Kamionna z Tymbarku - 11.11.2022

"Rynek w Tymbarku przykryć można dłonią / Wraz z kościołem i dzwonnicą / Kiedyś byłem tutaj razem z Tobą" - Stare Dobre Małżeństwo "Tymbark"

Tradycją stało się u nas chodzenie na marsze podczas Dnia Niepodległości, oczywiście jak pogoda pozwoli. Jednak nie myślę o takich wypełnionych ludźmi w polskich miastach skandujących często nacjonalistyczne hasła. Cieszy nas bardziej wykorzystanie tego wolnego dnia spacerując otoczeni przyrodą i pięknymi widokami, najlepiej z jak najmniejszą ilością osób wokół. Rok temu w święto odwiedziliśmy Lubań z wieżą widokową, a parę lat wcześniej zawitaliśmy do schroniska Kudłacze i dalej na szczyt Łysina. W tym roku wybraliśmy szlak niebieski biegnący ze stolicy polskiego sokownictwa — Tymbarku. Celem była Kamionna, czyli niewybitny szczyt Beskidu Wyspowego mający dokładnie 800 metrów. Dojść tam można również z Laskowej oraz, jak sami mamy w przyszłych planach, Żegocin.

 

Link do zdjęć: https://photos.app.goo.gl/GqjByaHXxFxsZToJ7

Miał być to niedługi szlak, niemęczący, taki idealny na skracający się dzień oraz jako pierwsza wycieczka po Bieszczadach. Nie zdecydowaliśmy się na wyjechanie na kolejny długi weekend, choć jeszcze niedługo temu mieliśmy plany pojechać w Dolinę Kłodzką na tak niezwiedzane przez nas Sudety. Byliśmy ciut wypompowani po poprzednich wojażach, więc jakoś nie garnęliśmy się do kolejnego ogarniania noclegu i tras. Padło więc na taki mniejszą i mniej uczęszczaną drogę. Wstaliśmy już klasycznie o 6., gdzie naocznie widzieliśmy, jak szybko dnia ubyło, bo było całkowicie ciemno. Ja miałem troszkę problemów ze wstawaniem, bo kompletnie mi się nie chciało. Czasem jest taki opór strefy komfortu, jednak dyscyplina wypracowana przez pięć lat, a w szczególności trzy ostatnie, mocno pomogła w przywdzianiu ubrania i zapakowania się do auta. Już powoli robiło się jasno i mieliśmy okazję obserwować piękny wschód słońca malujący chmury na granatowo i pomarańczowo na takim cyjanowym niebie. 

 

Cmentarz wojenny nr 365 – Tymbark. Nekropolia upamiętniająca żołnierzy Pierwszej Wojny Światowej

Zaparkowaliśmy na znanym już nam wcześniej parkingu przy kościele i cmentarzu w Tymbarku. W tym roku stosunkowo niedawno wybraliśmy się stamtąd na Łopień, ale to było w drugą stronę. Obserwując jak jakaś pani wyprowadzała na spacer dość uroczego krnąbrnego corgiego, który nie chciał jej słuchać, jedliśmy śniadanie. Były to bułki, które mama samodzielnie upiekła dzień wcześniej, według nowego przepisu. Wyszły znakomicie. Tata opowiedział jak znał chłopaka stąd i był na jakieś osiemnastce u niego. Podzielił się taką migawką wspomnieniową jak rano wspinali się na wzgórze i szli do kościoła. Tego kościoła, którego ostatnim razem wnętrze mieliśmy okazję zobaczyć. Przez to nie sprawdzaliśmy nawet, o której są msze. Powoli zaczęliśmy dreptać do nieopodal znajdującego się Rynku. Tam sprawdziliśmy dokładnie gdzie powinniśmy skierować kroki i okazało się, że szlak zaczynał się w drugim kierunku. Szliśmy więc jedną z głównych dróg i minęliśmy cmentarz. Tam naszą uwagę zwróciły dwie tablice, jedna opisywała historię węgierskiego szermierza i rotmiszcza Jenő Szántay (Eugen Szantay), który zdobył 4 miejsce na olimpiadzie w 1908 roku w Londynie. Były też tam opisy jego śmierci i pogrzebu, wyciągnięte z pamiętnika żołnierza. Były one zapisane po polsku i węgiersku. Pod spodem umieszczę odnośnik do szerszego opisu tych wydarzeń i kontekstu historycznego.

