka z Asyżu na Zarabiu w Myślenicach

Po sprawdzeniu miejsc z Małego Szlaku Beskidzkiego, na którym już byliśmy, okazało się, że mamy bardzo mały fragment do uzupełnienia. Na Babicę szliśmy z ul. Spadochroniarzy, a z kolei do Kudłaczy przez Uklejną z Zarabia. Cały odcinek szlaku czerwonego poprowadzonego po Myślenicach był przez nas opuszczony. Jednocześnie dla własnej uczciwości oraz posiadania powodu przejścia się po mieście postanowiliśmy nadrobić te dwa i pół kilometra. Wyszukaliśmy trzy kościoły po drodze, więc mieliśmy też jakiś cel większy niż rozruszanie kości. Myślenice uzyskały lokację w 1342 roku i były miastem królewskim. Przez to były jednym z istotniejszych ośrodków w regionie, służąc bezpośrednio interesom Krakowa. Nazwa miasta herbu drzewa między siekierą i toporem pochodzi od niejakiego Myślimira - założyciela osady.

Zaparkowaliśmy po drugiej stronie Raby, czyli odpowiednio nazwanym Zarabiu. Niedaleko rozlega się park im. Sztaudyngera, ale nie interesował nas tym razem. Zresztą w tym okresie i przy tej pogodzie wyglądał dość obskurnie, jak zaglądnąłem tam ze swoim aparatem. Pierwszym interesującym miejscem był kościół parafialny pw. św. Franciszka z Asyżu. Jest to nowy budynek, który nie wyróżnia się niczym. Najpierw, w 1992-1994, był kaplicą św. Antoniego, ale później umieszczono tam kamień z grobu św. Franciszka, zmieniając patrona. Ma dość skromne wnętrze, bo akurat udało się nam przekroczyć próg świątyni. To było z odrobiną szczęścia, bo akurat skończyła się tam msza i ludzie wychodzili z budynku. Oprócz dość generycznych (choć uroczych) witraży i malowanej drogi krzyżowej, nie było wiele do zobaczenia. Pierwsze rzuca się w oczy ołtarz, który był dość nietypowy, bo rzeźbiony ukrzyżowany Jezus nie był przybity do krzyża, a wpisany w okrąg z czarnej cegły. Obok niego po lewicy znajdowała się bardzo ładna ikona Matki Bożej z Dzieciątkiem. Ogólnie całość była taka dość surowa i modernistyczna, ale mimo wszystko ciekawa.

Hip-hop non-stop. Pod wiaduktem drogi krajowej nr 7 jest parę miłych dla oka graffiti

Długo tam nie zawitaliśmy. Mógłbym zażartować, że dłużej zeszło mi pisanie dwóch poprzednich akapitów niż bycie w tym kościele. Powodem był kościelny, który kazał nam wychodzić, bo spieszy się na kolejną mszę w innej kaplicy. Posłuchaliśmy się, choć nigdy nie przyzwyczaimy się do tego jak ktoś nas wyrzuca z kościoła. Przed budynkiem znajduje się dość charakterystyczna dzwonnica, bo sam Dom Boga chowa się pośród drzew i innych podobnych świeckich. Na drzewach były powieszone drewniane aniołki trzymające sentencje jak "Niech Pan zwróci ku tobie swoje oblicze", "Niech Pan cię strzeże", czy "Niech Pan cię błogosławi". Może to był fragment uzupełniający dość pokaźną szopkę znajdującą się obok z figurkami w podobnym stylu. Poszliśmy dalej, bo chcieliśmy sobie zrobić zdjęcie przy jakimś drogowskazie wskazującym na naszą lokalizację. Znaleźliśmy jeden pokazujący kierunek do "Ruin wieży obronnej" nazwanych "Zamczysko". Byliśmy tam raz i co prawda były zachowane jakieś ruiny, ale smuciliśmy się, że nie ma więcej prac przeprowadzonych, jak to mogło wyglądać w oryginale. Też było napisane, że dwie minuty dalej znajduje się stara skocznia narciarska "K-45", ale tej już kompletnie nie pamiętam.

