Połonina Wetlińska z Brzegów Górnych - 31.10.2022 (Bieszczady 2022)

To była wycieczka, którą mógłbym nazwać koronną, zdobiącą cały wyjazd na wschodnie Beskidy. Zresztą jest to też miejsce, które całkiem zasłużenie, jest tłumnie odwiedzane przez turystów. Mógłbym powiedzieć, że w porównaniu do odludnionych i zamglonych wycieczek na Łopiennik i Wołosań, to była uczta dla oka i obiektywu. Nadzieję miałem, bo meteogramy wskazywały świetną pogodę i podobnej klasy widoczność. Nie miałem jednak aż nadzwyczajnych oczekiwań. Ostatnie dwa dni pokazały, że nie należy takich mieć. Na szczęście mogę powiedzieć, że wszystkie te obawy zostały rozwiane na samej połoninie. Jednak wszystko po kolei.

Link do galerii: https://photos.app.goo.gl/QUdmvajJ2krLW9Zo9

Wstaliśmy ciut przed piątą, by mieć odrobinę czasu do ogarnięcia się, zrobienia sobie śniadania. Chcieliśmy być przed wschodem na parkingu, bo wiedzieliśmy, że czeka nas dość długa wyprawa. Gdy słońce troszkę wyszło, a my powoli dojeżdżaliśmy do miejsca, naszym oczom ukazała się przepiękna panorama. Musieliśmy się na Przełęczy Wyżniej, skąd zaczyna się szlak żółty. My chcieliśmy zjechać z przełęczy i zacząć z Brzegów Górnych, ale jednak wcześniej musiałem uwiecznić to, na co patrzyłem. A była to panorama złożona z widoku na obie połoniny (Caryńską na wprost oraz Wetlińską z Chatką Puchatka po lewej). Po prawej majaczyła odrobina pasma granicznego. To wszystko było zalane mgłą, z której również w oddali majaczyła Tarnica. Można powiedzieć, że na jednym ujęciu był hattrick.

Podobnie, bo mając jeszcze lepsze i szersze pole widzenia, ale już bez najwyższego polskiego szczytu Bieszczad, zrobiłem panoramę w środku zjazdu do Brzegów. Zatrzymaliśmy się na poboczu, choć droga całkowicie pusta, praktycznie diabeł mówi dobranoc. Parking na początku czerwonego szlaku był płatny, choć my za wcześnie na to przyjechaliśmy. Powoli już wychodziło słońce. Było stosunkowo mroźno, ale na pewno nie tak jak wchodząc na Woronikówkę parę dni temu. Na początku, przy mostku przecinającym rzekę Prowcza, była wywieszona informacja, że górna część żółtego szlaku jest zamknięta. Zastanawialiśmy się, jaki mógł być tego powód. Nawet do jakiegoś konsensusu doszliśmy, ale nie dam rady sobie przypomnieć tego po czterech miesiącach.

Widok na Połoninę Caryńską oraz Tarnicę (dalej po prawej) z Przełęczy Wyżniej, tuż po świcie

Pierwszy raz też widziałem eksplicite postawione tabliczki informujące o szlaku konnym. W samym BPN-ie jest wytyczonych około 80 km takich tras. Nas jednak bardziej ciekawiła ścieżka przyrodnicza, której formę pamiętamy jeszcze z proprzedniego roku wychodząc na Tarnicę — małe tabliczki z dwoma zdaniami opisujące głównie przyrodnicze aspekty tego regionu. Taki system oznakowania mi się podoba: nie ingeruje mocno w krajobraz, przekazuje informacje w kompaktowy sposób i przede wszystkim nie powoduje "nadznaczania" szlaków, a z tym dezorientacji.