Druga tablica informująca napisem "Kriegerfriedhof, cmentarz wojskowy" wskazywała drogę do pierwszowojennego cmentarza, gdzie miało być jego miejsce spoczynku. Poszliśmy zatem tam i dotarliśmy do małej polany, ogrodzonej płotem gdzie stały cztery rzędy pięknych drewnianych krzyży. Jak się dowiedziałem później z internetu, to są mogiły zrekonstruowane z resztek, ale duży drewniany krzyż na betonowym cokole, stojący obok na podwyższeniu, jest oryginalny. Bardzo piękny i ciekawy pierwszowojenny cmentarz, kawałek historii, której tak często nie można doświadczyć. Osobiście wszystkie pieniądze, które poszły i pójdą na odbudowę pustego obecnie symbolu, jakim jest Pałac Saski w Warszawie, przeznaczyłbym na zachowywanie właśnie takich świadectw. Znalazłem też pośród wszystkich krzyży ten poświęcony wspomnianemu rotmistrzowi. Wyróżniał się tylko drobną metalową tabliczką, przybitą do niej. Długo też nie poświęciliśmy na dumanie przy nich, bo trzeba było jednak nam iść dalej. 

 

Rzeka Łososina przepływająca przez Tymbark

Przeszliśmy przez most nad rzeką Łososiną i dalej przez fragment miasta. Dotarliśmy tak do znaku, który informował nas, że do Pasierbieckiej Góry jest 2:45, a do Kamionnej 3:30 niebieskim szlakiem. Wiedzieliśmy już więc mniej więcej na co się nastawiać. Obok, na korze drzewa, pod przybitą do niego kapliczką, znaleźliśmy coraz bardziej nam znajome oznaczenie - GSBW (Główny Szlak Beskidu Wyspowego. Kiedyś będę musiał zrobić podstronę zbierającą cały ten szlak i zaznaczyć, które odcinki są odhaczone. Koło mogliśmy znaleźć stare, ale ciekawe architektonicznie budynki wytwórni soków. Nic dziwnego, w sumie byliśmy w tym właśnie Tymbarku, który można spotkać na półkach naszych sklepów. Niedaleko obok mieści się stadion tutejszego klubu sportowego, nad którym jawi się Rysia Góra, jeżeli dobrze czytam mapę. Szliśmy tak z kilometr koło głównej drogi po chodniku, mijając najpierw farmę fotowoltaiczną, a później nowe budynki fabryczne. W końcu zeszliśmy na drogę bardziej lokalną okrążającą wzgórze Zęzów.

Przechodząc przez wieś Piekiełko, widać że gospodarka się jeszcze utrzymała. Można było poobserwować pasące się owce oraz krowy, oraz uprawę roli. Nie jest to tak oczywiste, bo wiele miejscowości zostało zurbanizowanych na styl podmiejski, w szczególności te, w których działki zostały wykupione przez ludzi z wielkich aglomeracji i miast. Dużo też było drobnych sadów, w szczególności jabłoni i czasem nimi pachniało. Tak idąc, poszliśmy do skrzyżowania z inną główną drogą. Widzieliśmy znaki granicy wsi Rupniów oraz Piekiełko, więc zrobiliśmy sobie selfie, zważając na tę drugą nazwę. My skierowaliśmy się w tym trzecim kierunku, czyli w głąb kolejnej wsi - Kiesielówka. Zachęcał do tego napis na drewnianej tabliczce "Witajcie Pielgrzymi". Nie powiem, można znaleźć w okolicy ciekawe nazwy miejscowości. Trzeba przyznać, że przez większość czasu szło się właśnie asfaltem. Jeżeli dla kogoś ten typ nawierzchni jest nie do zaakceptowania, to czujcie się uprzedzeni. My do niedawna też omijaliśmy jak diabeł święconej wody, jednak jak liczba gór do zdobycia w okolicy zmniejszyła się znacznie, to i trzeba było takie zacząć akceptować. Na dwadzieścia kilometrów tylko siedem szło leśnymi tudzież szutrowanymi ścieżkami, więc była to bardziej wycieczka krajoznawcza niż górska. Jednak co by nie narzekać, to przynajmniej wynagradzał nam to swojski klimat, mała ilość turystów oraz naprawdę piękne widoki na okoliczne szczyty.

Stadion KS Tymbark, a za nim masyw Paproci i Rysiej Góry

Kisielówka jest osadą wciśniętą w siodło pomiędzy dwoma wzgórzami, więc ładne kadry stamtąd były widoczne. Oczywiście wyróżniał się budynek OSP założony w 1958 (wg Wikipedii), a w oddali można było dostrzec krzyż. Zgaduję, że na Rysiej Górze, choć nie jestem tego pewny. Dużo budynków było nowymi dużymi domami, więc mogliśmy się domyślać, że napłynęli tu ludzie poszukujący ciszy. Spotkaliśmy miejscowego starszego pana, który właśnie szedł na pole. Dowiedzieliśmy się, że jeszcze pięć lat temu to nie było tyle asfaltowych dróg, które nawet zimą są solidnie odśnieżane. W miejscowości jest szkoła, a dzieci wozi bus. Kościół znajduje się też niedaleko w Pasierbcu, a obok niego kalwaria. Więc można powiedzieć, że w ciągu niecałej dekady stał się to taki teren podmiejski, który zasiedlony został ludźmi z Krakowa i Śląska, o czym świadczą te nowe domowy ze studniami głębinowymi i oczyszczalniami przydomowymi. Narzekał tylko, że nie ma tylko z kim się napić i do kogo się odezwać.