Powoli zaczęło padać, więc wyciągnęliśmy parasolki. Przy okazji zobaczyliśmy baner "Dom wycieczkowy PTTK na Zarabiu", więc chcieliśmy zaglądnąć do środka, by zdobyć jakąś pieczątkę, albo ogólnie zobaczyć jak to wygląda. Niestety jedyne co widzieliśmy to jakąś płaskorzeźbę Maryi na drzewie. Jedyna kobieta, którą znaleźliśmy w okolicy, nie wiedziała co jest pięć. Poszliśmy dalej w kierunku mostu na Rabie i w kierunku właściwego miasta. Szliśmy równo szlakiem św. Jakuba, zresztą nieprzypadkowo, bo naszym kolejnym punktem było odwiedzenie starego kościoła filialnego pw. św. Jakuba. Został zbudowany na miejscu pierwszej drewnianej świątyni w mieście. Murowany został zbudowany z końcem XV wieku, ale został w potopie zniszczony przez Szwedów. Przez cały ten czas był pod wezwaniem Narodzenia Najświętszej Panny Marii. Początkiem XIX wieku przez dziesięć lat był wojskowym magazynem, ale udało się go odremontować i od 1815 roku jest w rękach miasta i z nowym wyznaniem. Przy przechodzeniu przez pole przewróciłem się na błocie, co troszkę wprowadziło mnie z równowagi, jako że cały się ubrudziłem. Po drobnym ogarnięciu się ogarnęliśmy, że do kościoła zmierzają ludzie. Pewnie za niedługo miała zacząć się msza. Zobaczyliśmy tylko na chwilę jak wygląda od środka i zrobili parę zdjęć. Postanowiliśmy wrócić tam troszkę później, jak już nie będzie nabożeństwa.

Wnętrze kościoła pw. św. Jakuba w Myślenicach na ul. Ignacego Daszyńskiego


W ogóle bardzo ciekawy jest mur koło ulicy odradzający jedną z części nekropolii. Podobnie jak zastane murale pod wiaduktem. To jednak tylko takie drobne obrazki, które da się tylko przekazać na zdjęciach, więc w takiej formie to zostawię. Na ulicy przy kościele była taka ręczna pompa do wody, więc przy okazji zmyłem z siebie całe błoto, które jeszcze się utrzymywało na kurtce i pokrowcu. Wtedy też zauważyliśmy tablicę opowiadającą o Małopolskim Szlaku Powstania Styczniowego. Nie wiedziałem nawet, że taki istnieje. Pod spodem było nakreślonych sześć sylwetek żołnierzy. Poszliśmy dalej, choć mieliśmy zawrócić. Przypomniałem sobie, że naszym celem jest parking na ul. Spadochroniarzy, by stamtąd liczyć przejście tego odcinka czerwonego szlaku. Minęliśmy więc basen z kolejnymi dwoma ciekawymi muralami na ścianach okalających działkę. Mam pewną słabość do sztuki ulicznej, w szczególności kiedy jest zrobiona dobrze. Wszystkie wielkoformatowe murale miejskie są dla mnie najszczerszą formą wychodzenia sztuki w codzienność, a jednocześnie troszkę ubarwiają świat. W tamten szarym i pogodowo smutnym dniu doceniłem obraz jakiegoś Neptuna i wieloryba z tamtego muru.

Doszliśmy do wspomnianego parkingu na ul. Szpitalnej i zrobiliśmy sobie tam selfie do dokumentacji przejścia szlaku. Nie jest to jakieś szczególne miejsce. Nie wyróżnia się niczym oprócz drobnej panoramy w stronę rynku. Nie jest to też jakoś wybitny widok. Jednak fajnie było sobie powspominać, jak zaczęliśmy stamtąd iść na Babicę parę lat temu. Nawet rozpoznaliśmy wejście do lasu, którym poprowadzona jest ścieżka. Dość kuriozalnym widokiem była obok się znajdująca niemowlęca główka lalki, nabita na pal i strasząca przechodni. Poszliśmy w kierunku rynku, gdzie znajduje się ostatni z kościołów, który chcieliśmy zobaczyć.

Wnętrze kościoła pw. Narodzenia NMP w Myślenicach przy rynku. Tutaj tuż przed mszą św..


