Jasło i Okrąglik z Przełęczy Przysłup - 01.11.2022 (Bieszczady 2022)

Nawet nie pamiętam już, dlaczego wybraliśmy ten szczyt, jako cel naszej ostatniej wycieczki. Nie jest ani znane miejsce, ani znajdujące się w jakieś liście gór do zdobycia jak na przykład Diadem. Na pewno jednym z decydujących czynników, była jej niewielka długość. W planach po wycieczce mieliśmy od razu wracać do domu. Zaparkowaliśmy na parkingu przed jakąś karczmą Brzezinak, wtedy zamkniętą. W końcu było Wszystkich Świętych.

Linki do galerii:
- część 1: https://photos.app.goo.gl/7qRrZfxpMKkZYfMg8
- część 2: https://photos.app.goo.gl/GRyZa8XPv3WvcKXN9

Na samym początku przechodziliśmy przez tory kolejowe, koło których była postawiona tabliczka informująca o wydarzeniach z Pierwszej Wojny Światowej. Pogoda była całkiem dobra, choć nie mieliśmy jakiś szczególnych zapatrywań na widoki. Niby na mapie był zaznaczony punkt widokowy, ale już dobrze wiemy, jak bardzo takie symbole potrafią naprowadzić na fałszywe oczekiwania. Pierwsze trasa prowadziła koło pól, których od innych Beskidów nie rozróżniało nic. Nawet widzieliśmy, jak pasie się parę koników, całkowicie nami niezainteresowanych. Słońce troszkę świeciło nieprzytomnie, ale to głównie z powodu wczesnej godziny, zresztą nie robiło to żadnej różnicy, bo większość wspinania się na tym czterokilometrowym odcinku pokrywał las.

Nie mam więc co opisywać, oprócz tego, że bardzo nam znów ulżyło, gdy mogliśmy odetchnąć od tych wszystkich ludzi, których spotkaliśmy na w poprzedni dzień na połoninie. Sam czubek Jasła, który dzieli swoją nazwę z bardziej znanym miastem ma już parę ciekawych kadrów, które zabrałem ze sobą do domu. Na samym szczycie jest postawiony trójnóg geodezyjny, na którym wisi krzyż. Obok też leży ławeczka z tej samej serii, co była na Łopienniku, czy Wołosaniu. Stamtąd rozpościera się piękny widok na połoniny Wetlińską, Caryńską i chyba również na Tarnicę.


Fragment panoramy z Wielkiego Jasła na północ. Ten kopiasty szczyt na wprost to chyba Krzemienna z Falową po lewej i Czerniną po prawej.

Dość ciekawym doświadczeniem było to, jak omiatały nas co minutę mgły. Przez chwilę było wszystko widać, a później przez kolejne dwie minuty zasłaniała mgła. I tak co chwila. Nie wyobrażam sobie, jak można by było taki obszar zagospodarować przemysłowo (dla mnie tego typu turystyka to przemysł). Takie plany, jak wyczytałem, są wobec tych terenów, na szczęście skutecznie blokowane. Dla mnie to byłaby przesada, gdyby powstały te wszystkie inwestycje, które próbuje forsować gmina Cisna. Duży ośrodek sportów zimowych z trzema wyciągami, rynna dla snowboardzistów, kolejka letnia dla pieszych i wyciąg dla rowerów. W skrócie miałaby powstać kolejna Gubałówka, czy coś. Byłem na wielu szczytach, które tak zdegradowano i nie dość, że nie ładnie to wygląda, jest okropnie dewastujące dla środowiska, to całkowicie byłoby sprzeczne z jakąkolwiek ochroną przyrody, czy zachowaniem ducha regionu. Niestety, będąc pesymistą, jestem w stanie uwierzyć, że kiedyś pieniądze wygrają z jakimikolwiek ideami.