Pnąc się do góry, niedaleko potem znaleźliśmy wspomnianą wiatę przystanku autobusowego. Rozciągała się stamtąd dość szeroka panorama na okoliczne wzgórza Beskidu Wyspowego, gdzie mogłem rozróżnić Łopień i pasmo Jaworza. Nawet niektóre tatrzańskie szczyty przebijały się ponad masywy otaczające Łososinę Górną. Na przystanku przycupnęliśmy odrobinę, odnawiając kalorie. W końcu też kończył się asfalt i pozwolił nam iść po ziemi i wydeptanymi leśnymi drogami. Otoczeni buczyną zdobyliśmy Pasierbicką Górę, którego wierzchołek znajduje się w terenie prywatnym, z zakazem wjazdu pojazdów. Dlatego też oznaczenie szczytu znajduje się troszkę poniżej przy skrzyżowaniu z innymi szlakami. Praktycznie od tego momentu idze się po grani nie wspinając się już. Nie rozwlekając się długo, w końcu dotarliśmy na szczyt po drodze mijając granicę Rezerwatu Kamionna.

Wieś Kisielówka ze wzgórzem Pęczakówka. Za nim po lewej stronie Młyńska Góra, a po prawej Zęzów zasłaniający Łopień.

Na szczycie czekała mała polanka pośród drzew, które zasłaniały jakiekolwiek potencjalne dalekie obserwacje. Ciut dalej za szlakiem była mała trzymetrowa górka, a na niej stara tabliczka z nazwą puntku - Kamionna. Podobna tabliczka, choć nowa i odświeżonego designu, była umieszczona na wspomnianym płaskim terenie. Tam również była odaszona ławeczka ze stołem oraz miejsce na ognisko. Spotkaliśmy też odpoczywających turystów, a dokładniej parę mającą cztery, pięć dekad za sobą. Przywitaliśmy się i od razu pani pochwaliła nam się rezultatem swojej spostrzegawczości, którym był naprawdę okazały okaz grzyba, którego znalazła na tasie. Od razu widać było, że miło się będzie rozmawiać. Odpowiedzieliśmy, że ten pokazany nam grzyb, to taki jak w Bieszczadach niedawno widzieliśmy. Dowiedzieliśmy się, że też są takimi pasjonatami spacerów jak my i co weekend ich gdzieś wywiewa. Też mają niedaleko, bo mieszkają w Krakowie, więc podjechać tu czy tam to nie jest problem. Pani, która okazała się nauczycielką, krytykowała reformy ministra Czarnka. Zgodziliśmy się z nią, bo te ustawy, podobnie jak sama postać, bardziej szkodą oświacie niż jej pomagają. Przeszło płynnie do zapowiadanego na następny dzień otwarcia tunelu na Zakopiance. Miałem okazję nim jechać i faktycznie jest to komfort, śmigając drogą ekspresową i tak nagle taki długi odcinek podziemny.

Rozmowa się kleiła, w szczególności jak przeszliśmy na tematy górskie. Dowiedzieliśmy się, że w Beskidzie Wyspowym zaczęto stawiać ławeczki, każdą z przypisanym do niej imieniem. Nie mieliśmy jeszcze okazji ich zobaczyć, bo akcja rozpoczęła się w tym roku, a my skutecznie omijaliśmy to pasmo w tym sezonie. Nie, że nam się nie podoba, ale że dużo tam chodziliśmy, a jest jeszcze wiele gór do zdobycia - cytując Kombi. Na potwierdzenie pokazywał nam zdjęcia ze szczytów. Dowiedzieliśmy się, że wieżę na Mogielicy też już otworzono. Para dawniej wykonywała dłuższe trasy, ale po złamaniu przez kobiecinę nogi w trzech miejscach, to powyżej 20 km już nie chodzą. Opowiedziała o wypadku, że pośliznęła się na lodzie, na końcu wycieczki, od razu jak ściągnęła raczki. Przez to dialog przeszedł na temat wypadków w Tatrach i zimowe warunki w nich. Oczywiście nie ma co przypominać, że raczki na takich trasach to podstawa. Wspomnieli dość słynną historię z tego września, jak najwcześniejsza lawina w historii taternictwa zabrała dwójkę taterników wchodzących na Staroleśny Szczyt (Bradavica). Ponarzekaliśmy również wspólnie na temat górskich schronisk, które zamieniają się bardziej w hotele niż klimatyczne schronienia. Przytoczyliśmy przykłady Schroniska na Markowych Szczawinach oraz Hotelu Kalatówki. Szybko temat zmienił się na wspominanie tych budynków, które płonęły lub całkowicie spłonęły. Słynnym był stosunkowo niedawny pożar na Hali Miziowej koło Pilska. Dowiedzieliśmy się też, że w okolicy Ochotnicy Dolnej niecały miesiąc temu doszczętnie poddał się ogniu budynek "Gorczańskiej Chaty" znanej dawniej jako "Hawiarska Koliba". Nie zdążyliśmy jej odwiedzić, co troszkę boli. Przynajmniej została zachowana pamięć o niej na zdjęciach i materiałach dostępnych w internecie. Oraz oczywiście we wspomnieniach turystów przechodzących tamtędy.