Kościół pw. Narodzenia NMP jest to gotycka świątynia wybudowana w 1465 roku i dobudowaną barkową kaplicą prawie dwa wieki później. Jest to sanktuarium Matki Bożej Myślenickiej, więc jest to dość istotne miejsce kultu. Nie uwieczniłem wnętrza tak dobrze jakbym chciał, bo obiektyw w aparacie ciągle mi zaparowywał tak, że nie mogłem pracować. Potrzebowałbym posiedzieć dziesięć minut, by mi to wszystko odtajało, ale widać było, że za niedługo zaczną się jakieś modlitwy, bo już się ludzie zebrali. Walcząc więc z parą i niesprzyjającym oświetleniem zrobiłem jakieś ogólne zdjęcia. Przeglądając album wyszło zdecydowanie lepiej niż myślałem, choć oczywiście na moje standardy tragicznie. Wyszliśmy też szybko, bo troszkę byłem po tym w złym humorze. I tak postanowiliśmy, że trzeba odwiedzić oba kościoły jeszcze raz w lecie, gdzie nie będą mi przeszkadzały kropelki osiadające na szkle. No i też dodatkowo szopki nie będą zasłaniać pięknych wiekowych ołtarzy bocznych. W poprzednim kościele św. Jakuba jeden taki przeszkadzał cieszyć się widokiem starego drewnianego ołtarza bocznego. Tutaj w kościele na rynku szopka była postawiona w kaplicy bocznej. Obie oczywiście urocze i też świadczące o folklorze, który jest dla mnie rzeczą cenną, bo zanikającą.

Na zewnątrz, koło kościoła natrafiliśmy, jak ksiądz daje papierowe korony jakieś uczennicy do rozdawania. Nie wspomniałem jeszcze, ale gdyby ktoś się nie zorientował po dacie, to było właśnie Święto Trzech Króli. Podszedłem do tej pary i poprosiłem o jedną. Mama później podchwyciła temat i poprosiła o jeszcze dwie w pozostałych kolorach, by każdy miał z nas po jednej. Uroczym było zdjęcie, które później sobie zrobiliśmy przed znacznie bogatszą szopką na polu, gdzie każdy z nas miał ubraną tę koronę. Bardzo ciekawymi rzeczami dla mnie są płyty kommemoratywne (nie "melioracyjne") na ścianach kościoła. Często są to najstarsze elementy kultury poza samym budynkiem. Na przykład przed wejściem mamy taką takie dwie płyty nagrobne wspominające niejaką Zofię Goraczkową i Kazimierza Goraczko, pierwsza z 1765, a druga z 1730 roku. Trzeba sobie to uzmysłowić, że to są daty sprzed pierwszego rozbioru Polski. To może dać więcej do myślenia niż same liczby. Inną ciekawą rzeczą, na którą zwróciłem uwagę, był język. Bardziej niż polskiego, w którym obie tablice były, adekwatniejsza wydawała mi się łacina. Nie znam się jednak na tym, więc się nie wypowiem.

Non omnis moriar. Koło kościoła Narodzenia NMP były dwa nagrobki z XVII i XVIII wieku

Gdy wyszliśmy, to jakaś grupa dzieci wchodziła do kościoła, pewnie już niedługo miała się zacząć msza przed orszakiem Trzech Króli. Rzuciliśmy więc jeszcze okiem na piękne stele nagrobne z 1684 oraz 1727 i poszliśmy dalej. Obok przybytku znajduje się rynek, jak wspomniałem. Jest to uroczy betonowy plac, ze starymi kamieniczkami otaczającymi go z każdej strony. Duża choinka była dobrym punktem, na którym można było uczepić oko. Od strony gdzie wchodziliśmy, strażacy przygotowywali jakąś grochówkę polową do częstowania gości. Nie mieliśmy ochoty skosztować. Było bardzo dużo gołębi, tak że udało mi się nawet ciekawe zdjęcia porobić jak się podrywają do lotu. Zobaczyliśmy na nim studnię-fontannę "Tereska" z końca XIX wieku. Na żywo jest czarna w przeciwieństwie do zdjęcia na Wikipedii, gdzie jest patynowo zielona. Największym zabytkiem jest pomnik Św. Floriana z XVIII. Również tutaj można było zobaczyć szopkę. Ta była najbardziej okazała, bo figury były chyba w skali 1:1. Minęliśmy również "Pomnik Niepodległości" i poszliśmy z powrotem do miejsca, gdzie zaparkowaliśmy samochód.

