Zęzów i Kostrza z Tymbarku - 08.01.2023

Podobnie jak dwa dni wcześniej, tym razem też wstaliśmy o szóstej, by mieć szansę wyzbierać się i dojechać do miejsca o świcie. Tak już jest, kiedy Ziemia jest w tym półroczu, w którym astronomowie cieszą się bardziej niż amatorzy zdzierania butów o płaskie powierzchnie. Tym razem, jak już wcześniej zaplanowaliśmy, mieliśmy dość ciekawą wycieczkę. Szczyt, który swoją wielkością jest bardziej duchem do pogórzy, niż gór. Jednak wybraliśmy ciut dłuższy szlak niż opisana niedawno ścieżka przyrodnicza prowadząca po Gorcach. Celem była Kostrza, przechodząc przez Zęzów, a jako urozmaicenie postanowiliśmy zrobić dwie małe pętle. Nie do końca jednak ten plan wyszedł, ale wrócę do tego później.

Link do zdjęć: https://photos.app.goo.gl/NsMdFqbgxofmCpBb9

Zaparkowaliśmy w Tymbarku, trzeci już raz na parkingu przed tutejszym cmentarzem. Wcześniej szliśmy stamtąd na Kamionną oraz na Łopień. Spotted: pozdrawiamy panią wyprowadzającą uroczego corgiego, którą widzieliśmy jadąc koło kościoła. To chyba ta sama osoba, którą już widzieliśmy ostatnio będąc w tym miejscu. Jak jedliśmy śniadanie, to wschód pięknie złocił nasz pierwszy punkt wycieczki — wzgórze Zęzów. Obok niego widoczne było Stronie, na którym jest osiedle Dudówka, a który był naszym ostatnim celem spaceru. My odrobinę marznąc podczas posiłku, bo w sumie o poranku zawsze jest zimno, zobaczyliśmy, jak tłumnie ludzie zaczęli wychodzić z kościoła. Zapomniałem wspomnieć, że gdy zaparkowaliśmy, miejsce było pełne aut. W ciągu dziesięciu minut dość się przerzedziło.

Zaczęliśmy iść podobnie jak ostatnio, mijając po drodze znany już nam cmentarz pierwszowojenny, na którym spoczywa węgierski rotmistrz-olimpijczyk. Po więcej informacji odsyłam do tekstu poświęconego Kamionnej. Później przeszliśmy mostem przez rzekę Łososina. Tym razem jednak, zamiast skręcać na zakład produkcji soków, szlak prowadził nas przez tory koło starej stacji kolejowej. Używałem aparatu, bo takie miejsca ciekawie wyglądają podczas złotych godzin, w szczególności jak jest jeszcze wszystko oszronione. Szliśmy dalej przez miasto, gdzie troszkę rozbawił nas patron zespołu szkół, bo była nim "Komisja Edukacji Narodowej". Obok placówki stał drewniany budynek. Wyczytaliśmy z tablicy znajdującej się obok, że jest to willa Myszkowskich i Turskich z przełomu XIX i XX wieku. Zawsze cieszyły moje takie skarby architektury i kultury. Niby tylko willa, ale swoje widziała, świadectwo minionych już czasów. Takich budynków znika z każdym rokiem, a szkoda, bo w ogóle są ładne. Troszkę kontrastuje to też z takim czteropiętrowym blokiem szkoły znajdującym się obok.

Dwór Myszkowskich i Turskich w Tymbarku, koło Zespołu Szkół im. Komisji Edukacji Narodowej

Niedaleko potem już schodziliśmy z asfaltu na rzecz brukowanej drogi, a później leśnej pnącej się w górę. Ja zamęczałem towarzyszących mi rodziców opowieścią o moich znaleziskach tekstów Oskara Kolberga. W tomach 44. i 45. opisał góry i podgórze, a dokładniej kultury Podhala, Pienin, Spiszu, Liptowa, Orawy, Gorców i Beskidu Żywieckiego, Wyspowego, Sądeckiego i Bóg jeszcze wie czego. W szczególności umiłował sobie pieśni i przyśpiewki, co nie jest niczym dziwnym, gdyż obok bycia etnografem opisywany jest również jako kompozytor. Wszystkie te dzieła epoki romantyzmu można przeczytać na internecie, co jest po prostu niewiarygodne. Weszliśmy tak nie aż tak stromym podejściem, nawet nie wiedząc kiedy, na pokryty drzewostanem wierzchołek Zęzowa. Jest tam tabliczka z nazwą miejsca, ale to w sumie nie dziwi, wiedząc, że szliśmy Głównym Szlakiem Beskidu Wyspowego — w tym paśmie każdy wierzchołek jest potraktowany z należytym szacunkiem. Sam szczyt jest odrobinę poza szlakiem, ale na nim znajduje się drogowskaz gdzie go odnaleźć.