 

W końcu las. Wierzchołek masywu Pasierbieckiej Góry i Kamionnej

Rozmawialibyśmy znacznie dłużej niż te ponad 30 minut, bo i my i oni to straszne gawędziarze, w szczególności jak zeszło na tematy, jak bardzo obłożone są szlaki. Jednak mieliśmy jeszcze w plane zobaczyć, czy ze stoku narciarskiego Laskowa-Kamionna będzie widać cokolwiek. Nie myliliśmy się i otworzyła nam się naprawdę piękna panorama na Sałasz i Jaworz (a przynajmniej tak wnioskuję z mapy) oraz okoliczne mniejsze wzgórza. Nie byliśmy sami, dwóch młodych panów z plecakami też się tu znaleźli, a na stoku siedziała jakaś rodzina. Jakiś chłop latał dronem jak szaleniec, tak że bałem się czy we mnie czasem nie wleci. A był to ciężki helikopterek, nie takie małe jak zazwyczaj widziałem. Dodatkowo miał na łbie jakieś Oculusy, czy inne okulary do VR-u, z których pewnie obserwował. Wróciliśmy do poprzedniej ławeczki, bo było to znacznie lepsze miejsce to spożycia posiłku. Zamiast tego mogliśmy iść dalej do Bacówki na Zadzielu oraz na Przełęcz Widomą, jednak z powodu krótkiego dnia postanowiliśmy już wracać. Te miejsca już zaplanowałem, gdy będziemy iść z Żegocin zahaczając o Łopusze Wschodnie.

Jak wróciliśmy na ławeczkę na Kamionną, to pojawiło się parę osób, ale ogólnie to na całej trasie praktycznie nie widzieliśmy nikogo. Jako ciekawostkę mogę powiedzieć, że idzie tędy Droga Beskidzka Świętego Jakuba oznaczona charakterystyczną muszą. Zresztą jest to jeden z czterech szlaków tego świętego na terenie Małopolski. Powracaliśmy tą samą trasą, którą przyszliśmy. Słońce znacznie obniżyło się już nad horyzontem, przypominając nam, jak bardzo skrócił się dzień. Nie widzieliśmy nic nowego ciekawego podczas drogi, więc nie mam nawet co opowiadać, co jakiś czas tylko przystawałem by zrobić serię zdjęć. Jedyne co to w trymiga zeszliśmy ze wszystkich wzgórz do parkingu. W przeciwieństwie do tego, jak mozolnie szliśmy pod górę. Finalnie znaleźliśmy się w znów w Tymbarku i powoli już zmierzchało. Mieliśmy jeszcze w planie zobaczyć drewniany kościółek w Dobrej, bo ostatnim razem jak tam byliśmy, to był zamknięty. Jednak z powodu godziny postanowiliśmy odpuścić i następnym razem tam zawitać. Przy okazji można będzie wtedy zobaczyć stare kościoły w Jodłowniku i bliżej w Wilkowisku. 

 

Widok na okalające wzgórza ze stoku narciarskiego Laskowa-Kamionna, na szczycie Kamionej. Widok w stronę Laskowej.

To by było na tyle. Dawno pisanie jednego tekstu tak bardzo mnie nie wymęczyło, a jeszcze mam do nadrobienia rozpoczęte podsumowanie naszej wycieczki w Bieszczady. Muszę się tylko trochę skupić i już razem to umieszczę. Z innych wieści to chyba mogę powoli otwierać sezon zimowy, bo właśnie w tygodniu pisania tych słów przyprószyło śniegiem i temperatura spadła o przynajmniej 15 stopni. Następne widoki więc mogą już być ciut bielsze.

Miłego,
Adiabat
22-24.11.2022

Linki:
- Węgierski rotmiszcz pochowany w Tymbarku
- Inne źródło tekstu o rotmiszczu-olimpijczyku z Tymbarku
- Spalona już "Gorczańska Chata"
- Lawina z września na Staroleśnym Szczycie

Komentarze