Szliśmy dawnymi terenami wsi Berehy Górne, z której nie zostało praktycznie nic. Mgła powoli się rozrzedzała przez słońce. Koło trasy mogliśmy zobaczyć bardzo dużo krzaków Jałowca. Też wchodziliśmy w złote godziny, idealne dla fotografów. Cała droga coraz bardziej, choć na początku nieśmiało, iskrzyła się pod działaniem promieni światła. Obracając się za siebie mogliśmy dostrzec wschód słońca. Dokładniej, jak nasza dzienna gwiazda wyłania się zza jednej z kulminacji Połoniny Caryńskiej. Byłem zachwycony tą grą światłem, w szczególności, gdy popatrzyło się na pasmo graniczne, a jeszcze bardziej, gdy obróciło się w stronę Pikuja.

A po nocy przychodzi dzień, a po mgłach w końcu słońce. Wchód gwiazdy dziennej zza Połoniny Caryńskiej

Troszkę zasłaniały nam drzewa, ale sprawnie pokonaliśmy pasmo reglowe. W Bieszczadach klimat jest tak ciekawy, że ciężko uświadczyć borów i lasów iglastych znanych np. z Pienin. Mgła idąca doliną bardzo przydawała uroku temu obrazu. Z kolei na szlaku przechodziliśmy przez buczynę, której spadłe liście kolorowały ziemię na miedziany kolor. Tu też spotykały się pozostałe szlaki. Nam z kolei nie zostało daleko do samego schroniska. Na połoninę zaprosiły nas wychodnie skalne. Tam też otwierał się horyzont. Na dłużej zatrzymaliśmy się jednak przy samym schronisku na Hasiakowej Skale w paśmie Połoniny Wetlińskiej, zwanej również Chatką Puchatka — teraz w wersji drugiej. Miesiąc temu, końcem września został otwarty. Tak, że nawet nie udało się jeszcze rozwiązać jakichś problemów z kanalizacją i postawiono toi-toje.

Sam budynek jest całkiem ładny, drewniany, nieduży. Z tego, co pamiętam z rozmowy z pracownikami, to nie będą wydawać posiłków, może co najwyżej drobne przekąski, czy jakieś ciasta. Chyba jest możliwość noclegu, ale nie do końca jestem tego pewny. Jedyne co mogło troszkę nie pasować klimatem to duża ilość paneli fotowoltaicznych położonych na ziemi. Mnie najbardziej ciekawiły panoramy na każdą stronę. Bardzo przyjemne było to, że były one opisane dość szczegółowo. A było na co popatrzeć, z jednej strony Caryńska, Tarnica i Ukraińskie Bieszczady, z drugiej Pasmo Graniczne z Wielką i Małą Rawką. Z małego tarasu widokowego nad schronem przejrzystość powietrza pozwoliła na zachwycanie się szczytami znajdującymi się bardziej na północ.

Osadzki Wierch (lewa) oraz Roh (prawa) widoczne spod Chatki Puchatka (tył)

Nas interesował jednak złocący się niedaleko Osadzki Wierch i obok znajdujący się Roh, a także dalej znajdujący się Smerek. Zjedliśmy więc kanapkę i poszliśmy dalej w drogę. Zaletą wczesnego wyjścia jest mała liczba osób, które są rannymi ptaszkami, gdy chodzi o wypoczynek. Nawet aktywny. Na razie spotkaliśmy tylko jedną, dwie grupy młodzieży, którzy mieli podobny jak my pomysł. Niestety też nie trwało to długo, bo z każdą godziną przybywało wiary. W końcu jest to jeden z najbardziej popularnych miejsc w okolicy. Jedyne co pocieszało to widoki na obie strony, które nam towarzyszyły.