Nie zatrzymywaliśmy się długo, bo oprócz Wielkiego Jasła, mieliśmy również w planach nieco dalej położony Okrąglik. Wycieczka, co prawda, miała być krótka, ale nie aż tak. Dobrze się złożyło, bo mieliśmy okazję z jednej polanki dostrzec całe morze mgieł, które co jakiś czas się przerzedzało. Ciężko to opisać słowami, dlatego właśnie robię zdjęcia. Zeszliśmy w tę mgłę do klimatycznego lasku. Niecałą godzinkę później byliśmy już przy granicy ze Słowacją. Bieszczady po tej stronie noszą nazwę Gór Bukowskich. Nie było żadnej potrzeby zatrzymywać nam się na dłużej niż tylko zobaczenia i zrobienia sobie selfie pod nazwą Okrąglik. Powietrze było pełne mleka niepozwalającego zobaczyć dalej niż na parę metrów.

Widok z Wielkiego Jasła na Wschód — niezapłonione przez chmury pasmo to od Paprotnej po Lewej, do Rabiej Skały po prawej. Za nimi jest Wielka Rawka i Tarnica, niestety zasłonięte przez te szczyty.

W drodze powrotnej, na Jaśle widzieliśmy parę z Warszawy. Mieliśmy taki mały small-talk. Choć wspominam to tylko dlatego, że był z nimi bardzo piękny piesek wabiący się Sparki (albo "Sparky"). Droga powrotna była taka sama, choć się znacznie przejaśniło. Dopiero wtedy dochodziła jedenasta — wycieczkę zaczynaliśmy w końcu o świcie. Mieliśmy więc dość dużo czasu, by podczas powrotu samochodem zahaczyć o jakieś cerkwie, czy inne ciekawe miejsca.

Na pierwszy ogień poszła niedaleko położona od Dołżycy cerkiew w Łopieńce. Trzeba było troszkę podjechać wąskimi drogami w stronę Siwych Wirów. Te odwiedzimy może następnym razem. Samo miejsce kultu było otwarte, dość surowe, jeżeli chodzi o wnętrze, ale nadal ładne. Później znów zahaczyliśmy o wieżę widokową Szczerbanówka — tym razem był znacznie lepszy niż parę dni temu widok. Interesowały nas też mniejsze kapliczki, zatrzymaliśmy się na przykład przy jednej znajdującej się w Maniowej. Przed nią stoi tablica dokumentująca jej burzliwą historię. Za nią można zobaczyć wypłowiałą informację, że jest tam pochowanych dwóch węgierskich oficerów poległych w marcu 1915 roku.

Szczyt Wielkiego Jasła, z trójnogiem geodezyjnym oraz krzyżem.

Przejeżdżając przez Komańczę, rozdzielającą wschodnie i zachodnie Karpaty, zatrzymaliśmy się, by zrobić zdjęcie paru muralom. W tym tych pod mostem, które przypominają właśnie o tej granicy. Jednak znacznie ciekawszymi obiektami do zobaczenia był dwie cerkwie. Pierwsza jest ciekawym przykładem historii i jej uchowania. Większość cerkwi w tych rejonach zostały podczas PRL-u przemianowane na kościoły, by uchować je przed rozbiórką. Ta w Komańczy jest jednak z okresu, gdzie powoli pozwalano budować nowe. Jako zwieńczenie na murowanej podbudówce została umieszczona opuszczona drewniana cerkiew ze wsi Dudyńce. Była to pierwszą cerkwią grekokatolicką wybudowaną w powojennej Polsce. Niestety nie mieliśmy okazji wejść do środka.