Wcześniej jednak był mały prześwit, który pokazywał uroczy kadr na okolice. Musiałem to wykorzystać i zarchiwizować na poczet archiwum. Wychodząc z boru, bo głównie były to jodły, z tego co pamiętam, doszliśmy do granicy osiedla Dudówka. Po drodze jeszcze otwarła nam się panorama na trzy szczyty, patrząc w kierunku Tymbarku. Zgaduję, że były to Łopień, Ćwilin i Śnieżnica. My jednak schodziliśmy na drugą stronę, oddalając się od tych nęcących kopców. Zeszliśmy tak do kolejnych domów, gdzie otwierał nam się horyzont na Kostrzą i nielicznymi okolicznymi wypukłymi formami terenu.

Piękny bór na szczycie Zęzowa

Zgodnie uznaliśmy, że ta część wycieczki była dziwna. Szlak prowadzący po kotlinie pomiędzy Zęzową, a Kostrzą, jest dość słabo oznaczony. Nie pomagało to zbytnio w nawigacji. Przy okazji przechodzi się komuś przez ogródek, przynajmniej dwa razy, gdy się idzie zgodnie z oznaczeniami. Same zabudowania wyglądały, jakby nie należały do żadnej wsi. Dopiero po sprawdzeniu na mapie terenu pomiędzy miejscowościami Zawadka i Rupniów, doszedłem do wniosku, że te okolice należą do tej drugiej, mimo że są od niej troszkę oddalonej. Tak naprawdę jest to wszystko oddalone dość mocno od wszelkiej jakieś większej infrastruktury, czy urbanistyki. Pozwoliłem sobie zażartować, że jest to jak porzucona wieś Bieszczadzka, która jest zamieszkana. No i zamiast starej zabudowy jest nowa, a przecina ją parę asfaltowych dróg, choć częściej szutrowych. Zresztą nawet gaz ziemny mają poprowadzony, bo widzieliśmy skrzynki. Mogliśmy też rozpoznać Kamionną, którą zdobyliśmy ostatnio, a teraz towarzyszyła nam na horyzoncie.

Kończąc narzekanie, jakoś udało nam się dotrzeć do podnóży góry, gdzie wszystko już wróciło do normy. Częściej też można było zobaczyć znaki na drzewach. Obracając się na jednej z ostatnich polan, można było próbować prześledzić skąd przeszliśmy. Widoczny był Zęzów, a obok też inne szczyty. Całkiem miła pocztówka. Zawsze patrząc się tak, wydaje się, że są to okropne odległości. Ciężko sobie zwizualizować ile tak naprawdę człowiek może przejść w ciągu godziny, czy dwóch. Niestety jednak musieliśmy cały ten krajobraz zostawić za sobą wchodząc znowu do lasu. Tam czekała na nas dość męcząca wspinaczka. Ostatnie podejście, nie dość, że było długie, to jeszcze było niewiarygodnie strome. Choć ten szczyt ma coś koło 730 metrów.

Kostrza w całej okazałości, widok schodząc do wsi Rupniów, a raczej daleko oddalonego od niego przysiółka.

 

Takie wdrapywanie się nie wynagrodziło nam widokami, bo dość obiecującą panoramę zasłania skutecznie rząd buków. Jednak w tej klimatycznej buczynie, obok nazwy szczytu i tablicy z mapą, mogliśmy znaleźć ławeczkę. To nawet była taka troszkę odaszona wiata. Po spocznieniu w niej zrobiło nam się dość zimno. Ubraliśmy się zaraz w kurtki zimowe. Jednak w kotlinie, przy prażącym słońcu i zmęczeniu, nie było czuć tego stycznia. Przestraszyliśmy się mrozu z poranka i zabraliśmy dość grube odzienie. Jednak w tamtym miejscu nie żałowaliśmy tego. Nawet jedząc kanapkę dość mocno marzły mi dłonie, tak że musiałem je odtajać w rękawiczkach.

W tym miejscu debatowaliśmy co zrobić dalej. Pierwotnym planem było pójście dalej zielonym szlakiem, by móc zaliczyć cały masyw. Później wrócilibyśmy szlakiem świętego Jakuba, który przecinał zielony, którym szliśmy. Troszkę baliśmy się tego pomysłu, bo białych muszel na niebieskim tle — symbolu tego szlaku, nie widzieliśmy wiele. Choć kilometr razem z nim szliśmy. Nie mając pewności, że będzie dobrze oznaczone zejście z zielonego szlaku za masywem, nie chcieliśmy ryzykować wylądowania w jakimś Jodłowniku i wracania po ciemku. Przypominając, dni w tym okresie nie należą do najdłuższych. Pewnie byśmy się odnaleźli, ale nie bardzo to czuliśmy.

Jedno z nielicznych spotkanych na szlaku oznaczeń szlaku św. Jakuba, pod nim klasyczny znak zielonego szlaku PTTK.