Na samym Osadzkim Wierchu też posililiśmy się, ale powoli już nie mogłem robić zdjęć szlaku bez żadnej losowej osoby wchodzącej w kadr. Ach, jak ja to dobrze znam z Tatr. No cóż, nie można być egoistycznym, a ja, by poznać bardziej dziewicze trasy, chyba muszę iść na orientację z GPS-em w Górach Czerchowskich. Ciekawostka, że tabliczka oznaczająca szczyt Osadzkiego, nie jest na nim, a parędziesiąt metrów przed. Nawet jest to zaznaczone na niej, by nie wprowadzać w błąd. Nie wiem czemu takie rozwiązanie, bo tam też było na taki słupek miejsce. Z widoków to też pokazał się na horyzoncie Smerek, który wyglądał jak stereotypowa góra — spiczasty, trójkątny. A jeszcze przez tą magiczną polską jesień była zupełną gratką dla oczu.

Smerek oraz pod nią Przełęczy Orłowicza widziane przy wyjściu z Szarego Berga

Szczyt ten jednak już się znajduje poza granicami połoniny. Trzeba zejść znów do drzew zdobiących Szare Berdo. Wtedy jakoś stopy zaczęły mnie mocno piec, okazało się, że zrobiły mi się na nich odciski. Nie przyjemnie się z takim ogniem od podeszew szło. Musiałem parę razy przystanąć i wymasować tę część ciała. Na przełęczy Orłowicza, na którą można wejść od Wetliny już była mnogość ludzi. Przypominała nam się wycieczka na Tarnicę rok wcześniej, obecnie przynajmniej nie było strzyżaków atakujących każdego, kto się zatrzymał. Na końcowym punkcie wycieczki, bo tu o głównej nie można mówić, znajduje się słup z paroma krzyżami. Na szczycie jest krzyż łaciński, a po każdej z trzech stron: krzyż franciszkański, kawalerski, oraz grekokatolicki. Nie każdemu się podobał, bo widziałem na tabliczce, że ktoś próbował zamazać tekst. Sama instalacja ma upamiętniać stulecie odzyskania przez Polskę niepodległości. Zastąpiła wcześniej znajdujący się, który był w złym stanie.

Widok nie jest imponujący w porównaniu do tego z samej Chatki Puchatka, ale również zasługujący na uwiecznienie. Najbardziej urzekł mnie kadr patrząc z podejścia na Smerek na Połoniny. Patrząc na zegarek nie mieliśmy za dobrego czasu, dość długo zeszło nam się wlec przez wszystkie te kilometry. Nie ma jednak co się dziwić skoro co krok to obraz-arcydzieło. Zaletą wracania tym samą trasą jest to, że inne szczyty są oświetlone, a inne są pod światło. Tak szczęśliwie dobraliśmy kierunek, w sumie nawet o tym nie myśląc, że Słońce mieliśmy zawsze za sobą. Tak jak upiększało nam Roh i Smerek, tak teraz upiększało nam Połoniny, gdy do nich wracaliśmy.

Schron Turystyczny BdPN „Chatka Puchatka 2” na Połoninie Wetlińskiej, a dokładniej na Hasiakowej Skale...

Najbardziej denerwowali mnie ludzie, którzy wychodzili za barierki. Jeszcze przymknąłbym oko na takie szybkie wyskoczenie do zrobienia zdjęcia, w końcu nie mogę w takim kontekście rzucać kamieniami. Jednak robienie sobie pikniku na skałach, za barierkami jest jakimś przejawem megalomani chyba. Tak, przez jakąś parę nie mogłem zrobić najpiękniejszego widoku dnia zawierającego krystalicznie czysty widok na wszystkie trzy Polskie połoniny i przynajmniej jedną naszego wschodniego sąsiada. W sensie, gdyby jeszcze nie było miejsca, ale było miejsce. Eh, nadal po paru miesiącach ciarki złości po mnie przechodzą. Przyszedł Pan Maruda.