Więcej szczęścia mieliśmy przy drugiej świątyni, cerkwi pod wezwaniem Matki Bożej. Ona była otwarta dla gości, a dodatkowo nawet wewnątrz pan tłumaczył nam, na co dokładnie patrzymy. Do 2006 roku można było podziwiać oryginalny ikonostas z 1832 roku, ale niestety ten, podobnie jak cała świątynia spłonęła doszczętnie. Jedyne co się podczas tego pożaru zachowało to dzwonnica, również z początku XIX wieku. Kolejnym punktem był zamknięty kościółek w Czystogarbie. Nie, że jakiś zabytek, choć może, po prostu był ładny. Tylko udało nam się przez szybkę podpatrzyć co jest wewnątrz. Podobnie nie weszliśmy do wnętrza większej klasy zabytku, którym była cerkiew w Wisłoku Wielkim. Bardzo chcieliśmy oglądnąć ikonostas, gdzie zamieniono miejscami ikonę Matki Bożej z jakąś inną. Tak przynajmniej nam opowiadał przewodnik z Komańczy. Maryja bowiem miała mieć twarz kochanki księdza i chciał tak w ikonostasie ją umieścić, by światło lepiej na nią mogło padać, a on się nią zachwycać. Taki mały apokryf, nie mogę ręczyć, za prawdziwość tej anegdoty.

Mała próbka tego, jak wyglądała nasza trasa na Okrąglik z  Wielkiego Jasła. Gdyby to była jakaś bajka, to pewnie spotkalibyśmy mówiącego wilka.

Zatrzymaliśmy się następnie, przy dość nadgryzionej zębem czasu i zaniedbanej kaplicy w Woli Niżej. Więcej szczęścia mieliśmy w Daliowej, gdzie akurat natrafiliśmy na to, że cerkiew była otwarta. Z zewnątrz jest to bardzo piękna drewniana budowla. Wewnątrz całkowicie pusta. Od młodej pani, która mieszkała obok, a dbała o ten budynek, dowiedzieliśmy się, że jest on teraz w rękach prywatnych. Właściciel za granicą całkowicie nie interesuję się losem świątyni. Troszkę smutno, bo naprawdę architektoniczna perełka. Jeszcze raz chciałbym podziękować tej młodej pani, która troszkę poczekała, byśmy mogli zobaczyć wnętrze tej cerkwi, rodzice minutkę szukali miejsca na zaparkowanie.

Zresztą powoli robiło się ciemno i nawet zimno. Musieliśmy się też spieszyć, jak chcieliśmy odwiedzić co zaplanowaliśmy. Następnym przystankiem był zamknięty kościół w Tylawie. Klasyczna murowana świątynia. Po zobaczeniu stu, czy dwustu takich miejsc kultu powoli zaczyna się dostrzegać podobieństwa. Na przykład bardzo dużo kościołów w Orawie ma podobny wygląd. My jednak byliśmy w innym regionie. Ostatnim miejscem, do którego zawitaliśmy była cerkiew w Chyrowej. Najpierw jechaliśmy od strony wsi Mszana, jednak plany pokrzyżowało nam zamknięcie drogi z powodu robót. Jak dojechaliśmy od drugiej strony, to już był zmrok, więc ostatnimi promieniami światła udało nam się podziwiać świątynie. Jednak na pewno, gdy będziemy mieli okazję, to zawitamy tu jeszcze raz. Takie pomniki kultury jednak trzeba odwiedzać w pełnym świetle, a nie jakieś szarówce.

Cerkiew Opieki Matki Bożej w Komańczy. Doszczętnie spalona w 2006 roku, teraz odbudowana i ciesząca oczy i duszę. Po lewej stronie uchowana od pożaru dzwonnica z 1834 roku.

Tak też zastała nas noc na asfalcie. Od tego momentu już pruliśmy równo do domu. Nie muszę opowiadać, że bardzo dobrze wspominamy ten wypad. Skoro po paru miesiącach i paru innych wycieczkach nadal wracam pamięcią do tamtych dni i piszę ten tekst. Na ten rok też pragniemy wybrać się jeszcze raz w te rejony. Marzy nam się Połonina Caryńska oraz Wielka Rawka. Ta druga zresztą znajduje się w liście osiemdziesięciu szczytów, które mamy ambicję zdobyć (czyt. Diadem Polskich Gór). Nie pozostało mi nic innego niż pożegnanie się na dziś. Do zobaczenia na szlaku.

Miłego,
Adiabat
22.02.2023


 

Komentarze