Minęliśmy charakterystyczne rondo ze strażnicą OSP znajdującą się w zabytkowym budynku oraz posąg Św. Jana Nepomucena z 1. poł. XVIII w. Porozmawialiśmy troszkę osobą chyba ze straży miejskiej (nie przypatrywałem się, bardziej interesowało mnie robienie zdjęć) na temat pochodu. Idąc do samochodu, minęliśmy jeszcze piękny budynek sądu rejonowego i muzeum sztuki współczesnej. Wsiadając do pojazdu poczuliśmy, że troszkę zmarzliśmy. Było to koło dwunastej. Naszymi kolejnymi planami było podjechanie do kościoła św. Jakuba, zaparkowanie tam i zobaczenie jeszcze raz od środka. Okazało się, że znów są wewnątrz jakieś modlitwy. Wróciliśmy więc na rynek.

Prawie jak "Ptaki" Hitchcocka, ale niestety po prostu szczury nieba (gołębie) na Myślenickim rynku.


Nie chcieliśmy przegapić pochodu w ramach obchodów święta. Rynku nie mogliśmy poznać, bo jak jeszcze godzinę temu nie było nikogo oprócz paru strażaków przygotowujących polowy ciepły posiłek, tak teraz zaroiło się od ludzi i parasolek, tak że przysłaniali scenę. Na niej dzieci przedstawiały jasełka, mieli nawet prawdziwego niemowlaka, który nawet nie płakał, choć temperatura była dość niska. Udało mi się dobić do pierwszego rzędu, by zrobić parę zdjęć, archiwizując to wszystko. Niedługo potem padło stamtąd pytanie o gotowość pochodów króli Europy, Azji i Afryki. Ustawiły się trzy rzędy w trzech kolorach, wymachując proporcami. My z kolei dowiedzieli się, dlaczego korony rozdawane przed kościołem były w trzech kolorach. Pochód nie był jakiś długi, przeszli się wzdłuż jednej ulicy od rynku i wrócili na rynek. Może dalej poszli w kierunku ronda, albo gdzieś, ale tego nie wiemy, bo postanowiliśmy pożegnać towarzystwo i wrócić do samochodu.

Jednak wcześniej, jak mieliśmy w planach, odwiedziliśmy po raz trzeci kościół św. Jakuba. Niestety znów było jakieś nabożeństwo, ale zaskakująco dla nas ksiądz mówił po łacinie. Od razu rozpoznałem, że jest to msza przedsoborowców. To znaczy odłamu kościoła katolickiego nieuznającego postanowień Soboru Watykańskiego II, który obradował w latach 60. XX wieku. Obok wielu zmian najbardziej charakterystycznymi było to, że wtedy kościół przyjął liturgię w językach narodowych oraz ksiądz zaczął odprawiać mszę "przodem do ludu". Oczywiście zmian było znacznie więcej, co dało grupom niezadowolonym tych zmian powód do rozłamu. Jednocześnie nie należy nazywać kościoła przedsoborowego staroobrzędowym, co przed sprawdzeniem myliłem - ten drugi jest rozłamem prawosławia w XVII w.

Pomnik św. Floriana z XVIII wieku na rynku

Postanowiliśmy nie zakłócać modlitw i przeszliśmy się po jednej z części znajdującej się obok nekropolii. Wyglądała na starą i faktycznie taka była. Praktycznie co krok można było zobaczyć pomniki nagrobne z XIX i XX wieku. Czasem zachowane lepiej, czasem gorzej, często z wytartymi już nazwiskami na płycie. Nie jest to pierwszy wiekowy cmentarz, na którym byliśmy, ale za każdym razem jest to pewne przeżycie. Całkowicie jestem w stanie zrozumieć, jak bardzo istotnym źródłem wiedzy o dawnych czasach dla etnografów i kulturoznawców są takie miejsca. Ciężko sobie czasem wyobrazić, że jeden czy drugi chodzili po zupełnie innym świecie, niż ten co my doświadczamy.