Zbierając się już do zejścia spotkaliśmy kobietę, która przyszła z drugiej strony góry. Wykorzystaliśmy tę okazję do spytania się, jak oznaczony jest tam szlak św. Jakuba, czy da się to skrzyżowanie przegapić. Niestety, odpowiedziała, że jest ze wsi Kostrza i szła nieoznaczonymi drogami. Znam to, bo w sumie, kiedy sam chodzę po znanych mi regionach, to też najczęściej wybieram te nieoznaczone ścieżki. Nawet kiedy chcę dość do szlaku prowadzącego na dość istotną górę. Próbowała jeszcze szukać coś po blogach górskich, ale niestety nic ciekawego nie udało nam się z tego wyciągnąć. Teraz się zastanawiam, po co więc ludzie piszą blogi górskie, skoro nic z nich nie można wyciągnąć. Nie no, żartuję z tą krytyką, sam portal, który sobie tworzę, to bardziej pamiętnik niż użyteczne źródło informacji. Kontynuowaliśmy tak schodzenie tym samym szlakiem co weszliśmy.

Znając już drogę dość sprawnie pokonaliśmy zejście, jak i ten dziwnie płaski i dziwnie zamieszkały teren kotliny. Nie wiedząc, kiedy dotarliśmy do osiedla Dudówka. Rozmawiając czas leci zdecydowanie szybciej. Debatowaliśmy wtedy na tematy gospodarczo polityczne w naszym kraju. Do zabudowań dotarliśmy zastanawiając się na temat korespondentów wojennych. Jako przykład posłużył nam konflikt Izrael-Palestyna. Tak potrafi strumień rozmów ponieść, gdy ma się dużo godzin do wykorzystania. Nie zaryzykuję jednak przytaczania stanowisk, bo w sumie nie jest strona opiniotwórcza.

Wierzchołek Kostrzej. Na nim, jak widać, stoi znak, ławeczka i tablica z mapą.

Od wspomnianych zabudowań schodziliśmy już nieczarnym tak jak na początku dnia (czyli przez Zęzów), a bezpośrednio w dół zielonym szlakiem. Prowadził on wybrukowaną drogą, do znajdujących się wysoko domów. Zastanawialiśmy się, jak w zimie sobie radzą z dojazdem, kiedy napada śnieg. Znaczy, wiem, że obecnie mamy zimę. Myślę o tej stereotypowej, może nawet staromodnej, z zamieciami i przynajmniej trzydziestoma centymetrami białej powłoki. Po drodze idąc udało mi się znaleźć dwudziestogroszówkę z 2022 roku. Taki jestem szczęściarz. Ostatnim punktem wycieczki, było to, jak już zeszliśmy na sam dół, do tymbarskiego asfaltu. Stała tam piękna i zadbana przydrożna kapliczka loretańska. Tutaj tą drogą były tory, którymi trzeba było odrobinę przejść, by się do niej zbliżyć. Jednak chyba trakcja ta jest już nieużywana. Przy dachu była mała dzwonnica, a w niej dwie sygnaturki, które ponoć ciągle są wprawiane w ruch ostrzegając przed burzą. Zaglądając przez okno, można było dostrzec ładny ołtarz oraz dość ciekawy sufit. Z przybitej do budowli sakralnej kartki można było wyczytać, że postawiona kapliczka została w 1826 roku. Data ta zachowała się w kronice parafialnej w Tymbarku. Podobnie jak informacje o fundatorach. Obok tego były też informacje o elementach, czyli na co dokładnie patrzymy, ich wieku i konstrukcji.

Po zaindeksowaniu budynku szliśmy do centrum miasta poboczem jednej z głównych dróg. Zastanawialiśmy się, przechodząc znów przez Łososinę, czy pojechać do Jodłownika. Znajduje się tam stary drewniany kościół — dla nas jedna z najciekawszych kategorii miejsc do odwiedzenia. Zdecydowaliśmy się jednak zobaczyć go następnym razem. Słońce chowało się już za Łopieniem, a takie rzeczy należy porządnie oglądać przy dziennym świetle. Bylibyśmy tam zapewne już po zmroku, skierowaliśmy więc swój samochód w stronę domu.

Pozdrawiam mieszkańca okolic, przez którego ogródek był poprowadzony szlak. Ładne macie jabłonie. W tle po lewej wyłania się Kamionna.

Tak kończy się kolejna nadzwyczajnie letnia wycieczka tej zimy. Jak na tak krótką, to jednak dostarczyła nam dużo frajdy. W szczególności to dziwne przejście pomiędzy szczytami. Mając okazję, chciałbym też podzielić się szybką notatką na temat samego bloga. Mam nadzieję, że wszystkie zaległe teksty z Bieszczad uda mi się dokończyć w tym tygodniu. Wszystkie wycieczki po tamtej eskapadzie udało mi się wcześniej naskrobać, ale chciałem posty wrzucać chronologicznie. Więc jak mi się uda, blog zostanie zasilony około ośmioma tekstami w jednym dniu. Odnośnie do samych wycieczek, to wiadomo, już są kolejne plany wyrysowane na mapie. Powoli ciut dłuższe, wraz z wydłużającym się dniem. Co się uda nam zrobić w tym roku? Nie wiem, ale mam nadzieję, że będzie równie owocny co poprzednie.

Miłego
Adiabat
09-11.01.2023


Komentarze