Jednak powoli robiło się późno, w szczególności, że końcem października dzień znacznie się skraca. Nie stresowało nas to za bardzo, w końcu droga była prosta, a mieliśmy w repozytorium czołówki. Zastanawiali nas jednak ci, który z mniejszymi dziećmi szli jeszcze w drugą stronę. Albo już w drugą stronę, może też wracali. Do Chatki dotarliśmy prawie dokładnie na zachód. Bardzo dużo ludzi czekało na to codziennie zjawisko astronomiczne, które w takim miejscu smakuje jednak o wiele lepiej. Nie mogłem przegapić takiej okazji, by nie potrenować lustrzanki na pomarańczowej tarczy chowającej się za górami. Jednak było to robione bardziej w locie, bo chcieliśmy zejść jak najniżej o zmroku, zanim całkowicie zrobi się ciemno.

... Oraz zachód Słońca spod tego schroniska.

Pomimo zmęczenia oraz naszych różnych bólów, dawno tak szybko nie drałowaliśmy w dół. Jedna inna rodzina przez chwilę schodziła podobnym tempem co my, jednak nasze było bardziej pewne. Nie dało to jednak wiele, bo strasznie dłuży się odcinek, gdy za każdym rogiem oczekuje się końca. Ostatnie setki metrów schodziliśmy już przy latarkach z komórek. Wystarczały, a nie chciało nam się zatrzymywać i wygrzebywać tych zakładanych jak czapkę. Tak już w noc, zresztą nie pierwszy raz, doczłapaliśmy do samochodu. Na parkingu nie było już żadnego innego automobilu.

Gdy już przechodziliśmy przez ostatni mostek podeszła do nas para - chłopak i dziewczyna. Spytali się, czy moglibyśmy ich podrzucić do Wetliny. Byli z całą wycieczką, tam mają busa, no a wylądowali tutaj. Nie mieliśmy z tym żadnego problemu. Akutrat przejeżdżaliśmy przez tę wieś, więc czemu nie. Ciężko mi sobie przypomnieć takie small-talki po taki czasie, ale dowiedzieliśmy się, że są z Warszawy. Pani już od dziecka parę razy na rok odwiedzała te rejony. Ostatnio się obraziła na nie, z powodu zbytniej komercjalizacji. Jednak znów wraca, bo jak się mówi "stara miłość nie rdzewieje".

Słynne drzwi z diabełków, które można spotkać w barze Siekierezada w Cisnej

Przy okazji sami zatrzymaliśmy się przed sklepem w Wetlinie uzupełnić zapasy, życząc powodzenia bratnim turystom na dalszym szlaku. Przed wróceniem do pokoju, podjechaliśmy do Siekierezady. Przez cały dzień w końcu nie zjedliśmy niczego ciepłego, to była idealna okazja do nadrobienia tego. Na nasze szczęście nie było praktycznie nikogo o tej porze w ten dzień. Wzięliśmy więc jakieś placki z gulaszem, całkiem dobre. Nawet siedzieliśmy w starej części knajpy, rodzice od razu rozpoznali, że tu byli paręnaście lat temu.

Przez dwa dni pisałem do swojego prywatnego notatnika słowa kluczowe, by mieć z czego pisać te teksty, by wszystko zapamiętać. Po tej wycieczce było tyle wrażeń, że całkowicie o tym zapomniałem. Dodatkowo jeszcze przygotowywaliśmy się do powrotu, bo po ostatniej chodzonej trasie mieliśmy od razu wracać w nasze rodzinne strony. Przy okazji trzeba było ogarnąć nawigację samochodową, choć mapy Google nie sprawiają żadnego problemu. Bardziej zajmujące było wyszukiwanie ciekawych miejsc, głównie cerkwi, które moglibyśmy odwiedzić w drodze powrotnej. To jednak opiszę już w następnym tekście. Na odchodne, z ciekawostek, z tradycyjnego już plotkowania z właścicielką noclegu, to chwaliła się, że była u niej grupa Stare Dobre Małżeństwo. Pytali się, czy mogą na ogródku koło domu wieczorem trenować do koncertu. Odpowiedziała, że jak nie będą fałszować to tak.

Miłego,
Adiabat
20-21.02.2023


Komentarze