Jednym z ciekawszych miejsc było pole wydzielone na groby nieznanych żołnierzy radzieckich. Nadal jest dość pokaźny pomnik sołdatów walczących "za wolność naszą i waszą 1945". Zastanawiam się, że tylko ludzka godność i katolicki szacunek do zmarłych nie poprowadziły nikogo do bezczeszczenia tego miejsca spoczynku. Nawet przed wojną na Ukrainie takie pomniki były rzeczą kontrowersyjną, nie mówiąc w o obecnych latach. Mnie mimo wszystko nie wadzą, choć zawsze ciekawią, albo raczej podejście do nich przez innych ludzi jako takie zagadnienie społeczne. Z przyjemniejszych rzeczy, to minęliśmy pochówek "Andrzeja Marka" - założyciel i naczelnik "Towarzystwa Straży Ogniowej Ochotniczej" w mieście i burmistrz Myślenic, a także uczestnik Powstania Styczniowego.  

"Trzej Królowie jadą, złoto, mirrę kładą...". Tutaj koniec pochodu na 6. stycznia z tytułowymi królami reprezentującymi Europę, Azję i Afrykę


Po wyjściu ludzi ze świątyni wszedłem i po uporaniu się z zaparowanym obiektywem zacząłem robić zdjęcia ołtarzy bocznych (jeden zastawiony szopką, jak zresztą wspomniałem) i głównego. Dla samych drewnianych płaskorzeźb, bo wszystkie wspomniane elementy były z tego materiału, warto było się przejechać. Troszkę musiałem poczekać z robieniem zdjęć ołtarza, bo akurat wymieniali jakieś stoły, czy coś związane z poprzednią mszą. W ogóle całe pomieszczenie było nieco zadymione. Doszliśmy do wniosku, że to z powodu kadzidła wykorzystywanego na to święto u przedsoborowców. Jeden taki zestaw szósto-styczniowy, mama zabrała ze sobą jako taką pamiątkę.  Jednak mnie to znacznie bardziej interesowały polichromie i malowidła na ścianach. Nadal ciężko mi się dokumentowało te elementy, przez co to będzie mój kolejny powód do ponownego zaglądnięcia do świątyni, ale i tak było pięknie.

Smutno troszkę mi było, że są tak bardzo pozostawione same sobie, bez żadnej szansy na rekonstrukcję, czy konserwację. Czy to wypłowiały Jezus z dwoma uczniami przy stole, czy motywy kwiatowe zdobiące ściany. To wszystko już swoje zobaczyło i swoje przeżyło. Wyszedłem jeszcze na chór, który był otwarty. Stamtąd próbowałem uwiecznić jeszcze raz to samo co robiłem z dołu, ale też było ciężko. Najciekawiej patrzyło się na stelaż jednego z bocznych ołtarzy oraz na resztę wytartych czasem polichromii. Bo z góry można było zwrócić uwagę na te, które umykały przed wzrokiem z ławek na dole. Schodząc z chóru znów zaczął parować mi obiektyw, a chciałem jeszcze zrobić malowidła czterech ewangelistów w przegrodzie dzielącej ołtarz od wiernych.

Starych nagrobków na tej nekropoli było znacznie więcej, ale tutaj zostały zebrane w jednym miejscu. Cmentarz przy kościele św. Jakuba


Po tym już sprzęt robił zdjęcia, jakby ktoś uruchomił gaśnicę pomiędzy szkłami. Na szczęście to był też ostatni punkt naszej wycieczki i wracaliśmy do domu. Tam zrobiliśmy sobie od razu ciepłej herbaty zasadnej przy tym mrozie. Tak się kończy nasz pierwszy wypad w tym roku na szlak. Co prawda nie była to pełnowymiarowa wycieczka, ale nadal pełna wrażeń. Mam nadzieję, że następny raz już opiszę jakieś górskie szczyty, ale na razie już kończę.

Miłego,
Adiabat
13-14.01.2024

Komentarze